Olivia
Przeciągnęłam się na łóżku i zamruczałam cicho pod nosem.
Nie wiem, jak długo spałam, ale chyba właśnie takiego rodzaju odpoczynku oczekiwał ode mnie mój przemęczony organizm. Aż dziwne, że Filip darował mi wczesną pobudkę przed siódmą, a w dodatku pozwolił wylegiwać się teraz w pościeli. To z całą pewnością miało cholernie negatywny wpływ na nasz weekendowy harmonogram i będziemy musieli poprzestawiać pozostałe, zaplanowane punkty, by zmieścić się ze wszystkim w czasie.
Z moich ust wypełzło leniwe, głośne ziewnięcie, a mięśnie przyjemnie zadrżały, gdy uniosłam ręce wysoko nad głowę. Wyprostowałam nogi, ściągnęłam palce u stóp i trwałam w tej odprężającej pozycji dobrych kilka sekund, a później... Później czar prysł.
Ocknęłam się z sielankowego snu w najbrutalniejszy ze wszystkich możliwych sposobów, bowiem uzmysławiając sobie, iż nie mogę opuścić rąk wzdłuż ciała.
Otworzyłam oczy. Nie byłam w swojej sypialni. Nie byłam nawet we własnym domu, jednak nie to było najbardziej przerażające.
Coś sprawiło, że oddech uwiązł mi w suchym, opuchniętym gardle, a serce rozpoczęło niekontrolowany galop, a tym czymś była oczywiście świadomość, iż nie obudziłam się w jakimś przypadkowym pomieszczeniu, a w pokoju pierdolonego Neila Lewisa.
Spanikowana przekrzywiłam głowę, zerkając na białe, drewniane wezgłowie.
Nie, to chyba niemożliwe.
Szarpnęłam nadgarstkami, a brzdęk metalowych kajdanek rozwiał moje wątpliwości.
Jednak możliwe. Kutas przykuł mnie do łóżka.
Stopniowo zaczęłam przypominać sobie o wydarzeniach, które miały miejsce dziś nad ranem, kiedy to próbowałam podać mężczyźnie pigułki nasenne.
Cholera, ależ ja byłam głupia. Oczywiście nie dlatego, że chciałam otruć ojca Lillian. Po prostu teraz zrobiłabym to lepiej, dokładniej, a najchętniej przy pomocy cyjanku, a nie jakichś beznadziejnych, ziołowych tabletek.
Westchnęłam z frustracją i spróbowałam raz jeszcze opuścić ramiona, jednak nic się nie zmieniło.
Głowa wciąż mnie ćmiła, przełyk bolał, jak gdyby ktoś poharatał mi wnętrze gardła gwoździem, a nos był nieznośnie zatkany. Pewnie poczułabym się odrobinę bardziej komfortowo mogąc sięgnąć po chusteczkę albo iść do... O cholera jasna.
Zerknęłam w dół, jakbym przez materiał męskiej koszulki i grubą warstwę kołdry, była w stanie dostrzec własne podbrzusze.
W pierwszych minutach, kiedy ogarnął mnie niesamowity stres, nie czułam aż tak silnego parcia na pęcherz, jednak, gdy tylko zrozumiałam, iż nie mogę tak po prostu, jak normalny człowiek, skorzystać z toalety, miałam wrażenie, że zaraz nie wytrzymam i posikam się do łóżka.
Wypuściłam z ust drżący oddech i wbiłam wzrok w sufit, próbując rozważyć wszystkie opcje, jakie pozostały mi w tej opłakanej sytuacji.
Myślałam, myślałam i nic nie wymyśliłam, za to dość szybko uświadomiłam sobie, iż nie miałam zbyt wielu możliwości, a właściwie tylko jedną.
Musiałam zawołać Neila.
Skrzywiłam się na samo wspomnienie jego imienia, a na wyciągniętych ramionach poczułam gęsią skórkę, gdy przymknęłam powieki i zdołałam wyobrazić sobie niebieskie, wręcz błękitne tęczówki, które z pozoru mogły wydawać się niewinne, jednak w połączeniu z antagonistycznym, gniewnym spojrzeniem, sprawiały wrażenie iście niebezpiecznych.
Zacisnęłam uda, bo wiedziałam, że jeżeli podczas krzyku moje ciało bezwolnie się napnie, pęcherz będzie miał bardzo, bardzo ciężkie zadanie w utrzymaniu blokady.
– Neil! – wykrztusiłam.
W moich wyobrażeniach brzmiało to lepiej. Odkaszlnęłam, by choć w minimalnym stopniu pozbyć się chrypy i zawołałam ponownie, nie zwracając uwagi na ostre zapalenie gardła:
– Neil, proszę! Neil!
Przestałam krzyczeć, kiedy w przestronnej rezydencji Lewisa, rozległ się dźwięk męskich, leniwie stawianych kroków.
Więc był w domu. Pilnował mnie. Tylko czekał, aż się obudzę, żeby...
Uniosłam głowę, gdy, uchylone do tej pory drzwi zostały pchnięte, a w progu stanął nie kto inny, jak sam pan domu. Największy skurwysyn chodzący po tej planecie we własnej osobie.
– Stęskniłaś się, Holm?
Zignorowałam jego zaczepny, nawet powiedziałabym złośliwy ton i od razu przeszłam do meritum:
– Co to ma być? – warknęłam, poruszając nadgarstkami. – Jakim prawem mnie uwięziłeś?!
– Nie uwięziłem cię. Powiem więcej... – uśmiechnął się drwiąco. – Wcale cię tu nie chcę. Sama doprowadziłaś do tego, że musiałaś spędzić noc w moim domu, ale jeżeli czujesz się już lepiej, możesz wypierdalać w podskokach.
Poczułam niewyobrażalny przypływ gorąca. Zupełnie, jakby ktoś wylał mi na twarz wrzątek z czajnika, a powodem tego doznania, była oczywiście kolosalnych rozmiarów wściekłość.
