Alice
Zaciskałam palce na telefonie i tak bardzo skupiałam się na tym, co mówiła kobieta, przekierowując na nią niemalże całą uwagę, że nie byłam w stanie dosłyszeć Neila, który siedział tuż obok mnie.
Jego usta się poruszały, a ja mogłam się jedynie domyślać, że podpytywał o to, kto zdecydował się ze mną połączyć.
- Czy mogłaby pani mówić trochę wolniej? - zapytałam, gdy zostałam zalana potokiem nieznanych mi słów. Nic zresztą dziwnego, bowiem norweski i szwedzki, choć niekiedy podobne, wciąż są przecież innymi językami. - A najlepiej, to po angielsku. - dodałam.
Chciałam mieć stuprocentową pewność, że dobrze się zrozumiemy.
- Tak, oczywiście. - tajemnicza kobieta przybrała zawstydzony i nieco przepraszający ton. - Wybacz, że przeszkadzam, po prostu... - zatrzymała się na chwilę, nieświadomie torturując mnie niewiedzą, która stawała się nie do wytrzymania. - Znalazłam pani numer w telefonie mojej przyjaciółki.
- Mój? - zdziwiłam się.
Zaniepokojone, błękitne oczy Neila przyjrzały mi się jeszcze intensywniej, więc domyślałam się, że musiałam wyglądać na naprawdę przerażoną.
- Tak. - odkaszlnęła. - Alice?
Poczułam krew odpływającą z twarzy, a serce zaczęło wystukiwać rytm jakiejś popieprzonej, szybkiej piosenki techno, tym samym powodując u mnie nieprzyjemny ból w klatce piersiowej.
Skąd, do jasnej cholery, znała moje imię i była w posiadaniu tego numeru? Przecież oficjalnie, kurwa, nie żyłam od sześciu lat.
- Z kim rozmawiam? - wydukałam.
- Czego ona chce? - udało mi się wychwycić poddenerwowany głos przyjaciela.
- Nie przedstawiłam się? Przepraszam, to chyba przez stres. Nazywam się Oliva Holm.
- Alice, rozłącz się z nią. - podpowiedział Neil, pochylając się nad blatem.
Nie słyszał naszej rozmowy, ale musiał wywnioskować po moim zachowaniu, że kobieta, której udało się do mnie dodzwonić, nie była zwykłą konsultantką telefoniczną.
- To jakaś pomyłka. Nie znam pani. - odpowiedziałam, chcąc jak najszybciej zakończyć połączenie.
- Zaczekaj, Alice.
- Rozłącz się. - Neil był coraz bardziej zirytowany.
- Tu nie chodzi o mnie. - kontynuowała. - Znalazłam twój numer w kontaktach mojej przyjaciółki, Jeanette Blom.
- Słucham? - rzuciłam, kompletnie zdezorientowana, bo te dane nic mi nie mówiły. Próbowałam doszukać się jakiejkolwiek podpowiedzi w odmętach umysłu, ale bezskutecznie. - Jeanette Blom? - powtórzyłam.
Twarz Neila stężała, a oczy otworzyły się szeroko. Miałam zamiar zapytać mężczyznę, o co chodzi, ale w tym samym momencie kubek z kawą wysunął mu się z dłoni i rąbnął o podłogę, zachlapując śnieżnobiałe płytki.
Blondyn jednak zdawał się tego nie zarejestrować. Trwał w tej samej pozycji, jakby go sparaliżowało i dopiero po chwili udało mu się wychrypieć stanowcze:
- Nie rozłączaj się.
Przełknęłam ślinę, bo ta nagła zmiana decyzji jeszcze bardziej namieszała mi w głowie, ale postanowiłam posłuchać przyjaciela. Nie miałam zresztą zbyt dużego wyboru, bo Neil wyglądał, jakby miał zaraz zemdleć.
Pomimo jego beznadziejnego i niezrozumiałego dla mnie stanu, wysłałam bratu pytające spojrzenie, licząc, że uda mu się w szybki sposób naprowadzić mnie na właściwy trop...
I nie zawiodłam się.
Gdy tylko usłyszałam zdrobnienie od prawdziwego imienia kobiety, wręcz zakręciło mi się w głowie:
- Jane. - szepnął mężczyzna, mocno zaciskając pięści.
Zaschło mi w ustach, a telefon prawie upadł na podłogę, podzielając los kubka, jednak zakłopotany głos Olivii sprawił, że udało mi się nieco oprzytomnieć:
- Jesteś tam, Alice?
