Kochani! Mam nadzieję, że wszystko wróciło już do normy i rozdziały będą Wam się wyświetlać bez problemu i w odpowiedniej kolejności :(
Kto jeszcze nie czytał 10 i 11, zachęcam do nadrobienia.
Buziaki!Olivia
Zapadłam się w miękkiej pościeli, a do moich nozdrzy dotarł świeży zapach proszku do prania.
Oddychałam płytko, robiąc wszystko, by nie stracić przytomności.
Musiałam być świadoma. Każde odpłynięcie wiązało się z ryzykiem kolosalnych rozmiarów, bowiem istniała szansa, że gdy tylko zamknę oczy, już nigdy ich nie otworzę.
Nie mogłam umrzeć.
Nie mogłam dać się zabić.
Nie teraz, kiedy byłam tak blisko odzyskania Lillian.
Poczułam ukłucie w dole łokciowym. Drgnęłam i wydałam z siebie zaskoczone westchnięcie.
– Spokojnie, jestem lekarzem. – chudy mężczyzna w okularach uniósł na mnie łagodne spojrzenie, przerywając zakładanie wenflonu. – Podłączę ci kroplówkę.
Powoli pokiwałam głową. Tylko tyle mogłam zrobić, bo wciąż nie odzyskałam głosu.
Leżałam w bezruchu, obserwując powolne ruchy faceta, który parę godzin wcześniej pomagał Alice wykąpać mnie w wannie, kiedy jakimś cudem znalazłam się w łazience.
Rozpoznałam go po oczach. Dobrze mu z nich patrzyło.
Przesunęłam rękę po prześcieradle, gdy igła zatopiła się nieco głębiej.
– Jeszcze chwilkę. – szepnął.
Jego głos był ciepły i kojący, a dłonie niesamowicie delikatne. Nie umknęło mojej uwadze, że robił wszystko, abym odczuwała ból w jak najmniejszym stopniu.
Zaczęłam się nawet zastanawiać, kim był i co tutaj robił. Dlaczego tak porządnego człowieka łączyło cokolwiek z potworami, przez których znalazłam się w tym miejscu.
Odwróciłam wzrok od skupionej twarzy nieznajomego, gdy ktoś nacisnął klamkę, gwałtownie otwierając drzwi.
Tego człowieka też zdążyłam już poznać. To znaczy... Trochę.
– Jak ona się czuje? – zapytał Alberto.
Swoje słowa kierował do lekarza, ale patrzył prosto na mnie.
W przeciwieństwie do mężczyzny w okularach, z oczu dowódcy Malbatu niewiele byłam w stanie wyczytać. Niby nie dostrzegałam w nich gniewu, czy jakichkolwiek emocji, które mogłyby zasygnalizować mi, iż moje życie zaraz ponownie zawiśnie na włosku, jednak nie chciałam cieszyć się na zapas.
– Jak widać. – westchnął młodszy. – Ma ponad czterdzieści stopni gorączki.
– Cholera.
Zamrugałam niepewnie, kiedy usłyszałam w jego głosie nutę niepokoju i troski. Zignorowałam jednak ten nic niewarty przebłysk człowieczeństwa, doskonale zdając sobie sprawę, że był tym samym draniem, który kilka godzin wcześniej tak po prostu zgodził się na odebranie mi życia.
– Zobaczymy, czy do rana jej stan się poprawi.
– Informujcie mnie na bieżąco.
– Jasne, szefie.
Alberto zrobił dwa kroki w kierunku drzwi, lecz zanim wyszedł, zerknął na mnie przez ramię.
Wymieniliśmy się spojrzeniami. Moje zdradzało lęk, dezorientację i zagubienie, jego – o wiele mocniejsze i na tyle wyraziste, że tym razem mogłam je jakoś odnotować, przekazywało mi pewnego rodzaju wsparcie.
Nie rozumiałam, co tu się właściwie działo.
Raz chcieli mnie zabić, a po chwili ratowali mi życie.
Mężczyzna opuścił pokój, więc znów zostałam sama z lekarzem. Zaczęłam nawet naiwnie wierzyć, iż pozostaniemy w tym składzie i będę mogła spokojnie zasnąć, nie obawiając się o to, że ktoś zechce udusić mnie podczas snu.
