Rozdział 2

3.2K 178 60
                                    

Alice

   Zaciskałam palce na telefonie i tak bardzo skupiałam się na tym, co mówiła kobieta, przekierowując na nią niemalże całą uwagę, że nie byłam w stanie dosłyszeć Neila, który siedział tuż obok mnie.
  Jego usta się poruszały, a ja mogłam się jedynie domyślać, że podpytywał o to, kto zdecydował się ze mną połączyć.
    - Czy mogłaby pani mówić trochę wolniej? - zapytałam, gdy zostałam zalana potokiem nieznanych mi słów. Nic zresztą dziwnego, bowiem norweski i szwedzki, choć niekiedy podobne, wciąż są przecież innymi językami. - A najlepiej, to po angielsku. - dodałam.
  Chciałam mieć stuprocentową pewność, że dobrze się zrozumiemy.
    - Tak, oczywiście. - tajemnicza kobieta przybrała zawstydzony i nieco przepraszający ton. - Wybacz, że przeszkadzam, po prostu... - zatrzymała się na chwilę, nieświadomie torturując mnie niewiedzą, która stawała się nie do wytrzymania. - Znalazłam pani numer w telefonie mojej przyjaciółki.
    - Mój? - zdziwiłam się.
   Zaniepokojone, błękitne oczy Neila przyjrzały mi się jeszcze intensywniej, więc domyślałam się, że musiałam wyglądać na naprawdę przerażoną.
    - Tak. - odkaszlnęła. - Alice?
Poczułam krew odpływającą z twarzy, a serce zaczęło wystukiwać rytm jakiejś popieprzonej, szybkiej piosenki techno, tym samym powodując u mnie nieprzyjemny ból w klatce piersiowej.
  Skąd, do jasnej cholery, znała moje imię i była w posiadaniu tego numeru? Przecież oficjalnie, kurwa, nie żyłam od sześciu lat.
    - Z kim rozmawiam? - wydukałam.
    - Czego ona chce? - udało mi się wychwycić poddenerwowany głos przyjaciela.
    - Nie przedstawiłam się? Przepraszam, to chyba przez stres. Nazywam się Oliva Holm.
    - Alice, rozłącz się z nią. - podpowiedział Neil, pochylając się nad blatem.
Nie słyszał naszej rozmowy, ale musiał wywnioskować po moim zachowaniu, że kobieta, której udało się do mnie dodzwonić, nie była zwykłą konsultantką telefoniczną.
    - To jakaś pomyłka. Nie znam pani. - odpowiedziałam, chcąc jak najszybciej zakończyć połączenie.
    - Zaczekaj, Alice.
    - Rozłącz się. - Neil był coraz bardziej zirytowany.
    - Tu nie chodzi o mnie. - kontynuowała. - Znalazłam twój numer w kontaktach mojej przyjaciółki, Jeanette Blom.
    - Słucham? - rzuciłam, kompletnie zdezorientowana, bo te dane nic mi nie mówiły. Próbowałam doszukać się jakiejkolwiek podpowiedzi w odmętach umysłu, ale bezskutecznie. - Jeanette Blom? - powtórzyłam.
  Twarz Neila stężała, a oczy otworzyły się szeroko. Miałam zamiar zapytać mężczyznę, o co chodzi, ale w tym samym momencie kubek z kawą wysunął mu się z dłoni i rąbnął o podłogę, zachlapując śnieżnobiałe płytki.
  Blondyn jednak zdawał się tego nie zarejestrować. Trwał w tej samej pozycji, jakby go sparaliżowało i dopiero po chwili udało mu się wychrypieć stanowcze:
    - Nie rozłączaj się.
  Przełknęłam ślinę, bo ta nagła zmiana decyzji jeszcze bardziej namieszała mi w głowie, ale postanowiłam posłuchać przyjaciela. Nie miałam zresztą zbyt dużego wyboru, bo Neil wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
Pomimo jego beznadziejnego i niezrozumiałego dla mnie stanu, wysłałam bratu pytające spojrzenie, licząc, że uda mu się w szybki sposób naprowadzić mnie na właściwy trop...
  I nie zawiodłam się.
  Gdy tylko usłyszałam zdrobnienie od prawdziwego imienia kobiety, wręcz zakręciło mi się w głowie:
    - Jane. - szepnął mężczyzna, mocno zaciskając pięści.
  Zaschło mi w ustach, a telefon prawie upadł na podłogę, podzielając los kubka, jednak zakłopotany głos Olivii sprawił, że udało mi się nieco oprzytomnieć:
    - Jesteś tam, Alice?