- Tak, tak. - odpowiedziałam i zerwałam się na równe nogi. Nie mogłam usiedzieć w miejscu, kiedy mieszanina przeróżnych emocji niespodziewanie mną zawładnęła. - Przepraszam. Jestem po prostu zaskoczona. Oczywiście, że znam Jane. To znaczy... Jeanette.
Chciałam na szybko wymyślić kłamstwo, które potwierdziłoby moje słowa, na przykład, że studiowałam z kobietą, albo chodziłyśmy razem na kurs tańca, czy coś w tym stylu, jednak problem polegał na tym, że nie wiedziałam o Jane praktycznie nic. No, może oprócz tego, że spotykała się z Neilem, ale był to dość słaby argument na przekonanie Olivii.
- Słyszałaś, co się stało? - zapytała, najwyraźniej nie potrzebując żadnego dowodu na moją rzekomą znajomość z jej przyjaciółką.
- Niestety nie... - odpowiedziałam z lekką konsternacją. - Nie rozmawiałyśmy razem od... Dłuższego czasu. Po prostu urwał nam się kontakt i...
- Jeanette nie żyje.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, a następnie wsłuchiwałam się w bicie własnego serca, bo w słuchawce zapanowała cisza.
- Co ona mówi? - wyszeptał Neil, który również oddalił się już od stołu i nerwowo krążył po salonie.
Przyłożyłam sobie dłoń do ust.
- Ale jak to?
- Tak, to bolesne dla nas wszystkich... - głos kobiety załamał się, gdy próbowała kontynuować. - Chciałam poinformować cię o pogrzebie, który odbędzie się w środę. Adres cmentarza mogę wysłać ci w wiadomości, jeżeli zdecydujesz się przyjechać... - znów zamilkła, ale tylko na parę sekund, jakby musiała przełknąć ślinę przez zaciśnięte gardło lub przetrzeć łzy z policzków. - Jeanette nie miała zbyt wielu znajomych czy członków rodziny, więc gdy tylko zobaczyłam, że twój numer ma zapisany jako „Alice Ważne", postanowiłam...
- Dziękuję, że się ze mną skontaktowałaś.
Neil stanął w miejscu i całą swoją uwagę skupił na mnie. Próbował wyczytać coś z moich oczu, jednak wiedziałam, że nie miał żadnych szans, by choćby przypuszczać, iż dziewczyna, w której zakochał się wiele lat temu, zmarła w tak młodym wieku.
- Co do mojego przyjazdu... - przejechałam dłonią po czole, przy okazji uświadamiając sobie, że było całe spocone. - Czy mogę dać ci znać do wieczora?
- Oczywiście, nie ma problemu.
- Cóż, w takim razie... Do usłyszenia. - powiedziałam cicho, bo nie miałam pojęcia, jak zakończyć rozmowę z kimś, kto właśnie przechodził żałobę po stracie najlepszej przyjaciółki.
Zerknęłam na Neila, który wciąż gapił się na mnie z uwagą i aż zapiekły mnie oczy na myśl o tym, że w moim życiu mogłoby zabraknąć któregokolwiek członka rodziny.
Wbiłam smutne spojrzenie w złotą bransoletkę od Benjamina, po czym dodałam:
- Olivio, bardzo mi przykro.
- Mnie również, Alice. - odpowiedziała tuż przed zakończeniem połączenia.
Stałam na środku salonu, powoli odsuwając komórkę od rozgrzanego, pulsującego ucha, co dało Neilowi zielone światło do zalania mnie serią pytań:
- Kto to? Dobra, w sumie to słyszałem. Ale jaka Olivia? O co chodzi? - podszedł i złapał mnie za ramiona. - Dlaczego powiedziałaś, że ci przykro? Co mówiła o mojej Jane?
Mojej Jane.
Słowa blondyna chwyciły mnie za serce tak mocno, że aż zabrakło mi tchu.
Rzadko rozmawialiśmy o kobiecie. Właściwie to prawie nigdy, może z drobnymi wyjątkami, a jednak wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że niezmiennie od sześciu lat, Jane była właśnie Neila.
Jego Jane.
Nie utrzymywali ze sobą kontaktu, nie widywali się. Neil uciekł do innego kraju i wiódł iście rajskie życia, a Jeanette zapewne związała się z jakimś mężczyzną, który teraz w rozpaczy i żałobnym otumanieniu załatwiał formalności związane z pogrzebem, prosząc o pomoc Olivię.