Zapomniałam jednak, w czyim domu się znajdowałam.
Głos Lewisa rozległ się gdzieś w głębi jego posiadłości, sprawiając, iż całe ciało zesztywniało mi ze strachu. Nie mogłam zapanować nad paraliżem, a także towarzyszącym mu uczuciem duszności, więc automatycznie wbiłam błagalny wzrok w lekarza.
Zaczęłam modlić się w duchu, by coś zrobił. Musiał znać jakieś medyczne sposoby na odblokowanie moich płuc.
– Co się dzieje? Hej, oddychaj... – odezwał się, wyraźnie zaskoczony tym nagłym atakiem.
Odgarnął mi włosy z czoła i sięgnął po kolejny już okład, próbując zbić gorączkę.
Nie miał zielonego pojęcia, że przyczyną mojego pogarszającego się stanu, był jego przyjaciel, który właśnie stanął w progu.
Neil oparł się bokiem o futrynę, a następnie zrobił to, czego tak bardzo się obawiałam – spojrzał mi głęboko w oczy, wysyłając tak nienawistne spojrzenie, że aż zaczęłam krztusić się z nadmiaru negatywnych bodźców.
Jego błękitne tęczówki nie miały dla mnie litości. Przekazywały wszystko, co w tamtym momencie czuł ich właściciel – pogardę, wściekłość, agresję i oczywiście istną rządzę zemsty, połączoną z rozlewem krwi.
Napinał mięśnie, zaciskał szczękę. Nie oderwał ode mnie wzroku nawet na chwilę, rozkoszując się moją reakcją. Wyglądał, jak bezduszna, nieruchoma rzeźba, gotowa, by stać i torturować mnie swoją obecnością nawet i przez całą noc.
Gapiliśmy się na siebie. Żadne z nas nie miało zamiaru odpuścić.
Neil czerpał niemałą satysfakcję z tego, że byłam bliska postradania zmysłów, a ja nie byłam w stanie odwrócić głowy, czy nawet zacisnąć powiek. Zastygłam w momencie, w którym go zobaczyłam i myślałam już, że pozostanę sparaliżowana na wieki, jednak nagle, zupełnie niespodziewanie, poczułam przyjemne ciepło rozchodzące się po moim ciele, a kończyny zaczęły mnie mrowić.
– Jesteś z siebie dumny, do cholery? – warknął lekarz.
Kompletnie zapomniałam, iż znajdował się w pokoju razem z nami.
– O co ci chodzi?
– Nie widzisz? – wskazał na mnie otwartą dłonią. – Doprowadziłeś ją do takiego stanu, że musiałem podać jej leki przeciwlękowe, idioto.
Niewiarygodne. Niczego nie zauważyłam. Nie zarejestrowałam nawet tego, że podniósł się z krzesła, by sięgnąć do stojaka z kroplówką.
Jak bardzo musiałam być przerażona, by mój umysł zdecydował się wyłączyć na jakiekolwiek poboczne czynniki, skupiając całą swoją uwagę na zagrożeniu?
Odpowiedź była niezwykle prosta – bardzo.
Neil uniósł kącik ust. Najwyraźniej słowa jego przyjaciela przyniosły skutek odwrotny od zamierzonego i sprawiły, iż blondyn poczuł jeszcze większe zadowolenie.
Wyprostował plecy, poprawił kaptur bluzy dresowej, a następnie powoli, demonstrując swoją pewność siebie i nadmiar wolnego czasu, zbliżył się do mojego łóżka.
Właściwie, to do swojego łóżka, bo to ja byłam u niego gościem.
Cholera, generalnie do łóżka, w którym aktualnie leżałam, więc wolałam, by wcale do niego nie podchodził.
– Biedna Olivia... – mruknął półszeptem, wywołując gęsią skórkę na każdym milimetrze mojego ciała. – Przestraszyłaś się? – ciągnął złowrogo. Oparł dłonie na brzegu materaca, zbyt blisko moich nóg ukrytych pod kołdrą, bym mogła czuć się komfortowo i pokiwał głową z udawanym zatroskaniem. – No dalej, powiedz. – zachęcał. – Przestraszyłaś się, tak?
Mój otumaniony lekami umysł podsuwał mi tylko jedną opcję poradzenia sobie z Lewisem i postanowiłam go posłuchać, ignorując blondyna ze wszystkich sił.
Odwróciłam twarz w stronę lekarza i zamknęłam oczy.
– Daj jej już spokój, nie bądź dziecinny. – mężczyzna stanął w mojej obronie. – Nie widzisz, jak się trzęsie?
– Ano, widzę. – odpowiedział wesoło Neil. – Ale przecież nic takiego nie robię. Chryste, powinna cieszyć się, że jeszcze żyje, bo postanowiłem być na tyle wspaniałomyślny, żeby na razie jej nie zabijać.
Na razie.
Uchyliłam powieki, gdy poczułam mimowolne drżenie brody, lecz szybko tego pożałowałam, ponieważ widok mężczyzny w okularach, który podnosił się i zgarniał swoje rzeczy ze stolika, sprawił, iż prawie stanęło mi serce.
Czy on naprawdę chciał zostawić mnie samą z tym człowiekiem? Nie, chyba nie byłby do tego zdolny.
– Późno już, wpadnę rano. – powiedział spokojnym tonem, rozwiewając moje wątpliwości.
Spróbowałam wyciągnąć ku niemu rękę, jednak niestety ja byłam zbyt słaba, żeby go dotknąć, a on najwyraźniej zbyt ślepy, by dostrzec moje nieme próby wołania o pomoc.
– Odprowadzę cię do drzwi.
Lekarz ziewnął głośno i przykrył dłoń ręką, po czym zerknął na mnie przelotnie.
– Do jutra, Olivio. – uśmiechnął się przyjaźnie z odrobiną współczucia. – Postaraj się odpoczywać. No i nie przejmuj się Neilem. To dobry chłopak, muchy by nie skrzywdził.
Zebrało mi się na płacz. On naprawdę wychodził.
Odchyliłam głowę, desperacko walcząc o jeszcze jedno spojrzenie tego człowieka i zacisnęłam palce na kołdrze. Gdybym miała siłę, wyskoczyłabym z łóżka i błagała go na kolanach, żeby tylko mnie nie zostawiał.
Wciąż czułam istne płomienie w gardle, ponieważ żaden z podanych mi leków nie był w stanie zdziałać cudów w tak krótkim czasie. Musiałam jednak wziąć się w garść.
Mimo potwornego bólu, zupełnie jakby ktoś wbijał mi zardzewiałe gwoździe w krtań, wykonałam słaby wdech i wychrypiałam:
– Nie...
Tylko na tyle było mnie stać. Przegrałam tę nierówną walkę z własnym organizmem.
Mężczyzna nie usłyszał mojego skrzeku. A nawet jeśli, nie wziął go zbyt do siebie. Byłam chorą, majaczącą, zupełnie obcą kobietą. Nie znaczyłam dla niego nic, a on w tamtym momencie znaczył dla mnie wiele, bo był moją jedyną nadzieją na ratunek.
Doktor stanął w progu i po raz ostatni popatrzył na Lewisa.
– Zadbaj o nią w nocy.
– Oh, oczywiście. – odparł blondyn, przyciskając dłoń do piersi.
Wciąż znajdował się tak blisko mnie, że byłam w stanie poczuć jego zapach. Gdybym tylko miała jakiś nóż...
– Mówię poważnie. – lekarz pogroził mu palcem. – Przynoś jej wody, tak co godzinę. A jeżeli nie będzie mogła zasnąć, podaj dwie tabletki na sen. Kapujesz?
Neil uniósł ramiona i przeciągnął się, wydając z siebie cichy pomruk, który stał się nieco bardziej przeciągły, gdy coś strzeliło mu w krzyżu.
Ten nagły, charakterystyczny dźwięk niestety ściągnął na niego moją uwagę.
To była sekunda zapomnienia. Zwykły odruch, a jednak doprowadził do tego, że omiotłam wzrokiem jego twarz.
Wstrzymałam oddech, jakby miało mi to pomóc w dokonaniu pospiesznej analizy wyglądu mężczyzny. Może i wyglądał normalnie, jednak wiedziałam, co kryło się w jego paskudnym, zgniłym wnętrzu, toteż nie dałam zwieść się pozorom.
Skórę miał bladą, a oczy podkrążone ze zmęczenia.