    - Tak, tak. - odpowiedziałam i zerwałam się na równe nogi. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, kiedy mieszanina przeróżnych emocji niespodziewanie mną zawładnęła. - Przepraszam. Jestem po prostu zaskoczona. Oczywiście, że znam Jane. To znaczy... Jeanette.
  Chciałam na szybko wymyślić kłamstwo, które potwierdziłoby moje słowa, na przykład, że studiowałam z kobietą, albo chodziłyśmy razem na kurs tańca, czy coś w tym stylu, jednak problem polegał na tym, że nie wiedziałam o Jane praktycznie nic. No, może oprócz tego, że spotykała się z Neilem, ale był to dość słaby argument na przekonanie Olivii.
    - Słyszałaś, co się stało? - zapytała, najwyraźniej nie potrzebując żadnego dowodu na moją rzekomą znajomość z jej przyjaciółką.
    - Niestety nie... - odpowiedziałam z lekką konsternacją. - Nie rozmawiałyśmy razem od... Dłuższego czasu. Po prostu urwał nam się kontakt i...
    - Jeanette nie żyje.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, a następnie wsłuchiwałam się w bicie własnego serca, bo w słuchawce zapanowała cisza.
    - Co ona mówi? - wyszeptał Neil, który również oddalił się już od stołu i nerwowo krążył po salonie.
  Przyłożyłam sobie dłoń do ust.
    - Ale jak to?
    - Tak, to bolesne dla nas wszystkich... - głos kobiety załamał się, gdy próbowała kontynuować. - Chciałam poinformować cię o pogrzebie, który odbędzie się w środę. Adres cmentarza mogę wysłać ci w wiadomości, jeżeli zdecydujesz się przyjechać... - znów zamilkła, ale tylko na parę sekund, jakby musiała przełknąć ślinę przez zaciśnięte gardło lub przetrzeć łzy z policzków. - Jeanette nie miała zbyt wielu znajomych czy członków rodziny, więc gdy tylko zobaczyłam, że twój numer ma zapisany jako „Alice Ważne", postanowiłam...
    - Dziękuję, że się ze mną skontaktowałaś.
  Neil stanął w miejscu i całą swoją uwagę skupił na mnie. Próbował wyczytać coś z moich oczu, jednak wiedziałam, że nie miał żadnych szans, by choćby przypuszczać, iż dziewczyna, w której zakochał się wiele lat temu, zmarła w tak młodym wieku.
    - Co do mojego przyjazdu... - przejechałam dłonią po czole, przy okazji uświadamiając sobie, że było całe spocone. - Czy mogę dać ci znać do wieczora?
    - Oczywiście, nie ma problemu.
    - Cóż, w takim razie... Do usłyszenia. - powiedziałam cicho, bo nie miałam pojęcia, jak zakończyć rozmowę z kimś, kto właśnie przechodził żałobę po stracie najlepszej przyjaciółki.
   Zerknęłam na Neila, który wciąż gapił się na mnie z uwagą i aż zapiekły mnie oczy na myśl o tym, że w moim życiu mogłoby zabraknąć któregokolwiek członka rodziny.
  Wbiłam smutne spojrzenie w złotą bransoletkę od Benjamina, po czym dodałam:
    - Olivio, bardzo mi przykro.
    - Mnie również, Alice. - odpowiedziała tuż przed zakończeniem połączenia.
  Stałam na środku salonu, powoli odsuwając komórkę od rozgrzanego, pulsującego ucha, co dało Neilowi zielone światło do zalania mnie serią pytań:
    - Kto to? Dobra, w sumie to słyszałem. Ale jaka Olivia? O co chodzi? - podszedł i złapał mnie za ramiona. - Dlaczego powiedziałaś, że ci przykro? Co mówiła o mojej Jane?
Mojej Jane.
Słowa blondyna chwyciły mnie za serce tak mocno, że aż zabrakło mi tchu.
Rzadko rozmawialiśmy o kobiecie. Właściwie to prawie nigdy, może z drobnymi wyjątkami, a jednak wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że niezmiennie od sześciu lat, Jane była właśnie Neila.
Jego Jane.
  Nie utrzymywali ze sobą kontaktu, nie widywali się. Neil uciekł do innego kraju i wiódł iście rajskie życia, a Jeanette zapewne związała się z jakimś mężczyzną, który teraz w rozpaczy i żałobnym otumanieniu załatwiał formalności związane z pogrzebem, prosząc o pomoc Olivię.