Jednak mimo to, na przekór wszystkim przeciwnościom losu, byłam święcie przekonana, że ostatnią osobą, o której myślała Jane przed zaśnięciem, był blondyn o niebieskich oczach.
Jej Neil.
- No mów, co się stało? - ponaglił mnie, potrząsając moim ciałem. - Coś nie tak z Jane?
Westchnęłam ciężko i oparłam czoło o klatę Neila.
- Usiądźmy. - zaproponowałam. - Zaraz wszystko ci wyjaśnię.
- Nie chcę siedzieć. Nie możesz powiedzieć już teraz?
Mężczyzna przestał mną telepać, więc oplotłam rękoma jego talię i przymknęłam powieki, wsłuchując się w bicie jego serca. Wiedziałam, że zaraz zmieni rytm. Przyspieszy, tak samo jak oddech, a mięśnie staną się sztywne.
- Neil, Jane nie żyje.
Niewiele się pomyliłam. Zanim poczułam silny łomot w piersi mężczyzny, zadrżał, jakby przez jego żyły przepłyną wrzątek.
- Co?
- Przykro mi. Dzwoniła jej przyjaciółka. - uniosłam głowę i spojrzałam prosto w oczy przyjaciela, doskonale wiedząc, że nie był to odpowiedni czas na zadawanie pytań. Ja jednak musiałam wiedzieć: - Skąd Jane miała mój numer? Olivia znalazła go na liście kontaktów w jej telefonie.
Blondyn cofnął się o krok i przeczesał palcami włosy.
- Co się z nią stało?
- Nie wiem. - odparłam.
- Ktoś jej coś zrobił? Była za młoda, żeby...
- Neil, nie wiem. - powtórzyłam, czując ciarki na plecach.
Przez ostatnie lata żyliśmy jak w pieprzonej bajce, przez co nawet nie pomyślałam o tym, że mogło dojść do morderstwa.
- Teraz to i tak bez znaczenia. - blondyn odkaszlnął, żeby pozbyć się smutku z głosu i ruszył w kierunku okna.
Założył ręce na piersi i wbił wzrok w połyskujący fiord, otoczony surowymi skałami. To był moment, w którym powinnam dać mu chwilę na zebranie się do kupy, odmówienie krótkiej modlitwy, ułożenie sobie wszystkiego w głowie, czy czegoś w tym rodzaju, jednak pewna kwestia wciąż nie dawała mi spokoju.
- Odpowiesz mi na moje pytanie? - westchnęłam cicho.
Zaczęłam bawić się kciukami, bo wydawało mi się, że minie trochę czasu, nim Neil zdecyduje się do mnie odezwać, jednak już po chwili z zainteresowaniem obróciłam twarz do przyjaciela, bowiem rzucił przygnębionym tonem:
- Pamiętasz, kiedy pojechałaś ze mną do Jane po raz ostatni?
- Tak. - odparłam całkowicie szczerze. - Zerwałeś z nią, prawda?
Mężczyzna oparł głowę o szybę i odetchnął głęboko.
- Zerwałem z nią, ale wcale nie chciałem tego zrobić.
- Jak to?
- To znaczy chciałem, tylko... No nie mogłem, okej? Zabrakło mi jaj. - tym razem uniósł rękę i uderzył pięścią w okno.
Wspominałam już coś o naszych niezawodnych, solidnych szybach?
- Więc nie zerwałeś z nią? - zdziwiłam się.
- Zaczęliśmy rozmawiać i pękłem. Zamiast od razu to skończyć, prosiłem ją, z tymi jebanymi, czerwonymi różami, żeby uciekła razem ze mną. Chciałem wciągnąć ją do Malbatu, nie zważałem na konsekwencje i wkurwienie Alberto. Nic się dla mnie nie liczyło, tylko ona. - Neil odchylił głowę i zakrył twarz dłońmi, napinając szerokie plecy.
Bezszelestnie podeszłam do stołu i przysiadłam na blacie, wykrzywiając usta z zawodem.
- Odmówiła ci?
- Sam nie wiem. Zachowywała się, jakby chciała jechać, ale coś ją powstrzymywało.
- Rodzina?
- Raczej nie. - wzruszył ramionami. - Może po prostu się bała.
- Nic dziwnego.
Blondyn westchnął, obrócił się i chwycił za krzesło.
- Ja nie miałem wyboru. Musieliśmy uciekać. - mruknął, siadając ciężko. Wyglądał, jakby wyparowała z niego cała siła, a mnie aż gardło ścisnęło z żalu.