– Ty fiucie... – wycedziłam przez zęby.
Neil zamrugał wesoło, wyraźnie zadowolony z mojego gniewu, który mieszał się z bezsilnością i zapytał lekceważąco:
– Masz mi coś jeszcze do powiedzenia?
– Dlaczego jestem przykuta? – nie czekając na odpowiedź, znów spróbowałam się wyrwać, na co mężczyzna jedynie przewrócił oczami.
– Przestań się wiercić, zrobisz sobie krzywdę. – mruknął. – Chcesz mieć obtartą skórę?
– Chcę, żebyś mnie uwolnił! Jak śmiałeś w ogóle naruszyć moją...
– Dorzuciłaś mi leki do wody. – blondyn zaśmiał się szorstko. – Musiałem mieć pewność, że grzecznie zostaniesz w łóżku i nie zrobisz niczego głupiego, kiedy sam będę spał. To wszystko, mademoiselle, więc już nie dopowiadaj sobie, iż dopuściłem się naruszenia twojej nietykalności cielesnej. – dodał prześmiewczo, podchodząc bliżej, a następnie wyciągnął dłoń w moim kierunku, by pomachać mi kluczykiem przed twarzą.
– Rozkuj mnie. Natychmiast.
Jak na kogoś, kto właśnie leżał z przepełnionym pęcherzem, w dodatku całkowicie bezbronny i skazany na łaskę sadystycznego oszołoma, mój głos był bardzo rozkazujący.
Sama nie wiem, co we mnie wstąpiło. To chyba furia ze szczyptą strachu i niemocy spowodowała taką reakcję.
– A jakieś magiczne słowo?
– Zaraz się posikam. – odpowiedziałam, mając nadzieję, że owe zaklęcie podziała.
Nic bardziej mylnego.
– Przykro mi. – skrzyżował ręce na piersi i uśmiechnął się cwaniacko.
– Do łóżka. – dodałam.
– Stać mnie na nowe wyro, a wizja wypieprzenia na wysypisko tego, oczywiście razem z tobą w pakiecie, jest naprawdę zajebiście kusząca.
Zacisnęłam pięści, wbijając w blondyna ostre spojrzenie.
Jak to się stało, że ze wszystkich facetów na całym Bożym świecie, Jeanette musiała trafić akurat na tego kretyna? Przecież jest tylu normalnych gości, nigdy nie narzekała na brak powodzenia, była piękną, młodą kobietą, a na swojej drodze spotkała Neila Lewisa.
Mój pęcherz zaczynał już błagać mnie o litość, jednak wiedziałam, że żadne prośby, które miałabym skierować do blondyna, nie wchodziły nawet w grę. Byłam zbyt dumna i uparta.
– Co ty robisz? – westchnął z rozbawieniem, kiedy zaczęłam szamotać się na materacu. – To metalowe kajdanki, nie zerwiesz ich.
To się jeszcze okaże.
Otumanił mnie taki atak złości, że przestałam już kontrolować własne ruchy. Wierzgałam na wszystkie strony, zatrzymując się dopiero po dobrych kilkunastu sekundach, kiedy poczułam zsuwającą się z łóżka kołdrę, a moje nagie nogi zadrżały wskutek styczności z normalną, pokojową temperaturą.
Zastygłam z uchylonymi ustami, nie bardzo wiedząc, co dalej ze sobą zrobić.
– Uspokoiłaś się już? – blondyn zerknął na mnie niewzruszony, jakby mój krótki i niezbyt efektowny pokaz, nie zrobił na nim wrażenia.
Zaklęłam pod nosem, równocześnie odwracając wzrok od mężczyzny, a następnie otworzyłam szerzej oczy, zorientowawszy się, iż przez tę bezmyślną szarpaninę z samą sobą, materiał koszulki podwinął mi się zdecydowanie zbyt wysoko, niż było to bezpieczne.
Momentalnie struchlałam, zwłaszcza, że nie miałam pojęcia, czy po prysznicu ktokolwiek pomyślał o tym, by włożyć mi majtki.
W akcie desperacji ponownie łypnęłam na Neila.
Cóż, sądząc po jego niepewnej i lekko skonsternowanej minie, on również nie wiedział, czy byłam szczęśliwą posiadaczką bielizny. Cofnął się nawet o krok, przełknął ślinę i powiódł zmieszanym spojrzeniem po ścianie.
Zrobiło się trochę niezręcznie. Nie, nie trochę. W cholerę niezręcznie, bo zaledwie milimetry dzieliły mnie, od odsłonięcia tego, co zdecydowanie powinno pozostać zakryte.
– To ten, no... – odchrząknął, gdy pojął, że nie ma mowy, iż ruszę jakąkolwiek częścią ciała.
Byłam gotowa leżeć jak sparaliżowana do końca życia, jeżeli tylko dzięki temu mogłam uniknąć tak potężnej kompromitacji.
Lewis przejechał językiem po wnętrzu policzka i skierował się w stronę łóżka, a ja wstrzymałam oddech.
Z przerażeniem w oczach obserwowałam, jak unosi dwa palce, po czym sięga do koszulki i delikatnie, niemalże nie dotykając niczego poza milimetrowym skrawkiem materiału, ściąga ją w dół, tak, by znów sięgała mi przed kolana.
Odetchnęłam z ulgą na tyle głośno, że niechcący wtrąciłam Neila ze stanu skonfundowania, na powrót budząc w nim aroganckiego dupka.
– Mówiłem, żebyś się nie wierciła. – burknął, przyjmując zirytowany wyraz twarzy. – Dawaj te łapy, rozkuję cię. Idź do łazienki, tylko niczego nie kombinuj.
– Niby czego? – zmarszczyłam brwi. – Myślisz, że nagle znajdę Lilly i uda mi się uciec z nią przez waszą strzeżoną bramę?
Nie uszło mojej uwadze, że na samo wspomnienie imienia dziewczynki, blondyn napiął mięśnie i nerwowo poruszył szczęką.