  Jednak mimo to, na przekór wszystkim przeciwnościom losu, byłam święcie przekonana, że ostatnią osobą, o której myślała Jane przed zaśnięciem, był blondyn o niebieskich oczach.
Jej Neil.
- No mów, co się stało? - ponaglił mnie, potrząsając moim ciałem. - Coś nie tak z Jane?
  Westchnęłam ciężko i oparłam czoło o klatę Neila.
    - Usiądźmy. - zaproponowałam. - Zaraz wszystko ci wyjaśnię.
    - Nie chcę siedzieć. Nie możesz powiedzieć już teraz?
  Mężczyzna przestał mną telepać, więc oplotłam rękoma jego talię i przymknęłam powieki, wsłuchując się w bicie jego serca. Wiedziałam, że zaraz zmieni rytm. Przyspieszy, tak samo jak oddech, a mięśnie staną się sztywne.
    - Neil, Jane nie żyje.
Niewiele się pomyliłam. Zanim poczułam silny łomot w piersi mężczyzny, zadrżał, jakby przez jego żyły przepłyną wrzątek.
    - Co?
    - Przykro mi. Dzwoniła jej przyjaciółka. - uniosłam głowę i spojrzałam prosto w oczy przyjaciela, doskonale wiedząc, że nie był to odpowiedni czas na zadawanie pytań. Ja jednak musiałam wiedzieć: - Skąd Jane miała mój numer? Olivia znalazła go na liście kontaktów w jej telefonie.
   Blondyn cofnął się o krok i przeczesał palcami włosy.
    - Co się z nią stało?
    - Nie wiem. - odparłam.
    - Ktoś jej coś zrobił? Była za młoda, żeby...
    - Neil, nie wiem. - powtórzyłam, czując ciarki na plecach.
Przez ostatnie lata żyliśmy jak w pieprzonej bajce, przez co nawet nie pomyślałam o tym, że mogło dojść do morderstwa.
    - Teraz to i tak bez znaczenia. - blondyn odkaszlnął, żeby pozbyć się smutku z głosu i ruszył w kierunku okna.
  Założył ręce na piersi i wbił wzrok w połyskujący fiord, otoczony surowymi skałami. To był moment, w którym powinnam dać mu chwilę na zebranie się do kupy, odmówienie krótkiej modlitwy, ułożenie sobie wszystkiego w głowie, czy czegoś w tym rodzaju, jednak pewna kwestia wciąż nie dawała mi spokoju.
    - Odpowiesz mi na moje pytanie? - westchnęłam cicho.
Zaczęłam bawić się kciukami, bo wydawało mi się, że minie trochę czasu, nim Neil zdecyduje się do mnie odezwać, jednak już po chwili z zainteresowaniem obróciłam twarz do przyjaciela, bowiem rzucił przygnębionym tonem:
    - Pamiętasz, kiedy pojechałaś ze mną do Jane po raz ostatni?
    - Tak. - odparłam całkowicie szczerze. - Zerwałeś z nią, prawda?
  Mężczyzna oparł głowę o szybę i odetchnął głęboko.
    - Zerwałem z nią, ale wcale nie chciałem tego zrobić.
    - Jak to?
    - To znaczy chciałem, tylko... No nie mogłem, okej? Zabrakło mi jaj. - tym razem uniósł rękę i uderzył pięścią w okno.
  Wspominałam już coś o naszych niezawodnych, solidnych szybach?
    - Więc nie zerwałeś z nią? - zdziwiłam się.
    - Zaczęliśmy rozmawiać i pękłem. Zamiast od razu to skończyć, prosiłem ją, z tymi jebanymi, czerwonymi różami, żeby uciekła razem ze mną. Chciałem wciągnąć ją do Malbatu, nie zważałem na konsekwencje i wkurwienie Alberto. Nic się dla mnie nie liczyło, tylko ona. - Neil odchylił głowę i zakrył twarz dłońmi, napinając szerokie plecy.
   Bezszelestnie podeszłam do stołu i przysiadłam na blacie, wykrzywiając usta z zawodem.
    - Odmówiła ci?
    - Sam nie wiem. Zachowywała się, jakby chciała jechać, ale coś ją powstrzymywało.
    - Rodzina?
    - Raczej nie. - wzruszył ramionami. - Może po prostu się bała.
    - Nic dziwnego. 
  Blondyn westchnął, obrócił się i chwycił za krzesło.