- Wiem, Neil, że zrobiłbyś wszystko, żeby z nią zostać... Po prostu nie mogłeś. Jane też to rozumiała.
- Mhm. - przejechał koniuszkiem języka po dolnej wardze. - Zostawiłem jej wtedy sporą ilość gotówki. Nas było stać, a chciałem, żeby... Nie wiem, ułożyła sobie fajnie życie beze mnie.
Uśmiechnęłam się ze łzami w oczach i pochyliłam się nad blatem, by położyć przyjacielowi rękę na dłoni.
- Piękny gest.
- No i jeszcze ten telefon... - popatrzył na mnie z zażenowaniem. - Wiedziałem, że jeżeli będziemy mieć do siebie jakiś kontakt, to nie wytrzymamy i będziemy razem pisać, dzwonić, aż wreszcie któreś z nas zrobi coś głupiego i niechcący ściągnie na naszą rodzinę kłopoty. Malbat musiał zniknąć na dobre.
- Więc usunąłeś jej numer?
- Usunąłem. - przytaknął niechętnie. - Jej zresztą kazałem zrobić to samo, ale...
- Ale dałeś jej mój. - przyłożyłam dłoń do czoła i pokręciłam głową z niedowierzaniem. - Po co?
- Żeby mogła się ze mną skontaktować, gdyby coś się działo. No nie wiem, jakby ktoś jej zagrażał albo...
- Neil, do cholery. - przerwałam mu. - Wiesz, jakie to było nieodpowiedzialne?
- Wiem.
- Alberto zrobił wszystko, żeby służby i prasa myślały, że nie żyję!
- Przecież Jane nikomu by nie powiedziała.
Zamknęłam oczy, wypuszczając powietrze ustami. Nie chciałam robić Neilowi afery. Nie teraz, kiedy dowiedział się o śmierci ukochanej kobiety, ale zasługiwał na porządny ochrzan.
- Co z tego, że Jane trzymała to w tajemnicy, skoro teraz jej przyjaciółka ma dostęp do jej kontaktów? - syknęłam.
- Ale ona nie wie, kim ty w ogóle jesteś.
- Skąd ta pewność?
- Już mówiłem. Jane nikomu by nie powiedziała. - powtórzył z naciskiem.
- Aż tak jej ufałeś, że poświęciłeś nasze bezpieczeństwo?
Neil obrócił twarz w moją stronę i spojrzał ma mnie tak intensywnie, że z łatwością mogłam wyczytać z jego oczu wszystkie emocje, zupełnie jakby były zapisane na kartce.
- Tak. - zapewnił.
Spodziewałam się usłyszeć właśnie taką odpowiedź.
W salonie zapanowała cisza, którą śmiał mącić jedynie tykający na ścianie zegar i szum fal, odbijających się od przybrzeżnych kamieni.
Trwała długo, milczeliśmy parę dobrych minut, walcząc z natłokiem myśli. Każde na swój własny sposób. Daliśmy sobie przestrzeń i czas na przyswojenie informacji o pogrzebie.
- Przykro mi. - powiedziałam wreszcie, podnosząc się z miejsca, gdy zdecydowałam, że uszanuję prywatność przyjaciela i zostawię go samego. - Gdybyś chciał się wyżalić, to zadzwoń, okej?
- Spoko, dam radę. - uśmiechnął się smutno. - Dzięki, Alice.
- Nie trzymaj żalu w sobie. Jeżeli potrzebujesz popłakać, to...
Neil parsknął krótko i również wstał z krzesła.
- Nie będę płakał po śmierci kobiety, z którą nawet nie byłem.
- Jednak coś was łączyło. - minęłam rozlaną kawę i chwyciłam swój kubek, by zanieść go do kuchni.
- Dobrze powiedziane. - mruknął. - „Coś".
Popatrzyłam na mężczyznę z troską i przechyliłam na bok głowę.
- Boli cię, że już nigdy jej nie zobaczysz? - zapytałam wprost, a gdy blondyn odwrócił się na pięcie i przeszedł przez salon, kierując się na werandę, podążyłam za nim. - Poczekaj, pogadajmy.
- Nie mamy o czym. Nie widziałem Jane od sześciu lat i gdyby nie telefon od tej całej Olivii, nawet nie wiedziałbym o jej śmierci.
Słuszna uwaga. Było to trochę dziwne, zważywszy na to, że ta dwójka naprawdę darzyła się szczerym uczuciem.
Miłość bywa czasami naprawdę pochrzaniona, stwierdziłam w duchu.