Nic dziwnego, skoro specjalizował się w porywaniu dzieci. Takie atrakcje pochłaniały przecież mnóstwo energii, więc się biedaczek, kurwa, namęczył.
– Pytałem, czy kapujesz. – niecierpliwił się chudzielec, trzymając już długie palce na klamce.
– Cóż... – Lewis parsknął lekceważąco. – Opieka nad panienką Holm trochę gryzie się z moimi oczekiwaniami.
– Oczekiwaniami? – lekarz zerknął na przyjaciela z rozbawieniem.
– Dokładnie tak. – odparł, na powrót pochylając się nad łóżkiem. Ułożył dłonie na wezgłowiu i mocno je ścisnął.
Czułam świeży oddech na głowie, bo podczas wypowiadania zdań tym mrożącym krew w żyłach tonem, powietrze z jego ust muskało moje włosy.
Żuł gumę. Zapach mięty i owoców leśnych zawirował mi w nosie.
Zrozumiałam, jak bardzo było ze mną źle, gdy smak gumy autentycznie mnie przestraszył. Dlaczego? Dlatego, że wszystko, co choć w najmniejszym stopniu łączyło się z pieprzonym Neilem Lewisem, podświadomie traktowałam jako coś piekielnie niebezpiecznego. Coś, co mogłoby zrobić mi krzywdę.
Był to zły zapach. Woń mięty sprawiła, iż zaczęłam niewyobrażalnie marznąć.
– A jakie są twoje oczekiwania?
– Wiesz, Benny... – szepnął blondyn, przechylając głowę w taki sposób, by móc spojrzeć mi w oczy. – Oczekują, że jutro wstanę, wejdę do tego pokoju i znajdę sine, sztywne truchło.
Zaschło mi w ustach, a powieki zapiekły mnie od wstrzymywanych łez, nad którymi coraz trudniej było mi zapanować.
– Mhm. – mruknął lekarz z wyraźnym znudzeniem. – Muszę cię rozczarować, stary. – podrapał się po brodzie, kompletnie nieprzejęty słowami kumpla, jakby albo nie brał ich na poważnie, albo nie robiły na nim wrażenia. – Ma bardzo wysoką gorączkę, ale powinna przeżyć do rana.
Jezu, w co ja się wpakowałam.
Gdzie moja Lilly...
– Trudno. – westchnął Neil, przesuwając opuszkami palców po drewnianym obramowaniu. – Co się odwlecze, to...
– Przestań już się z nią droczyć.
Droczyć?
To według niego było droczenie się? Nie, on najzwyczajniej w świecie mi groził.
Przepowiadał to, co wiedział, że będzie miało miejsce. Mówił o tym z lekkością, bo nie miał żadnych wątpliwości, iż prędzej czy później pozbędzie się problemu.
– Niech będzie. – zaśmiał się oschle. – W sumie masz rację. Niech trochę dojdzie do siebie. – po raz ostatni rzucił na mnie okiem, równocześnie ruszając w stronę Benny'ego. Jego przenikliwe, zwinne spojrzenie prześlizgnęło się po moich odsłoniętych, zaciśniętych na pościeli dłoniach. – Zabawa będzie zdecydowanie lepsza, kiedy Olivia odzyska siły.
Minął przyjaciela w drzwiach i zniknął za rogiem. Lekarz posłał mi ostatni uspokajający uśmiech, machnął ręką, jakby chciał rzucić nic nieznaczące „nie przejmuj się", a następnie podążył za Neilem.
Zostałam sama, dzięki czemu nareszcie mogłam pozwolić sobie na płacz.
Nie byłam w stanie zasnąć, choć musiałam przyznać, że leki, stopniowo przepływające przez rurkę podłączoną do kroplówki, były naprawdę fenomenalne.
Oczywiście nie postawiły mnie na nogi w przeciągu zaledwie paru godzin, wciąż nie miałam siły, żeby choćby dojść do łazienki, ale sprawiły, iż poczułam się lepiej, a to mi wystarczyło.
Wystarczyło, bym zaczęła planować strategię, która miała pomóc zarówno mnie, jak i Lillian w odzyskaniu wolności.
Neil zignorował zalecenia Benjamina.