    - Ja nie miałem wyboru. Musieliśmy uciekać. - mruknął, siadając ciężko. Wyglądał, jakby wyparowała z niego cała siła, a mnie aż gardło ścisnęło z żalu.
    - Wiem, Neil, że zrobiłbyś wszystko, żeby z nią zostać... Po prostu nie mogłeś. Jane też to rozumiała.
    - Mhm. - przejechał koniuszkiem języka po dolnej wardze. - Zostawiłem jej wtedy sporą ilość gotówki. Nas było stać, a chciałem, żeby... Nie wiem, ułożyła sobie fajnie życie beze mnie.
  Uśmiechnęłam się ze łzami w oczach i pochyliłam się nad blatem, by położyć przyjacielowi rękę na dłoni.
    - Piękny gest.
    - No i jeszcze ten telefon... - popatrzył na mnie z zażenowaniem. - Wiedziałem, że jeżeli będziemy mieć do siebie jakiś kontakt, to nie wytrzymamy i będziemy razem pisać, dzwonić, aż wreszcie któreś z nas zrobi coś głupiego i niechcący ściągnie na naszą rodzinę kłopoty. Malbat musiał zniknąć na dobre.
    - Więc usunąłeś jej numer?
    - Usunąłem. - przytaknął niechętnie. - Jej zresztą kazałem zrobić to samo, ale...
    - Ale dałeś jej mój. - przyłożyłam dłoń do czoła i pokręciłam głową z niedowierzaniem. - Po co?
    - Żeby mogła się ze mną skontaktować, gdyby coś się działo. No nie wiem, jakby ktoś jej zagrażał albo...
    - Neil, do cholery. - przerwałam mu. - Wiesz, jakie to było nieodpowiedzialne?
    - Wiem.
    - Alberto zrobił wszystko, żeby służby i prasa myślały, że nie żyję!
    - Przecież Jane nikomu by nie powiedziała.
Zamknęłam oczy, wypuszczając powietrze ustami. Nie chciałam robić Neilowi afery. Nie teraz, kiedy dowiedział się o śmierci ukochanej kobiety, ale zasługiwał na porządny ochrzan.
    - Co z tego, że Jane trzymała to w tajemnicy, skoro teraz jej przyjaciółka ma dostęp do jej kontaktów? - syknęłam.
    - Ale ona nie wie, kim ty w ogóle jesteś.
    - Skąd ta pewność?
    - Już mówiłem. Jane nikomu by nie powiedziała. - powtórzył z naciskiem.
    - Aż tak jej ufałeś, że poświęciłeś nasze bezpieczeństwo?
Neil obrócił twarz w moją stronę i spojrzał ma mnie tak intensywnie, że z łatwością mogłam wyczytać z jego oczu wszystkie emocje, zupełnie jakby były zapisane na kartce.
    - Tak. - zapewnił.
  Spodziewałam się usłyszeć właśnie taką odpowiedź.
  W salonie zapanowała cisza, którą śmiał mącić jedynie tykający na ścianie zegar i szum fal, odbijających się od przybrzeżnych kamieni.
  Trwała długo, milczeliśmy parę dobrych minut, walcząc z natłokiem myśli. Każde na swój własny sposób. Daliśmy sobie przestrzeń i czas na przyswojenie informacji o pogrzebie.
    - Przykro mi. - powiedziałam wreszcie, podnosząc się z miejsca, gdy zdecydowałam, że uszanuję prywatność przyjaciela i zostawię go samego. - Gdybyś chciał się wyżalić, to zadzwoń, okej?
    - Spoko, dam radę. - uśmiechnął się smutno. - Dzięki, Alice.
    - Nie trzymaj żalu w sobie. Jeżeli potrzebujesz popłakać, to...
Neil parsknął krótko i również wstał z krzesła.
    - Nie będę płakał po śmierci kobiety, z którą nawet nie byłem.
    - Jednak coś was łączyło. - minęłam rozlaną kawę i chwyciłam swój kubek, by zanieść go do kuchni.
    - Dobrze powiedziane. - mruknął. - „Coś".
Popatrzyłam na mężczyznę z troską i przechyliłam na bok głowę.
    - Boli cię, że już nigdy jej nie zobaczysz? - zapytałam wprost, a gdy blondyn odwrócił się na pięcie i przeszedł przez salon, kierując się na werandę, podążyłam za nim. - Poczekaj, pogadajmy.
    - Nie mamy o czym. Nie widziałem Jane od sześciu lat i gdyby nie telefon od tej całej Olivii, nawet nie wiedziałbym o jej śmierci.