– Akurat o to się nie martwię. Nie znajdziesz mojego dziecka. – odparł z pełnym przekonaniem, a każde wypowiedziane przez niego słowo, ociekało pogardą.
– Twojego? – tym razem to ja zdobyłam się na bezczelny ton. – Ja jestem opiekunką Lillian.
– Nie wkurwiaj mnie, Holm.
Pierwsza metalowa obręcz puściła, więc odruchowo przycisnęłam wolną rękę do swojego boku.
Nie mogłam znieść bliskości faceta, który darzył mnie tak silną nienawiścią. Pochylał się nade mną i majstrował przy drugim nadgarstku, nie zwracając uwagi na zakłopotanie malujące się w moich oczach. Widziałam, jak jego klatka piersiowa unosi się i opada, czułam zapach męskich perfum oraz owocowej gumy do żucia i bezgłośnie błagałam w duchu, by nasze ciała niechcący się nie dotknęły.
– Boli cię to? – mruknęłam, walcząc z coraz mocniejszą potrzebą skorzystania z łazienki.
Nawet zaciskanie ud przestawało pomagać.
– Niby co?
– To, że jestem prawną opiekunką Lillian.
Lewis uniósł brew i parsknął krótko, bez choćby grama rozbawienia.
– Prawną, mówisz? – zagadnął, uwalniając drugą kończynę. – Brzmi poważnie. Nie chciałbym zadzierać z sądem.
Oczywiście, że robił sobie ze mnie żarty. Jak mogłabym przypuszczać, że ktoś tak zdegenerowany weźmie moje słowa na poważnie.
– Przestań kpić, do cholery. Porwałeś moją córkę, a zachowujesz się, jakbym to ja wyrządziła ci największą krzywdę!
Neil zrobił krok do tyłu, by lepiej mi się przyjrzeć.
– Twoją co, kurwa?
– Moją. Córkę. – powtórzyłam dosadnie, akcentując każde słowo.
Tak, zdecydowanie trzymanie języka za zębami nie było moją mocną stroną. Nie potrafiłam powstrzymać się przed dyskusją nawet wtedy, kiedy niemalże sikałam sobie po nogach, a dolna część mojego brzucha walczyła, by nie ulec eksplozji.
Ale na swoją obronę mogę powiedzieć, że cholerny Lewis też nie miał zamiaru odpuścić. Nie wiem, czego się spodziewał? Że ukradnie mi dziecko, a ja po prostu zapomnę, że Jeanette powierzyła mi pod opiekę najcenniejszy skarb, o jakim wcześniej mogłam tylko pomarzyć? Kochałam Lilly, chociaż dopiero uczyłyśmy się wspólnego życia i nie było opcji, żeby jakiś wyszczekany gangster mi ją odebrał.
Neil przechylił na bok głowę, rozpoczynając swoją karygodną zabawę. Bezceremonialnie wodził wzrokiem po moim ciele, jakbym była jakimś obiektem naukowym. Robił to specjalnie, doskonale o tym wiedziałam. Chciał mnie przestraszyć albo zawstydzić. Lub jedno i drugie.
Powoli przesuwał spojrzenie, zaczynając od palców u stóp, poprzez nogi, brzuch, klatkę piersiową, by finalnie zatrzymać wędrówkę jasnych oczu dopiero na mojej twarzy.
– Cóż... – rozciągnął wargi w delikatnym uśmiechu, a dłonie splótł i oparł sobie na karku. – Skoro mówisz, że jesteś matką mojej córki, być może masz rację. Wybacz, nie pamiętam... – demonstracyjnie wzruszył ramionami. – Albo w pokoju było ciemno, albo musiałem być bardzo, bardzo pijany. Na trzeźwo na pewno bym cię nie...
Kojarzycie ten moment, kiedy zrobicie coś głupiego, doskonale wiecie, iż konsekwencje tego czynu was nie ominą, ale jednocześnie zdajecie sobie sprawę, że i tak nie cofniecie już czasu, więc zamiast żałować, zaczynacie pospiesznie, w ogromnej panice i pod niesamowitą presją, szukać jakiejś małej deseczki ratunku, która pomogłaby wam przetrwać?
No, właśnie takie emocje towarzyszyły mi, gdy uświadomiłam sobie, że spoliczkowałam Neila.
Cholera, to już drugi facet, którego uderzyłam w tak krótkim czasie.
Patrzyłam na mężczyznę z przerażeniem, a odgłos charakterystycznego plaśnięcia wciąż odbijał się echem w mojej głowie, chociaż było już po wszystkim.
Neil zaczął powoli odwracać ku mnie swoją bladą, acz w jednym miejscu lekko zaczerwienioną, spiętą twarz. Gdyby jego spojrzenie mogło zabijać, leżałabym już na podłodze, konając w potwornych męczarniach.
Plecy miał wyprostowane, brodę uniesioną, a usta zaciśnięte. Dawno nie widziałam kogoś tak wściekłego. Przełknęłam ślinę, cofając się o malutki kroczek. Najdziwniejsze było to, że nawet nie zarejestrowałam momentu, w którym podniosłam się z łóżka.
Oddychał szybko i nierówno, co nie zwiastowało niczego dobrego, a gdy w jego oczach dostrzegłam dzikość, niedowierzanie, rozjuszenie, a nawet, co chyba przeraziło mnie najbardziej, chęć zemsty, wiedziałam już, iż mam poważne kłopoty.
– Brawo, Holm. – rzucił, świdrując mnie demonicznym spojrzeniem pełnym szczerej wzgardy. – Muszę przyznać, że teraz to mi zaimponowałaś.
– Ja tylko... – język zaplątał mi się ze stresu. – Zdenerwowałam się.
– Tak, to oczywiste.
Neil zrobił krok w moją stronę, więc również ruszyłam z miejsc, chcąc zachować dzielącą nas odległość.
– Potrafię docenić odwagę. – powiedział głębokim półszeptem, powodując, że adrenalina krążąca w moich żyłach nabrała jeszcze szybszego tempa i zaczęła wręcz szaleć w krwioobiegu. – Ale równocześnie gardzę cudzą głupotą. A to, co zrobiłaś, Holm, było kurewsko głupie.
– Wiem. – wychrypiałam z trudem. – Przepraszam.
– Obawiam się, że na to już za późno.
Nim zdążyłam o cokolwiek zapytać, pchnął mnie na materac. Nie jakoś przesadnie mocno, jednak wcale nie musiał używać siły, bym straciła równowagę. Wiedział, że nie miałam z nim żadnych szans. Ja również to wiedziałam, więc nie próbowałam walczyć.
Jeszcze nie...
Upadłam plecami na łóżko, wydając z siebie żałosne jęknięcie, kiedy rurka od kroplówki odczepiła się od wenflonu, a wbita igła spowodowała dyskomfort.
– Nie rób mi krzywdy. – wydyszałam nerwowo, podpierając się na łokciach. – Pomyśl o Lilly!
– Myślę o niej przez cały czas, tępa pizdo. – syknął, znów zatracając się w istnej furii, która zaatakowała go, gdy tylko napomknęłam o dziewczynce.
Pochylił się nade mną, a jego oddech nieprzyjemnie połaskotał mnie w szyję.
– Neil, posłuchaj...
– Nie, to ty mnie posłuchaj. – warknął, łapiąc mój nadgarstek.
Wcześniej robił wszystko, by nie dotknąć mojego ciała, ale teraz, kiedy stracił panowanie nad sobą i zachowywał się, jak w transie, mogłam spodziewać się po nim dosłownie wszystkiego. Zacisnęłam więc pięści w bojowym geście, szykując się na odparcie ewentualnego ataku.
– Daj nam, kurwa, święty spokój. – ciągnął, mając na myśli siebie i Lillian. – Nie wiem, dlaczego Jane przekazała opiekę nad moją córką akurat tobie, ale...
– Bo wiedziała, że będę lepszym rodzicem, niż niezrównoważony kryminalista! Właśnie dlatego!
Z całej siły uderzyłam mężczyznę w klatkę piersiową, lecz ten nawet się nie zachwiał.
Obserwowałam, jak jego twarz tężeje, a źrenice przyciemniają mu oczy. Nie przypominały już lazurowej wody na tropikalnych wakacjach, tylko wzburzone, agresywne morze.
– Ty mała, prymitywna dzi...
– Tatusiu?
Zdębiałam, czując, że Neil również drętwieje ze zdziwienia i gwałtownie obraca głowę w kierunku drzwi.
Przysięgam, serce podeszło mi do gardła.
– O... – parsknął nerwowo, a jego grdyka poruszyła się, gdy przełknął ślinę w oszołomieniu. – Wróciliście już z jazdy konnej, pchełko?
– Mhm. – Lilly przytaknęła i zamilkła na chwilę.
Ile zajęło dziewczynce zorientowanie się, że jej pierdolnięty tatuś nie wisiał nad jakąś przypadkową, Bogu ducha winną kobietą, tylko nade mną? Zaledwie kilka sekund.
– Ciocia! – pisnęła głośno wesołym, dziecięcym głosem, jakby fakt, iż zastała nas w tej niecodziennej sytuacji, przestał mieć znaczenie. Dla Lillian liczyło się tylko to, że mnie zobaczyła. Znów byłam przy niej. – Ciocia Olivia! Tato, to moja ciocia! Wiedziałeś?
Lewis szybko pokiwał głową.
– No oczywiście. – wyszczerzył się sztucznie. – Wiedziałem i zadzwoniłem po Olivię, żeby...
– Żebym mogła was odwiedzić. – zachichotałam niemrawo. – Niespodzianka.
– Tak, dokładnie... Niespodzianka. – mężczyzna zacisnął palce na prześcieradle, które zsunęło się wskutek naszej, elokwentnie mówiąc, drobnej sprzeczki i słownej przepychanki.
– Przyleciałaś do nas samolotem?
Malutka nie panowała nad radością i zaczęła podskakiwać w miejscu, a ja z niedowierzaniem chłonęłam rozchodzące się po pokoju dźwięki.
Przecież nie odzywała się od dnia pogrzebu.
– Przyjechałam autem. Nie mogłam się doczekać aż... – przeniosłam pełne niechęci spojrzenie na Neila, który popatrzył na mnie w tym samym momencie. – Aż poznam twojego... Tatę.
Ostatnie słowo ledwo przeszło mi przez gardło.
– Ciociu, a dlaczego go uderzyłaś?
– Słucham? – uśmiechnęłam się słabo, a żołądek związał mi się na ciasny supeł.
– Uderzyłaś tatusia. Widziałam.
Zamrugałam, próbując znaleźć jakieś logiczne i zrozumiałe dla niespełna sześciolatki wytłumaczenie. Prawdziwa wersja, w której cholerny Lewis prawdopodobnie chciał zatłuc mnie na śmierć, raczej nie wchodziła w grę.
– Wygłupialiśmy się tylko. – rzucił Neil – To nic takiego.
– Ale widziałam, że...
– Komar. – wypaliłam znienacka, bo była to pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy.
Znałam Lilly od pięciu lat i wiedziałam, że nie odpuści, dopóki nie usłyszy jakiegoś dobrego wyjaśnienia, więc proszę bardzo, oto one.
– Komar?
– Tak. Usiadł twojemu tacie na koszulce i musiałam go zgnieść. – uniosłam dłoń i poklepałam mężczyznę w miejsce, w które wcześniej bezwstydnie przywaliłam mu pięścią. – Ani śladu po ugryzieniu. Nie ma za co.
Dziewczynka pokiwała główką, przyjmując te marne sprostowanie i uśmiechnęła się do Neila współczująco.
– Boli cię, tato?
– Oh, nie. Oczywiście, że nie. – odpowiedział, również unosząc kąciki ust.