- Więc co czujesz? - ciągnęłam. - Przecież nie obojętność.
Stanęliśmy na werandzie, gdzie jeszcze niedawno odpoczywała Shelby. Już jej nie było, bo przeniosła się w cień, parę metrów dalej, a na widok swojego pana zamerdała ogonem.
Neil sięgnął do doniczki po paczkę fajek i wsadził sobie jedną do ust, nie częstując mnie, bo wiedział, że odkąd Liam wszedł w okres dojrzewania, starałam się dawać synowi dobry przykład.
Szło to z różnym skutkiem, ale przynajmniej próbowałam.
- Czuję się dziwnie. - stwierdził nagle, wydmuchując dym.
- A coś więcej?
Mężczyzna wzruszył ramionami.
- Ciężko mi to wyjaśnić. - łypnął na mnie, jakby szukał pomocy w zidentyfikowaniu swoich uczuć. - Przecież wiedziałem, że nie możemy być ze sobą, co nie?
- No tak.
- Miałem świadomość, że w jej życiu pojawił się jakiś facet. Przecież była taka piękna, że dziwne, gdyby żaden się nią nie zainteresował. - Neil zamyślił się przez chwilę. - Po prostu... Nie wiem, no... Lubiłem o niej myśleć.
Sapnęłam cichutko i oparłam łokcie na drewnianej barierce, a brodę ułożyłam na złączonych dłoniach.
- Nadal możesz o niej myśleć.
- To co innego. Teraz, kiedy wiem, że nie żyje... - zatrzymał się i zmarszczył brwi, jakby sam niedowierzał we wszystkie emocje, które go przygniatały. - Nie będę już sobie wyobrażał, co tam u niej, bo jej już nie ma, kumasz? Nic nie zwróci jej życia. Umarła, a ja zostałem i chociaż nie byliśmy razem, czuję jakąś pierdoloną pustkę. Nawet nie mogę nazwać tego tęsknotą, bo żyliśmy osobno. - pociągnął nosem, chociaż nie płakał i założył ręce na piersi, wcześniej strzepując popiół ze szluga. - Nic mi po niej nie zostało.
Przysunęłam się do przyjaciela, mimo zapachu dymu, który drażnił mnie w nos i mocno przycisnęłam policzek do jego boku.
- Jestem pewna, że masz chociaż garstkę wspomnień z Jane. - uniosłam wzrok, by przyjrzeć się Neilowi, gdy delikatnie się uśmiechnął. Nie wiem o czym myślał, ale pewnie o czymś przyjemnym. - Trzymaj je zawsze w sercu, a dzięki temu nigdy nie zapomnisz, jak cudowną kobietą była. Pamiętasz, jaki miała głos?
Mężczyzna przełknął ślinę i wbił spojrzenie w jeden punkt, gdzieś między śpiącą Shelby, a domem Rachel.
- Pamiętam.
- Więc pielęgnuj te wspomnienia. Ich nikt ci nie zabierze.
- Mhm... - zamruczał Neil pod nosem, po czym ocknął się, wyprostował plecy i rzucił o wiele mocniejszym tonem: - Dobra, koniec tego. Dzięki za życiankę, pani Collins.
- Do usług. - parsknęłam śmiechem. - Fakturę wyślę ci drogą elektroniczną.
- Myślę, że będzie mnie stać, by ją opłacić. - odpowiedział z rozbawieniem i zgasił fajkę w popielniczce. - Kiedy pogrzeb?
Ucieszyłam się, że nie brzmiał już jak przybity, zmartwiony człowiek, a pytanie padło z czystej ciekawości.
- W tę środę.
- Super, załatwię ci lot, a później...
- Ej, ej. - uniosłam dłoń, momentalnie uciszając Neila, który nieco zdziwił się moją reakcją. - Jak ty to sobie wyobrażasz, co? Nie mogę tak po prostu pojechać na pogrzeb do Szwecji.
- Dlaczego?
Rozłożyłam ręce na boki.
- Bo wszyscy mają myśleć, że od lat gnijemy w więzieniu?
- Ty to akurat nie żyjesz. - uśmiechnął się, poprawiając ręcznik na biodrach. - Nikt cię nie rozpozna, Alice.
- Nie ma mowy.
- Poważnie? Nie zrobisz tego dla mnie? To tylko jednodniowa podróż!
- Przestań grać mi na emocjach. - zmarszczyłam brwi, wbijając w blondyna wrogie spojrzenie. - Rozumiem, że śmierć Jane cię zaskoczyła, ale przemyśl to jeszcze, bo...
- Gówno rozumiesz.
Oparłam dłonie na biodrach i zrobiłam krok w stronę mężczyzny.
- Czyżby?
- Tak. - prychnął. - Sam pojechałbym na ten pogrzeb, gdybym tylko mógł, bo to ostatnia okazja, by pożegnać kobietę, w której się zakochałem.
Doskonale wiedziałam, że próbował wzbudzić we mnie poczucie winy. Nasza rodzina składała się przecież praktycznie z samych manipulatorów, a ja byłam jednym z nich, więc miałam sztuczki Neila w jednym, małym palcu.
- Alberto w życiu się na to nie zgodzi, a kiedy dowie się, że przez cały ten czas, Jane miała do mnie kontakt, urwie ci jaja.
- Trudno, zaryzykuję i zaraz sam do niego pójdę.
- Wścieknie się. - ostrzegłam. - To, co zrobiłeś, było idiotyczne!
- Mam to w dupie. - rzucił szorstko, minął mnie i wszedł do domu. - Nie po to przez te wszystkie lata pilnowałem, żebyś nie zmieniła numeru telefonu, żeby teraz olać pogrzeb mojej Jane.
Jego Jane.
Zacisnęłam pięści i wyburczałam coś niezrozumiałego pod nosem, byle tylko wyładować swoją frustrację.
- Gdzie idziesz, kretynie? - warknęłam rozdrażniona, stając przy drzwiach.
Neil zniknął mi z zasięgu wzroku, więc przypuszczałam, że czmychnął na górę.
- Daj mi pięć minut, muszę się ogarnąć! - usłyszałam.
Podeszłam do stołu i ukucnęłam przy, zaschniętej już, kawowej plamie, żeby pozbierać kawałki szkła. Myśli wirowały mi w głowie, jak tornado, a diabełek z aniołkiem wygodnie rozsiedli się na moich ramionach, by szeptać swoje mądrości wprost do moich uszu.
To najgłupszy pomysł na świecie. Nie byliśmy w Szwecji od czasu ucieczki i dzięki temu trzymaliśmy się z dala od kłopotów, szeptał aniołek, poprawiając białą kieckę.
Ale w sumie ciężko dziwić się Neilowi, dla którego Jane była taka ważna..., diabeł majtał nogami, mając niezły ubaw z moich rozterek i próbował przeciągnąć mnie na swoją stronę.
Kto był zawsze, kiedy potrzebowałaś pomocy, Alice?
Kto zorganizował z tobą napad na klinikę?
Kto podpierdolił z ogrodu zoologicznego najbardziej nieokiełznanego i agresywnego ptaka, jakiego widziałaś w życiu, tylko po to, by sprawić ci przyjemność?
Aniołek łypnął na mnie z dezaprobatą i westchnął, załamany moją głupotą. Pewnie już pędził, żeby naskarżyć Bogu, że znów dokonałam złego wyboru.
Podniosłam się i oparłam plecy o ścianę, kiedy Neil pojawił się przy schodach.
Widać było, że ubierał się w pośpiechu. Nie zdążył zapiąć koszuli i walczył z klamrą od paska, ale gdy tylko zobaczył moją minę i zrezygnowaną pozycję, która sama za siebie mówiła „dobra, wygrałeś", zatrzymał się w półkroku i rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Pojadę. - mruknęłam, chociaż już doskonale wiedział, jaką podjęłam decyzję.
Znalazł się przy stole tak szybko, że nie zdążyłam nawet mrugnąć, a następnie uniósł mnie i zakręcił się parę razu wokół własnej osi. Prawie puściłam pawia, ale niech będzie, że było w tym coś uroczego.
Po skończonym napadzie radości, podczas którego musiałam walczyć o życie, bo Neil niechcący mnie poddusił, ruszyliśmy prosto do jaskini lwa. A raczej dwóch lwów. Właściwie, to lwa i lwicy.
Cholera, po prostu przeszliśmy kilkanaście metrów i weszliśmy do domu Tary i Alberto.

CZYTASZ
MALBAT TOM 4
Mystery / Thriller"Ile jesteś w stanie poświęcić, by ocalić swoją kobietę i ukochaną przyjaciółkę?" - takie pytanie mogli zadać sobie członkowie Malbatu, gdy Alice została poważnie ranna. Nie mieli wiele czasu do namysłu, ale w jednym byli wyjątkowo zgodni - zrobią...