Nie sprawdzał, czy żyję, nie pomyślał o tym, że mogę usychać z pragnienia, a od kilku godzin nie przechodził nawet pod moją sypialnią.
Mimo wszystko pozostawałam czujna i gotowa na wszystko.
Chyba właśnie to było przyczyną bezsenności, która mnie dopadła – nieustępujący niepokój i lęk.
Zerknęłam w kierunku okna. Zaczynało świtać, a od czasu do czasu dało się usłyszeć ćwierkanie porannych ptaków.
Niedługo wybije szósta czterdzieści. Filip otworzy oczy i rozpocznie dzień. Na pewno będzie próbował się do mnie dodzwonić, jednak ja nie odbiorę, ponieważ mój telefon został w aucie.
Właściwie, to nawet gdyby było inaczej, Lewis zapewne i tak pozbawiłby mnie komórki i możliwości wezwania pomocy. Musiałam przełknąć gorzką prawdę – nie skontaktuję się z Filipem, dopóki nie uda mi się uciec.
A nie uda mi się uciec, dopóki nie odzyskam sił, co z kolei mogło trochę potrwać.
Nie, to bez sensu. Nie mogę czekać aż tyle, stwierdziłam, próbując rozruszać mózg, by wskoczył na zadawalające mnie obroty i był w stanie wymyślić jakikolwiek sposób na przetrwanie.
Bo przecież jakiś musiał istnieć, prawda?
Oczywiście, że tak. Każdy problem na świecie miał swoje własne, indywidualne rozwiązanie.
Nagle żołądek skurczył mi się boleśnie, a żółć podeszła do gardła, gdy gwałtownie uniosłam ociężałą głowę. Nie potrafiłam zapanować nad drżeniem ciała, skutkiem czego o wiele za duża, męska koszulka, w którą zostałam ubrana po kąpieli, zsunęła mi się ramienia, odkrywając kawałek skóry.
Mój problem właśnie zmierzał ku drzwiom.
Zacisnęłam powieki tak mocno, że aż rozbolała mnie twarz i zastygłam w bezruchu. Serce prawie rozłupało mi żebra, gdy z ogromną siłą się o nie obijało.
Wszedł do środka. Kroczył przez pokój śmiało, groźnie, jak typowy morderca. Nie żebym wiedziała, jak poruszają się mordercy, po prostu... Nieważne. Aura jego psychopatycznej natury mówiła sama za siebie i tak naprawdę nie musiał nic robić, by się nade mną znęcać, bo już świadomość, iż przebywał w tym samym pomieszczeniu, co ja, sprawiała, że traciłam zmysły ze strachu.
Zbliżył się do łóżka, więc przygryzłam język, aby mieć pewność, że niechcący nie załkam żałośnie i zaczęłam liczyć w myślach sekundy. Byłam gotowa zrobić wszystko, byle tylko odwrócić uwagę od tego, co działo się wokół. A co się działo?
... Właściwie, to nic.
Minęło dziesięć sekund. Później dwadzieścia, a następnie najdłuższe pół minuty w moim życiu.
Wydawało mi się, że każda sekunda trwa wieczność.
Do moich uszu nie docierały żadne dźwięki, które mogłyby świadczyć o obecności mężczyzny. Zupełnie jakby wszedł do pokoju, a po upewnieniu się, że żyję, bezszelestnie go opuścił.
Skuszoną tą jakże naiwną wizją, uchyliłam powieki. Jak wielki był to błąd...
– Wiedziałem, że nie śpisz. – parsknął Neil, przyglądając mi się z arogancją i rozbawieniem. – Przyjemnie ogląda się twój przyspieszony oddech i drżące dłonie, nie powiem, że nie. Ale koniec zabawy, Holm.
Jego oczy, o wiele bardziej zmęczone niż kilka godzin temu, błyszczały z wrodzoną nonszalancją.
Wzruszyłam delikatnie ramionami, przysięgając sobie w duchu, iż tym razem nie pokażę swoich słabości i nie dam mu satysfakcji z mojego roztrzęsienia.
Gardło wciąż miałam opuchnięte i umęczone ostrym stanem zapalnym, jednak zaczęłam zastanawiać się, czy leki pomogły mi już na tyle, bym znów mogła wydobywać z siebie dźwięki.
Odchrząknęłam, nieznacznie unosząc głowę.