Coś chwyciło mnie za krtań i nie chciało puścić. Zerkałam raz na Lilly, raz na blondyna, nie mogąc napatrzeć się na ich podobieństwo, a jedynymi emocjami, które towarzyszyły mi podczas tej obserwacji, były zazdrość i niezadowolenie.
– Na pewno?
– Jasne, pchełko. – zapewnił córeczkę, przenosząc wzrok na mnie, a gdy nasze spojrzenia jakimś cudem ponownie się skrzyżowały, kontynuował: – To tylko komar. Mały, nic niewarty, wkurzający, natrętny komar.
Zaśmiałam się przesadnie głośno, bo trochę poniosła mnie ta gra aktorska. Najważniejsze jednak, że Lillian nie zauważyła niczego dziwnego w moich oczach.
Na przykład chęci zamordowania jej tatusia, czy czegoś w tym stylu.
– Widocznie latem w Norwegii jest mnóstwo insektów. – rzuciłam. – O, spójrzcie. Jeszcze jeden.
Użyłam całej siły, by trzepnąć Neila w skroń i zachichotałam niewinnie, a następnie powtórzyłam cios, tym razem z drugiej strony.
Ależ to było satysfakcjonujące.
– Cała plaga. – cmoknęłam fałszywie, obserwując, jak Lewis sztywnieje ze złości.
Nie, „złość" nie była raczej odpowiednim określeniem, bo żyła, która zapulsowała mu na czole, świadczyła bardziej o ostrym wkurwieniu.
Piękny widok.
– Ciociu, rozgnieć wszystkie. – Lilly popatrzyła na mnie błagalnie. – Nie chcę, żeby któryś ugryzł tatę!
– Nie ma sprawy, kochanie.
Po raz kolejny uniosłam otwartą dłoń, by wycelować nią w rozwścieczoną twarz mężczyzny, jednak okazał się szybszy, chwycił mój nadgarstek w locie, kiedy byłam zaledwie parę centymetrów od jego nosa i przycisnął go do materaca.
– Zapłacisz za to. – syknął mi tuż przy uchu, ale, ku swojemu rozczarowaniu, nie wywołał we mnie takiego przerażenia, jak wcześniej.
Wiedziałam, że dopóki Lillian zostanie w domu, nie zrobi mi krzywdy.
Lewis przetoczył się na bok, a następnie usiadł, wyciągając rękę do dziewczynki.
Od razu do niego podbiegła.
Serce zakłuło mnie z żalu. Nie tak to wszystko miało wyglądać.
Lillian dużo się śmiała, przyciskała głowę do piersi Neila, jakby już zdobył jej sympatię i zaufanie. Nie rozumiałam, jak nawiązał z nią więź w tak krótkim czasie.
Przecież całej tej ojcowskiej miłości miała doświadczyć od Filipa. To on miał być jej tatusiem.
Jakim cudem potwór, którym Neil niezaprzeczalnie był, potrafił patrzeć na moje dziecko z taką łagodnością?
Nie mieściło mi się to w głowie.
– Pokażesz mi, gdzie jest łazienka? – popatrzyłam na blondyna z niechęcią, kiedy przepełniony pęcherz znów dał o sobie znać.
Czekałam już tak długo, iż nie zdziwiłabym się, gdybym po wstaniu z łóżka, zrobiła siku w majtki. O ile w ogóle je miałam, bo tego wciąż nie byłam pewna.
– Nie wiesz? Brałaś już w niej prysznic. – westchnął poirytowany tym, że w ogóle śmiałam prosić go o pomoc, ale podniósł się z materaca, odstawiając Lilly na podłogę. – Poczekaj tu, pchełko. Zaraz wracam. – poinformował córeczkę i kiwnął brodą na drzwi, dając mi jasny sygnał, bym ruszyła przodem.
Stawiałam ostrożne kroki, kiedy na drżących nogach dreptałam do toalety.
Próbowałam nawet subtelnie porozglądać się po eleganckim, minimalistycznie urządzonym wnętrzu, ale Neil przez cały czas miał mnie na oku, a ja nie zamierzałam pokazać mu swojego zainteresowania.
Obejmowałam się ramionami, gdyż moje skąpo odziane i wciąż chore ciało, po wyjściu z sypialni momentalnie doznało lekkiego szoku, nie potrafiąc zaakceptować temperatury panującej w klimatyzowanych, panoramicznych pomieszczeniach. Zewsząd padały na mnie promienie słońca, zupełnie jakbym znajdowała się w szklanej kuli, jednak mimo dawki tego naturalnego ciepła, drżałam z zimna.
Mężczyzna zerknął przelotnie w moim kierunku.
– Zaraz przyniosę ci jakieś ubrania. – rzucił szorstko. – A ty wyszczaj się i wracaj do łóżka. Zawołam cię na śniadanie. – zamilkł na chwilę, chyba nad czymś rozmyślając. – W sumie, to bardziej obiad.
Swoimi słowami uświadomił mi, że kompletnie straciłam poczucie czasu. Nie miałam pojęcia, która godzina, a nawet ustalenie dnia tygodnia okazało się być wyzwaniem.
Przemęczona grypą i całym tym zamieszaniem głowa, nie chciała współpracować, gdy próbowałam obliczyć, ile dób minęło od pogrzebu Jeanette.
– Nie jestem gło... – zaczęłam równie nieprzyjaznym tonem, lecz Neil szybko mi przerwał:
– Gówno mnie to obchodzi. Nie możesz dostać leków na pusty żołądek.
Miał rację, jednak postanowiłam nie przyznawać mu jej na głos. Po prostu zamilkłam.
Moje stopy wydawały przyjemne dla ucha dźwięki, kiedy stawiałam kroki na posadzce. Nie był to ciężki chód, taki jak Neila ani stukot, jakbym miała na sobie szpilki. Delikatnie przesuwałam podeszwy po lśniącej podłodze, czerpiąc radość z tego, że znów mogłam chodzić o własnych siłach.
– Słuchaj, Holm. – odezwał się nagle Neil, więc automatycznie uniosłam na niego wzrok.
Patrzył prosto na mnie, na co zareagowałam lekkim niepokojem, bowiem jego świdrujące spojrzenie nigdy nie zwiastowało niczego dobrego.
Ciarki przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa, lecz postanowiłam, iż nie dam po sobie poznać zdenerwowania. Odchyliłam głowę, a wszystkie jasne włosy przesunęły mi się na prawą stronę, tym samym odsłaniając lewą część szyi, po której oczy Lewisa pospiesznie przemknęły.
Omiótł wzrokiem moją skórę tak szybko, że właściwie nie wiedziałam, czy przypadkiem sobie tego nie wymyśliłam.
– Chcę, żebyś dobrze zachowywała się przy posiłku. – rzucił beznamiętnie.
– Co?
Miałam ochotę parsknąć wymuszonym śmiechem. Strofował mnie, jakbym była w wieku jego córki.
– Dobrze słyszałaś. Obiady często jemy wspólnie, rodzinnie. Nie zawsze, ale istnieje prawdopodobieństwo, że nie będziemy sami, więc nie próbuj nawet niczego kombinować. Już i tak masz wystarczająco przerąbane za akcję z komarem, więc nie pogarszaj swojej sytu...
– Czekaj. – zatrzymałam się, nerwowo zaciskając palce u stóp. – Co to znaczy, że jecie rodzinne obiady?
– To znaczy, kurwa, że jemy obiady w towarzystwie rodziny.
– Przecież rozumiem. – burknęłam. – Ale ja nie chcę z wami jeść.
Neil zerknął na mnie z ukosa, a po upewnieniu się, że wcale nie żartowałam, wydał z siebie przesadnie głośny śmiech.
– Czy ja dobrze słyszę? – pokręcił głową z rozbawieniem i niedowierzaniem. – Olivia znów próbuje się stawiać? Niesamowite.
– Wcale nie próbuję się stawiać. Po prostu nie chcę siedzieć przy jednym stole z bandą przestępców i porywaczy dzieci.
– Oh, rozumiem. – mężczyzna zrobił teatralnie współczującą minę, jednocześnie unosząc kąciki ust. – Szkoda, że mam w dupie twoje zachcianki. W moim domu będziesz tańczyła tak, jak ci zagram.
Wydałam z siebie pełne frustracji prychnięcie, tym samym sprawiając blondynowi jeszcze więcej rozrywki.
– Dlaczego musisz być taki podły, do cholery?!
– Taki się urodziłem. – otwartą dłonią wskazał drzwi znajdujące się parę metrów przed nami. – Tam jest łazienka, masz pięć minut.
– O, więc mam też wyliczony czas na skorzystanie z toalety? – poczułam, że krew zaczyna wrzeć mi w żyłach.
– Dokładnie. Radzę ci się pospieszyć, bo zostały ci cztery minuty i pięćdziesiąt sześć sekund.
– Dlaczego aż tak ci zależy, żeby non stop mnie upokarzać?!
Nie jestem pewna czy mój krzyk zrobił na Lewisie wrażenie, bo bał się, że Lilly mogłaby nas usłyszeć, czy może ten szczerze rozpaczliwy ton naprawdę do niego dotarł. Nieważne. Liczyło się tylko to, że uważnie mi się przyjrzał.
– Gdybym chciał cię upokorzyć, zrobiłbym to w inny, bardziej wysublimowany i kreatywny sposób, Holm. – jego lodowaty głos autentycznie mnie zmroził.
– Mścisz się za to, że cię uderzyłam. – ciągnęłam, uczepiając się mojej własnej wersji. – Jesteś wściekły za tego komara. – na koniec wykonałam drżący oddech, dostarczając płucom należytą, w tej stresującej sytuacji, ilość powietrza.
Mężczyzna uniósł brwi i lekko zmarszczył czoło, jakby próbował rozszyfrować, czy przypadkiem nie robię sobie jaj, a następnie zamilkł, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo mnie tym przerażał i dezorientował.
Karał mnie ciszą, świetnie się przy tym bawiąc.
– Nie jesteśmy w przedszkolu. – odezwał się, kiedy drgnęłam, by po prostu go wyminąć i wejść do łazienki. – Uważasz, że wspólny obiad jest adekwatną zapłatą za podniesienie na mnie ręki? – zaśmiał się pod nosem. – Ja osobiście uważam, że to dość łagodna zemsta.
Zacisnęłam wargi, kiedy broda zaczęła mi drżeć wskutek rozdzierającego uczucia lęku i bezsilności.
– Więc proszę. – uniosłam na blondyna wilgotne od wstrzymywanych łez oczy. – Zrób mi to samo. Ulżyj sobie.
Neil nie odwrócił ode mnie wzroku, nawet wtedy, kiedy duża łza niechcący wymsknęła się spod mojej powieki i powoli spłynęła w dół policzka. Powiódł za nią spojrzeniem, jakby ta słona kropla wydawała mu się niesamowicie interesująca.
– Nie uderzę cię. – stwierdził po chwili. Głos miał przyciszony i pozbawiony jakichkolwiek emocji, a tęczówki wciąż skute lodem. – Nie jesteś tego warta. A teraz wypierdalaj do kibla, bo zostały ci dwie minuty. – zakomunikował, choć nawet nie spojrzał na zegarek.
Ruszyłam przed siebie. Może zdecydowałabym się na jakąś odpowiedź, gdyby nie tak silna potrzeba oddania moczu, że aż zaczęło mnie skręcać.
Jeszcze tego brakowało, żebym nabawiła się zapalenia pęcherza czy innej podobnej dolegliwości. Sięgnęłam do klamki, ale nie zdążyłam jej nacisnąć, bo Neil znów postanowił się odezwać:
– Obiad w towarzystwie mojej rodziny, to nie kara. – rzekł neutralnie. Nie dosłyszałam w jego tonie gniewu, ale z całą pewnością nie było w nim też sympatii czy wyluzowania. Po prostu tłumaczył mi coś, co według niego powinno zostać wyjaśnione: – Sam nie mam ochoty zasiadać z tobą przy stole, możesz być tego pewna, jednak z uwagi na Lillian zjemy wspólnie posiłek. Ten i każdy kolejny. Moja córka nie będzie patrzeć, jak gnijesz zamknięta w pokoju. Sama tu przyjechałaś, więc nie zachowuj się, jakbyś trafiła do więzienia.
Mocniej objęłam klamkę, wyładowując wszystkie emocje na jej metalowej powierzchni.
Serce obijało mi się o żebra, gonitwa myśli przeszkadzała w racjonalnym podejmowaniu decyzji, a nierówny, przyspieszony oddech stawał się coraz bardziej denerwujący. Wysuszał mi gardło i pokazywał jak na dłoni, iż byłam cholernie rozdygotana.
– Ja po prostu się was boję. – szepnęłam z trudem, dławiąc się gulą, która utkwiła mi w przełyku.
– Jesteś tu na własne życzenie.
– Nie, Neil. – dziękowałam w duchu, że nie widział mojej twarzy, kiedy wykrzywiłam usta, a z oczu trysnęła mi fontanna łez. Miał jednak doskonały widok na moje drżące plecy. – Nie przyjechałam tu dla zabawy. Porwałeś Lillian. – wysapałam między spazmami płaczu. – Dobrze wiesz, że nie odjadę stąd, dopóki jej nie odzyskam.
Nie odpowiedział od razu. Nie wiedziałam, czy obserwuje moje trzęsące się ciało z rozbawieniem, konsternacją czy złością. A może w ogóle na mnie nie patrzył? Może, stwierdziwszy, że nie zasługuję na jego atencję, odwrócił wzrok?
– Musisz pogodzić się z tym, że już nigdy nie odzyskasz Lilly.
Pokręciłam głową, chcąc jak najszybciej zaprzeczyć, lecz mężczyzna ciągnął dalej:
– Rozumiem, iż jest ci ciężko, ale prędzej czy później sama dojdziesz do wniosku, że dalsza walka nie ma sensu.
– Jesteś bez serca. – załkałam głośno, a echo mojego szlochu odbiło się od ścian.
– To prawda. – przyznał mi rację wyzutym z emocji tonem. – Te, które posiadałem, oddałem mojej córce.
Przetarłam dłońmi wilgotną twarz i powoli obróciłam się w stronę Lewisa, wbijając w niego spojrzenie pełne obrazy.
– Więc powodzenia. – wyprostowałam plecy, choć przez obolały pęcherz, wiele mnie to kosztowało. – Niech wygra lepszy.
– Rzucasz mi wyzwanie? – Neil zmrużył powieki, uśmiechając się lekko, niemalże niezauważalnie.
Tylko ktoś, kto miał niezdrową, spowodowaną nienawiścią obsesję na punkcie jego pogardliwej i prześmiewczej mimiki, mógł zauważyć te delikatnie uniesione kąciki ust.
– Nie, Lewis. – wzruszyłam ramionami. – Nie obchodzi mnie, jakie kroki podejmiesz. Po prostu wiem, że ja nigdy nie odpuszczę.
Blondyn oparł się o ścianę i krzyżował nogi w kostkach.
– W takim razie czeka nas mnóstwo wspólnych obiadków. – stwierdził z mieszaniną rozbawienia i groźby, powodując jeszcze większy chaos w mojej głowie.
– Mam czuć się jak u siebie w domu?
– Naturalnie. – parsknął. – Nie zapominaj tylko, że każdy twój ruch jest obserwowany. Radzę ci mnie nie wkurwiać i nie kombinować, bo i tak nie przekroczysz progu naszej bramy w obecności Lillian.
– Wiem. – schowałam dumę w kieszeń, bo nie było sensu podważać słów mężczyzny.
Miał cholerną rację. Ale to wcale nie oznaczało, iż przestanę planować ucieczkę.
Mężczyzna popatrzył na mnie z litością i pochylił głowę, napinając tym samym mięśnie na ramionach i plecach.
– Idź już do tej łazienki. – westchnął. – Zaraz zlejesz się na podłogę.
Chryste, znów miał rację.
Przestąpiłam z nogi na nogę i odwróciłam się w kierunku drzwi, jednak jeszcze jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Zerknęłam na blondyna przez ramię.
– Neil?
– Hm? – mruknął, wyraźnie zaskoczony, że nie wbiegłam jeszcze do toalety.
– Możemy zapomnieć o tym komarze? – bezwiednie przygryzłam dolną wargę, zasysając ją nerwowo.
Uniósł brew i wzniósł oczy do sufitu, a z jego gardła wydobył się cichy śmiech, który wyjątkowo nie był przepełniony pogardą czy złośliwością.
– Olivia... – przyłożył sobie dwa palce do górnej części nosa i pokręcił głową. – To nie licealne przepychanki, okej? Nie staje mi na widok twojej przerażonej twarzy, nie mam zamiaru dogryzać ci na każdym kroku, chociaż wkurwiasz mnie niemiłosiernie, a gdybym naprawdę chciał zrobić ci krzywdę, wpakowałbym twoją chudą dupę do plastikowego worka i zapewnił ci lekcję nurkowania na środku fiordu.
Zamrugałam niepewnie, zaskoczona tym szczerym i jakże uroczym wyznaniem.
– Wszystko rozchodzi się o Lillian. – ciągnął. – Gdyby nie ona, nigdy nawet byśmy się nie spotkali, więc to nie tak, że darzę cię nienawiścią z jakiegoś błahego powodu...
– Darzysz mnie nienawiścią, bo kocham Lilly równie mocno, jak ty. – palnęłam pewnym głosem, sama siebie zaskakując.
Neil nie odpowiedział, ale nie musiał tego robić. Doskonale wiedziałam, iż moje słowa były słuszne, a milczenie ze strony mężczyzny tylko to potwierdziły.
– Skończmy już tę rozmowę. – odchrząknął, ewidentnie próbując uciec od nieprzyjemnego tematu. – Po prostu pilnuj swojej niewyparzonej gęby, nie działaj mi na nerwy i nie próbuj podskakiwać, a być może jakoś przeboleję twoją obecność. I pamiętaj, Holm... – uniósł ostrzegawczo palec. – Dla mnie jesteś, jak ten komar, którego sama dziś wymyśliłaś. Słaby, irytujący, nadający się tylko do jednego...
– Nawet nie próbuj. – syknęłam, przyjmując równie upominający i sygnalizujący wrogość ton.
Lewis spojrzał na mnie z wyraźnym zaskoczeniem.
– Co?
– Gówno. Doskonale wiem, co chcesz powiedzieć. Myślisz, że nie znam tych wszystkich bezczelnych żartów o komarach?
– Jakich znowu ża...
– Przestań zgrywać idiotę, Neil. – wycedziłam przez zęby. – Nie pozwolę sobie na jakieś chamskie, seksistowskie teksy. Komar, bo co? Bo wysysa krew i nadaje się tylko do ssania? I obciągania? Daruj sobie i nawet nie zaczynaj pogrywać ze mną w ten sposób, ty pieprzony, szowinistyczny...
Przerwałam monolog, gdy blondyn parsknął głośnym śmiechem, wprawiając mnie tym w niemałe zakłopotanie. Nie znosiłam, kiedy to robił – jednym niedbałym parsknięciem potrafił sprawić, iż czułam się jak zawstydzona dziewczynka.
– I z czego masz taki ubaw? – demonstracyjnie ściągnęłam brwi.
– Kiedy mówiłem, że jesteś jak komar, nadający się tylko do jednego, miałem na myśli, że najchętniej przypierdoliłbym ci gazetą. – próbował zapanować nad drżeniem kącików ust, kiedy rozbawionym spojrzeniem wodził po mojej zaczerwienionej twarzy i szeroko otwartych oczach. – Nie wyobrażaj sobie zbyt wiele...
– Przepraszam. – wyszeptałam zażenowana, czując niemiłosierne pieczenie policzków. – Pomyliłam się. Nie jesteś seksistowskim fiutem.
– Ależ jestem. – odpowiedział z całkowitą powagą. – Po prostu do obciągania mam wykwalifikowany zespół, do którego nie należysz.
Ja pierdolę. No tak, wszystko jasne.
– Cofam przeprosiny.
– Przyjemność po mojej stronie. – uśmiechnął się szelmowsko.
– Więc doszliśmy do pewnego rodzaju... – zawahałam się przez chwilę. – Porozumienia.
– Tak bym tego nie nazwał, ale mogę obiecać, że zrobię wszystko, by cię nie zabić. Przynajmniej dziś.
Wbrew pozorom zabrzmiało to całkiem optymistycznie.
– W porządku. – skinęłam głową, akceptując ten pochrzaniony układ i zdobyłam się na odwagę, proponując: – Uścisk dłoni?
Neil łypnął na mnie dość sceptycznie, jednak ostatecznie mruknął pod nosem coś, co zabrzmiało jak niewyraźne zezwolenie na ten krótki, niezobowiązujący kontakt fizyczny.
Dotknęłam męskiej dłoni, przejeżdżając palcami po jego zimnej skórze. Przypuszczałam, że będzie szorstka, ostra czy nieprzyjemna, jak sam Neil Lewis, jednak, ku mojemu zdziwieniu, była niesamowicie delikatna i gładka.
– Cieszę się, że udało nam się doprowadzić do zawieszenia broni. – wyszeptałam cichutko najsłodszym głosem, na jaki było mnie stać, a następnie, kompletnie niespodziewanie, przylgnęłam do torsu blondyna, obejmując go ramionami.
Był tak zszokowany, że nie zdążył zareagować.
Odsunęłam się od niego tak szybko, jak się zbliżyłam, toteż jedyne co mu pozostało, to bezwartościowa, marna możliwość poirytowanego prychnięcia, z którego, choć nie było w stanie zmienić niczego w zaistniałej sytuacji, Neil i tak postanowił skorzystać:
– Nie pozwalaj sobie, Holm!
– Przepraszam. – cofnęłam się w przypływie paniki, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę go przytuliłam.
– Co to miało być? – warknął.
– Ja... Nie wiem. – głos lekko mi się załamał, a oczy zaczęły błądzić po ścianach.
Robiłam wszystko, byle tylko nie patrzeć na oniemiałego i podenerwowanego Lewisa, a kiedy odzyskałam władzę nad sparaliżowanym ciałem, czym prędzej czmychnęłam do łazienki, gwałtownie zatrzaskując za sobą drzwi.
Oddychałam ciężko i nierówno, gdy tył koszulki przykleił mi się do dołu pleców. Spociłam się, jakbym właśnie stoczyła walkę na śmierć i życie z samym diabłem.
Co ja zrobiłam, wewnątrz mojej głowy rozległo się ciche jęknięcie, które w niepohamowany sposób zaczęło się zapętlać.
Co ja zrobiłam...
Co ja zrobiłam...
Uformowałam wargi w bezczelnym uśmiechu i przekręciłam zamek, skutecznie oddzielając się od Neila.
– Co zrobiłam? – zachichotałam sama do siebie, obracając zdobyty artefakt. – Zarąbałam temu sukinsynowi telefon.
CZYTASZ
MALBAT TOM 4
Mystery / Thriller"Ile jesteś w stanie poświęcić, by ocalić swoją kobietę i ukochaną przyjaciółkę?" - takie pytanie mogli zadać sobie członkowie Malbatu, gdy Alice została poważnie ranna. Nie mieli wiele czasu do namysłu, ale w jednym byli wyjątkowo zgodni - zrobią...