  Słuszna uwaga. Było to trochę dziwne, zważywszy na to, że ta dwójka naprawdę darzyła się szczerym uczuciem.
Miłość bywa czasami naprawdę pochrzaniona, stwierdziłam w duchu.
    - Więc co czujesz? - ciągnęłam. - Przecież nie obojętność.
  Stanęliśmy na werandzie, gdzie jeszcze niedawno odpoczywała Shelby. Już jej nie było, bo przeniosła się w cień, parę metrów dalej, a na widok swojego pana zamerdała ogonem.
   Neil sięgnął do doniczki po paczkę fajek i wsadził sobie jedną do ust, nie częstując mnie, bo wiedział, że odkąd Liam wszedł w okres dojrzewania, starałam się dawać synowi dobry przykład.
  Szło to z różnym skutkiem, ale przynajmniej próbowałam.
    - Czuję się dziwnie. - stwierdził nagle, wydmuchując dym.
    - A coś więcej?
  Mężczyzna wzruszył ramionami.
    - Ciężko mi to wyjaśnić. - łypnął na mnie, jakby szukał pomocy w zidentyfikowaniu swoich uczuć. - Przecież wiedziałem, że nie możemy być ze sobą, co nie?
    - No tak.
    - Miałem świadomość, że w jej życiu pojawił się jakiś facet. Przecież była taka piękna, że dziwne, gdyby żaden się nią nie zainteresował. - Neil zamyślił się przez chwilę. - Po prostu... Nie wiem, no... Lubiłem o niej myśleć.
   Sapnęłam cichutko i oparłam łokcie na drewnianej barierce, a brodę ułożyłam na złączonych dłoniach.
    - Nadal możesz o niej myśleć.
    - To co innego. Teraz, kiedy wiem, że nie żyje... - zatrzymał się i zmarszczył brwi, jakby sam niedowierzał we wszystkie emocje, które go przygniatały. - Nie będę już sobie wyobrażał, co tam u niej, bo jej już nie ma, kumasz? Nic nie zwróci jej życia. Umarła, a ja zostałem i chociaż nie byliśmy razem, czuję jakąś pierdoloną pustkę. Nawet nie mogę nazwać tego tęsknotą, bo żyliśmy osobno. - pociągnął nosem, chociaż nie płakał i założył ręce na piersi, wcześniej strzepując popiół ze szluga. - Nic mi po niej nie zostało.
   Przysunęłam się do przyjaciela, mimo zapachu dymu, który drażnił mnie w nos i mocno przycisnęłam policzek do jego boku.
    - Jestem pewna, że masz chociaż garstkę wspomnień z Jane. - uniosłam wzrok, by przyjrzeć się Neilowi, gdy delikatnie się uśmiechnął. Nie wiem o czym myślał, ale pewnie o czymś przyjemnym. - Trzymaj je zawsze w sercu, a dzięki temu nigdy nie zapomnisz, jak cudowną kobietą była. Pamiętasz, jaki miała głos?
    Mężczyzna przełknął ślinę i wbił spojrzenie w jeden punkt, gdzieś między śpiącą Shelby, a domem Rachel.
    - Pamiętam.
    - Więc pielęgnuj te wspomnienia. Ich nikt ci nie zabierze.
    - Mhm... - zamruczał Neil pod nosem, po czym ocknął się, wyprostował plecy i rzucił o wiele mocniejszym tonem: - Dobra, koniec tego. Dzięki za życiankę, pani Collins.
    - Do usług. - parsknęłam śmiechem. - Fakturę wyślę ci drogą elektroniczną.
    - Myślę, że będzie mnie stać, by ją opłacić. - odpowiedział z rozbawieniem i zgasił fajkę w popielniczce. - Kiedy pogrzeb?
   Ucieszyłam się, że nie brzmiał już jak przybity, zmartwiony człowiek, a pytanie padło z czystej ciekawości.
    - W tę środę.
    - Super, załatwię ci lot, a później...
    - Ej, ej. - uniosłam dłoń, momentalnie uciszając Neila, który nieco zdziwił się moją reakcją. - Jak ty to sobie wyobrażasz, co? Nie mogę tak po prostu pojechać na pogrzeb do Szwecji.
    - Dlaczego?
  Rozłożyłam ręce na boki.
    - Bo wszyscy mają myśleć, że od lat gnijemy w więzieniu?
    - Ty to akurat nie żyjesz. - uśmiechnął się, poprawiając ręcznik na biodrach. - Nikt cię nie rozpozna, Alice.