– P... Pi... – zarzęziłam, niczym stary traktor.
Lewis skrzyżował ręce na piersi i popatrzył na mnie z góry, przejeżdżając językiem po wewnętrznej stronie policzka.
– No? Śmiało. – rzucił zachęcająco, używając prześmiewczego tonu. – Nie wstydź się.
Zalała mnie fala bezsilności i wzburzenia. Ścisnęłam pościel jeszcze mocniej, próbując wypowiedzieć chociaż jedno słówko, które zmazałoby temu kutasowi bezczelny uśmiech z twarzy.
– Pi...
– Nie słyszę. – nadstawił ucho. – Głośniej.
Doskonale zdawał sobie sprawę, że doprowadza mnie do białej gorączki, jakby ta, która męczyła mój organizm od wczoraj, już mu nie wystarczała.
Uczucie upokorzenia i niemocy powoli zaczynało zmieniać się we wściekłość.
No dobra, bardzo powoli, bo Neil nie przestawał sprawiać, że lęk, niczym paskudny wirus, krążył w moich żyłach.
Zebrałam do kupy całą energię, którą udało mi się nagromadzić przez ostatnie godziny i wychrypiałam żałosnym, przepełnionym cierpieniem i ledwo słyszalnym głosem:
– Pić, do cholery.
Neil rozciągnął kąciki ust w szerokim uśmiechu, a jego białe zęby błysnęły w półmroku. Nie wiem, czy bardziej zadowolił go fakt, iż jeszcze mocniej zdarłam sobie gardło, czy może rozśmieszyła go moja walka, przesiąknięta determinacją i upartością.
– Ah, teraz rozumiem. – stwierdził, poważniejąc.
Nie dało się nie zauważyć, że upajał się moją wściekłą miną i wrogim spojrzeniem, którym go obdarowywałam.
– Jednak musisz wiedzieć, Olivio... – ciągnął, powoli zbliżając się do łóżka. – Że od moich gości wymagam, by zwracali się do mnie z należytym szacunkiem. Dlatego proszę, żebyś swoją prośbę ujęła w nieco bardziej finezyjny sposób. Dajmy na to... „Poproszę o szklankę wody, mój litościwy, dobroduszny panie". – dokończył, wlepiając w moją oniemiałą twarz demoniczne spojrzenie.
Dręczenie mnie sprawiało mu mnóstwo radości, a jego oczy wyraźnie zdradzały, że nie mógł nacieszyć się swoją nową rozrywką. To właśnie dlatego wymyślał coraz to gorsze formy okrutnych żartów. Zaczęłam się nawet zastanawiać, jak długo byłby w stanie się tak nade mną pastwić, a odpowiedź, jaka dość szybko przyszła mi do głowy, nie napełniła mnie optymizmem.
– Pić... – powtórzyłam, starając się zachować spokój i godność, której nie był w stanie mi odebrać.
Neil cmoknął z udawanym niezadowoleniem.
– Chyba nie zrozumiałaś. – westchnął i splótł sobie dłonie, zakładając je na kark.
Stał naprzeciwko mnie, więc miałam idealny widok na jego szeroką, umięśnioną sylwetkę, na widok której zabrakło mi tchu. W negatywnym tego słowa znaczeniu, oczywiście.
Gdyby tylko chciał, zabiłby mnie tu i teraz, bez mrugnięcia okiem. Moja szyja nie miałaby żadnych szans z siłą takiej męskiej, napompowanej łapy.
– Boli...
– Co mówisz? – uniósł brew, parskając cicho. – Że boli, tak?
– T... Tak.
– Oh, jak mogłem sam się tego nie domyślić. – wbił we mnie fałszywie przepraszający wzrok. – Skoro boli cię gardło, nie musisz powtarzać tej wymyślnej formułki, żeby dostać wodę, spokojnie. – opuścił ramiona, a dłonie upchnął do kieszeni. – Możesz po prostu paść na kolana i zacząć mnie błagać.
Syknęłam sfrustrowana i odwróciłam twarz do ściany. Wolałabym chyba umrzeć z pragnienia niż dać się tak stłamsić.
– Skurwysyn. – mruknęłam zaskakująco wyraźnie, jakby nawet moja krtań stanęła za mną murem i pozwoliła odgryźć się choć w ten sposób.
Neil odchylił głowę i zaśmiał się złośliwie.
– Dobra, wyluzuj, Holm. – nie przestając rechotać, wyciągnął rękę z kieszeni dresów, a następnie pomachał w powietrzu małym, plastikowym pudełeczkiem. – Masz zeżreć dwie tabletki. To leki nasenne od Benjamina. – wyjaśnił, rzucając opakowanie na kołdrę, tak, by wylądowało jak najbliżej moich dłoni.
Zerknęłam na nie z wahaniem i podejrzliwością, co nie uszło jego uwadze.
Był cholernie spostrzegawczy. Trochę jak dzikie zwierzę, które potrafiło wychwycić wszystkie emocje swojej ofiary. Nawet te najbardziej skrywane.
– Co się tak gapisz? – syknął. – Nie jesteś tu na urlopie. Zgodziłem się, żebyś u mnie nocowała, dopóki nie wydobrzejesz na tyle, żeby wsadzić dupę w swoją rozklekotaną skodę i wrócić do pierdolonej Szwecji. Potrzebujesz snu do regeneracji, więc bierz te dwie pigułki po dobroci albo sam wepchnę ci je do gardła.
Nie miałam żadnych wątpliwości, że nie żartował. Powiem więcej – nie używał nawet przenośni, traktując swoją wypowiedź całkowicie poważnie i dosłownie. Byłby w stanie zmusić mnie do wszystkiego, jeżeli nie samą groźbą, to bezlitosnymi czynami.
Sięgnęłam po opakowanie i objęłam wieczko palcami.
Neil obserwował, jak walczę z otwarciem. Zagryzł nawet wargę ze zniecierpliwieniem, ale czekał bez słowa, aż się z nim uporam. Chciałam pozbyć się nakrętki jak najszybciej, ale spocone dłonie i osłabiony organizm robiły swoje. Plastik wyślizgiwał mi się z rąk.
– Daj to, kurwa. – prychnął zirytowany, a następnie wyrwał mi okrągłe pudełeczko.
Zanim się obejrzałam, dwie pastylki leżały na niskim, eleganckim stoliku obok łóżka, gotowe, bym mogła je przyjąć. Wcale nie zamierzałam się spierać – wiedziałam, że bez odpowiedniej dawki snu, ciężko będzie mi wrócić do zdrowia, więc zignorowałam lodowaty ton mężczyzny i wbiłam spojrzenie w jego przepełnione draństwem oczy.
Miał nade mną przewagę fizyczną, ale zawsze mogłam spróbować podejść go w inny sposób.
– Dziękuję... – wyszeptałam. Wiele mnie to kosztowało i wcale nie miałam na myśli bolącego gardła. – Czy... teraz mogę... dostać picie...? – dukałam z przeraźliwą chrypą.
Lewis skinął głową, nie siląc się na odpowiedź.
Był wkurzony, że musiał cokolwiek dla mnie robić, nawet jeżeli była to tylko tak drobna przysługa, jak przyniesienie cholernej szklanki wody.
Wyszedł z pokoju. Nie zamknął za sobą drzwi, żeby przez cały czas kontrolować, co robię i czy wciąż jestem w łóżku. Ufał mi tak samo, jak ja jemu. Czyli w ogóle.
Nie próbowałam uciekać, bo nie miało to najmniejszego sensu. Nie doszłabym do schodów, a Neil już wyniuchałby moje zamiary i cała akcja odnalezienia Lilly, zakończyłaby się porażką.
Potrzebowałam naprawdę dobrego planu.
– Masz. – mruknął blondyn, wyciągając do mnie rękę, w której trzymał wysoką, zaokrągloną szklankę ze słomką.
Na chwilę przestałam knuć. Musiałam zwilżyć gardło, bo choć o nawodnienie całego organizmu przez cały czas dbała kroplówka, tak w ustach miałam prawdziwą Saharę.
Mój przełyk zachwycił się zimną, orzeźwiającą wodą, jakbym co najmniej wlewała w siebie najdroższe trunki świata. Delektowałam się każdym łykiem, czując na sobie zdziwione spojrzenie blondyna.
Chyba dotarło do niego, że naprawdę cholernie chciało mi się pić, a jego sadystyczne gierki były tylko bezsensownym przedłużaniem moich katuszy. Ale czy zrobiło to na nim jakiekolwiek wrażenie? Raczej nie, a jeśli nawet, to z pewnością roznosiło go cholerne samouwielbienie i duma z bycia chujem stulecia.
Wypiłam całą zawartość naczynia.
Byłam przekonana, iż mój głos uległ znacznej poprawie, jednak nie miałam żadnego powodu, by się odezwać, toteż milczałam, starając się nie zwrócić na siebie uwagi mężczyzny.
Szło mi to całkiem dobrze, Neil zdawał się chwilowo zapomnieć o moim istnieniu, a ja byłam gotowa przyjąć leki i wreszcie dać organizmowi wyczekany odpoczynek... Więc dlaczego postanowiłam wszystko zepsuć i jednak zabrać głos?
Był to impuls, pstryczek w nos lub niewidzialna żaróweczka, mrugająca mi tuż nad głową.
W momencie, w którym usłyszałam, jak cholerny Lewis odstawia swoją szklankę na półkę i uświadomiłam sobie, że przyniósł wodę nie tylko dla mnie, lecz również dla siebie, serce prawie wyrwało mi się z piersi.
Wodziłam wzrokiem za jego ruchami, próbując zapanować nad drżeniem nóg. Całe szczęście ukryte były pod ciepłą pierzyną, bo gdyby Neil dostrzegł moją dziką reakcję, na pewno stałby się bardziej czujny.
– Przepraszam, ale... – wymamrotałam nieśmiało, w głębi duszy cieszą się, że chrypa nieco puściła. – Czy mogłabym dostać jeszcze trochę?
Zrobiłam najbardziej żałosną i bezbronną minę na jaką było mnie stać, stukając paznokciami w opróżnioną szklankę.
Neil odczekał chwilę, najwyraźniej zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Nie. – rzucił po paru sekundach. – Jak wyżłopiesz litr wody, będzie chciało ci się sikać co pięć minut.
– Ostatni łyczek, proszę... – skomlałam, wewnętrznie skręcając się ze złości. Nie mogłam uwierzyć, że doszło do sytuacji, w której musiałam żebrać o kranówę. – Nie będę upominać się o łazienkę, przysięgam.
– I co? Zeszczasz się do łóżka? – wywrócił oczami.
– Wytrzymam do rana.
Właściwie, to już było rano, ale miałam nadzieję, że tego nie zarejestrował.
– Niech ci będzie. – burknął złowrogo.
Pochylił się nad łóżkiem, a w momencie, w którym odbierał pustą szklankę, niechcący dotknął mojej skóry. Cofnęłam rękę, jakby poraził mnie prąd, a on, ku przeogromnemu zdziwieniu chyba dla obu stron – zachował się podobnie.
Z zaciekawieniem przyglądałam się, jak zaciska pięść, przejeżdżając kciukiem po miejscu, gdzie nieumyślnie musnęłam go swoimi palcami, zupełnie jakby poczuł się skrępowany albo chciał pozbyć się moich zarazków.
Zmrużył nieprzyjemnie oczy, a jego grdyka wyraźnie drgnęła.
– Zaraz wracam. – poinformował mnie chłodno, przerywając ciszę, która zawisła w sypialni. – Przyniosę ci tę wodę.
– Dzięki.
Tak jest, Neil. Bardzo ci dziękuję... Naprawdę bardzo...
Uśmiechnęłam się pod nosem, kiedy tylko zniknął mi z zasięgu wzroku, a następnie...
... A następnie zaczęłam powoli podnosić odrętwiałe ciało, by dosięgnąć szklankę, wciąż stojącą na półce oraz rozglądać się po pokoju w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby okazać się przydatne w rozkruszaniu leków nasennych.
![](https://img.wattpad.com/cover/359417075-288-k42189.jpg)
CZYTASZ
MALBAT TOM 4
Mystery / Thriller"Ile jesteś w stanie poświęcić, by ocalić swoją kobietę i ukochaną przyjaciółkę?" - takie pytanie mogli zadać sobie członkowie Malbatu, gdy Alice została poważnie ranna. Nie mieli wiele czasu do namysłu, ale w jednym byli wyjątkowo zgodni - zrobią...