    - Nie ma mowy.
    - Poważnie? Nie zrobisz tego dla mnie? To tylko jednodniowa podróż!
    - Przestań grać mi na emocjach. - zmarszczyłam brwi, wbijając w blondyna wrogie spojrzenie. - Rozumiem, że śmierć Jane cię zaskoczyła, ale przemyśl to jeszcze, bo...
    - Gówno rozumiesz.
  Oparłam dłonie na biodrach i zrobiłam krok w stronę mężczyzny.
    - Czyżby?
    - Tak. - prychnął. - Sam pojechałbym na ten pogrzeb, gdybym tylko mógł, bo to ostatnia okazja, by pożegnać kobietę, w której się zakochałem.
  Doskonale wiedziałam, że próbował wzbudzić we mnie poczucie winy. Nasza rodzina składała się przecież praktycznie z samych manipulatorów, a ja byłam jednym z nich, więc miałam sztuczki Neila w jednym, małym palcu.
    - Alberto w życiu się na to nie zgodzi, a kiedy dowie się, że przez cały ten czas, Jane miała do mnie kontakt, urwie ci jaja.
    - Trudno, zaryzykuję i zaraz sam do niego pójdę.
    - Wścieknie się. - ostrzegłam. - To, co zrobiłeś, było idiotyczne!
    - Mam to w dupie. - rzucił szorstko, minął mnie i wszedł do domu. - Nie po to przez te wszystkie lata pilnowałem, żebyś nie zmieniła numeru telefonu, żeby teraz olać pogrzeb mojej Jane.
Jego Jane.
Zacisnęłam pięści i wyburczałam coś niezrozumiałego pod nosem, byle tylko wyładować swoją frustrację.
    - Gdzie idziesz, kretynie? - warknęłam rozdrażniona, stając przy drzwiach.
  Neil zniknął mi z zasięgu wzroku, więc przypuszczałam, że czmychnął na górę.
    - Daj mi pięć minut, muszę się ogarnąć! - usłyszałam.
   Podeszłam do stołu i ukucnęłam przy, zaschniętej już, kawowej plamie, żeby pozbierać kawałki szkła. Myśli wirowały mi w głowie, jak tornado, a diabełek z aniołkiem wygodnie rozsiedli się na moich ramionach, by szeptać swoje mądrości wprost do moich uszu.
To najgłupszy pomysł na świecie. Nie byliśmy w Szwecji od czasu ucieczki i dzięki temu trzymaliśmy się z dala od kłopotów, szeptał aniołek, poprawiając białą kieckę.
Ale w sumie ciężko dziwić się Neilowi, dla którego Jane była taka ważna..., diabeł majtał nogami, mając niezły ubaw z moich rozterek i próbował przeciągnąć mnie na swoją stronę.
Kto był zawsze, kiedy potrzebowałaś pomocy, Alice?
  Kto zorganizował z tobą napad na klinikę?
  Kto podpierdolił z ogrodu zoologicznego najbardziej nieokiełznanego i agresywnego ptaka, jakiego widziałaś w życiu, tylko po to, by sprawić ci przyjemność?
  Aniołek łypnął na mnie z dezaprobatą i westchnął, załamany moją głupotą. Pewnie już pędził, żeby naskarżyć Bogu, że znów dokonałam złego wyboru.
   Podniosłam się i oparłam plecy o ścianę, kiedy Neil pojawił się przy schodach.
Widać było, że ubierał się w pośpiechu. Nie zdążył zapiąć koszuli i walczył z klamrą od paska, ale gdy tylko zobaczył moją minę i zrezygnowaną pozycję, która sama za siebie mówiła „dobra, wygrałeś", zatrzymał się w półkroku i rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
    - Pojadę. - mruknęłam, chociaż już doskonale wiedział, jaką podjęłam decyzję.
  Znalazł się przy stole tak szybko, że nie zdążyłam nawet mrugnąć, a następnie uniósł mnie i zakręcił się parę razu wokół własnej osi. Prawie puściłam pawia, ale niech będzie, że było w tym coś uroczego.
  Po skończonym napadzie radości, podczas którego musiałam walczyć o życie, bo Neil niechcący mnie poddusił, ruszyliśmy prosto do jaskini lwa. A raczej dwóch lwów. Właściwie, to lwa i lwicy.
   Cholera, po prostu przeszliśmy kilkanaście metrów i weszliśmy do domu Tary i Alberto.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz