Rozdział 9

2.5K 174 34
                                    

Christian

Neil prowadził dziewczynkę przez środek placu zabaw. Musiałem aż przetrzeć powieki z niedowierzaniem, bo to, co widziałem wydawało mi się wręcz arealne. Mała tak po prostu dała mu rękę i szła obok niego, jakby znali się całe życie.
Wyobrażałem sobie różne scenariusze, nawet takie mało optymistyczne, podczas których musielibyśmy uciekać z piskiem opon, rozpętać strzelaninę, albo nie wiem, ku radości Neila potrącić Olivię lub jej faceta, gdyby próbowali nas zatrzymać.
A tu proszę – okazało się, że można porwać dziecko bez zwracania na siebie najmniejszej uwagi. Przyjąłem to z zadowoleniem, bowiem oczywiście chodziło nam o dyskrecję, jednak musiałem przyznać, iż było to cholernie niepokojące.
Tyle maluchów ginie rocznie na całym świecie... A my właśnie podbiliśmy statystyki o kolejną zaginioną. Zajebiście.
Drzwi z tyłu pojazdu otworzyły się, Neil podniósł córkę i delikatnie posadził ją na siedzeniu, a następnie sięgnął po pas. Cieszyłem się, że wszystko poszło sprawnie i bez wahania postanowiłem wykręcić ciało, żeby poznać dziewczynkę. Obiecałem sobie, że będę jej ulubionym wujkiem.
Odwróciłem się przez ramię, czując, jak moje wargi rozciągają się w szerokim uśmiechu.
O ja pierdo... O ja cię kręcę! Tak, teraz w taki sposób będziemy wyrażać nasze emocje.
Obok córy przyjaciela mogłoby stanąć pięćdziesiąt innych dziewczynek w tym samym wieku, a i tak rozpoznałbym tą właściwą. Była nie do podrobienia, miała w sobie wszystko, co wcześniej należało tylko do Neila. Te same jasne włosy, uniesione kąciki ust, które zdradzały, że miałem do czynienia z miniaturową, zadziorną kopią największego cwaniaka, jakiego poznałem w życiu, no i oczywiście niebieskie, błyszczące oczy.
Odkąd weszli do auta minęło kilkanaście sekund, a ja już ją polubiłem. Z początku uznałem to za dość dziwne, zważywszy na to, iż raczej nie przepadam za obcymi dziećmi, jednak po chwili uświadomiłem sobie, że przecież ta mała nie była obca.
Już była nasza.
Mrugnąłem do dziewczynki zaczepnie, ona zachichotała i przycisnęła lalkę do piersi, a kiedy nagle Mason wparował na tylne siedzenie, wyglądając jakby przebiegł półmaraton z przeszkodami, ruszyliśmy z parkingu.
– Dobra robota. – pochwaliłem Grubego, gdy Neil rozmawiał z Astrid, przekazując jej jakieś pokręcone instrukcje.
– A daj spokój. – wycharczał, opierając dłonie na szeroko rozstawionych kolanach. – Wiesz, ile mnie to kosztowało?
– Sądząc po twojej czerwonej, spoconej mordzie... Sporo.
– Podaj mi babeczkę.
– Co?
– Babeczkę z kremem, dupku. – kiwnął brodą na schowek. – Muszę coś zjeść, bo grozi mi omdlenie albo... O cholera! – wyszczerzył zęby, obracając wielki łeb w stronę małej, jakby dopiero ją zauważył i przypomniał sobie, że w sumie to właśnie po nią przylecieliśmy aż do Szwecji. – Mały Neil! Tylko ładniejszy! – machał łapami z ekscytacją. – Jaka ona słodka! – czulił się, szczerze zachwycony.
– Co nie? Niesamowite podobieństwo.
– Wiedziałem, że wpasuje się w naszą walniętą rodzinę. Genów nie oszukasz, stary.
Pokiwałem głową, zgadzając się z przyjacielem.
– Alice oszaleje na jej punkcie.
– A Nancy? – Mason zatarł ręce, jakby nie mógł doczekać się wspólnego spotkania. – Neil będzie musiał przeznaczyć swoją wielką sypialnię na garderobę. Pierwsza mała dziewczynka w Malbacie, kumasz?
– No, ale pomyśl sobie, że...
– Co to jest „Malbacie"?
Otworzyłem szeroko oczy, które szybko wbiłem w zdumioną twarz Grubego, a następnie przeniosłem je na dziewczynkę.
Wyglądała całkowicie normalnie, majtała nogami w powietrzu i tylko od czasu do czasu podejrzliwie zerkała na Masona. Przez myśl mi nawet nie przeszło, że potrafiła mówić po angielsku.
– Rozumiesz, o czym rozmawiamy? – kaszlnąłem, starając przypomnieć sobie całą rozmowę.
Miałem ogromną nadzieję, że nie pierdoliliśmy o czymś, co mogłoby zaniepokoić pięciolatkę, bo Neil chyba powyrywałby nam nogi z dupy.
– No właśnie nie rozumiem, dlatego pytam. – wzruszyła ramionami, rzucając ponownie: – Co to znaczy „Malbacie"?
– Malbat, to... – zerknąłem na blondyna, który wciąż zajęty był rozmową z Astrid. Cholera, akurat teraz przydałoby się jego wsparcie, bo przecież on wiedział najlepiej, ile dziewczynka powinna wiedzieć. – To nasza rodzina. Taką mamy śmieszną nazwę.
– Dlaczego?
O, nieźle. Aż przypomniałem sobie małego Liama i jego miliard pytań każdego dnia, co o dziwo nie wywołało we mnie irytacji. Bardziej rozbawienie oraz pewnego rodzaju nostalgię.
– Bo nasza rodzina jest wyjątkowa.
– Aha. – odparła krótko, zadawalając się tą odpowiedzią. Przynajmniej na chwilę. – A czy tam, gdzie jedziemy, są jakieś zabawki?
– Cóż, no... Nie wiem...
– Ale kupimy ci takie, jakie będziesz chciała. – obiecał Mason.
Myślałem, że akcję z rozpieszczaniem dziewczynki zaczniemy dopiero po dotarciu na miejsce, ale najwyraźniej wystarczyły trzy minuty, żeby Gruby się odpalił.
– Czym lubisz się bawić?
– Kucykami i lalkami. A wy?
Parsknąłem śmiechem, zerkając na Neila, który właśnie kończył rozmowę telefoniczną. Skupiony był na drodze, ale od czasu do czasu zerkał w lusterko wsteczne, jakby sprawdzał, czy Olivia nie biegnie za naszym samochodem.
Kiedy upewnił się, że nic nam nie zagraża, odetchnął z wyraźną ulgą, a następnie uniósł kąciki ust, sięgnął po papierowy kubek z zimną już kawą i zapytał:
– Jak masz na imię?
Cholera, tyle się działo, a sama obecność dziewczynki tak bardzo namieszała mi w głowie, że aż zapomniałem, by dowiedzieć się najbardziej podstawowej informacji.
– Powiem ci, jeżeli pojedziemy do McDonalda. – zamrugała niewinnie, obracając w małych rączkach szmacianą zabawkę. – Jestem troszkę głodna.
– Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Kombinatorstwo płynie w jej żyłach. – zarechotał Mason.
Neil również miał ochotę się roześmiać, ale właśnie pociągnął spory łyk kawy, więc jedynie pokazał uniesiony do góry kciuk, przystając na tę uroczą próbę szantażu.
– Lillian, ale może być Lilly. Czy dostanę frytki i soczek w kartoniku?
Rozszerzyłem oczy i automatycznie, kierowany nagłym zszokowaniem, odwróciłem głowę w stronę Neila. Niemalże od razu tego pożałowałem, bo przyjaciel zrobił to samo i właśnie gapił się prosto na mnie, a kawa, która jeszcze przed chwilą znajdowała się w jego ustach, trysnęła mi w twarz.
– Kurwa. – burknąłem pod nosem z rozdrażnieniem, gdy brązowy napój spływał mi po czole oraz policzkach. Szybko się jednak poprawiłem: – W sensie... Kurde.
Dziewczynka drgnęła, niepewnie spięła drobne ciało i zacisnęła paluszki na lalce.
– To może być bez tego soczku. Tylko frytki. – wyszeptała, dosłownie kuląc się w sobie.
Zrobiło mi się niesamowicie głupio, że tak ją wystraszyliśmy, więc wydałem z siebie nerwowy śmiech.
– Oh, zakrztusiłeś się? – wycedziłem do Neila, szturchając go w ramię.
– Tak. – odpowiedział prędko, wyciągając z bocznego schowka chusteczki. – Tak mnie zaskoczyłaś, że aż się oplułem... To piękne imię.
Lillian uśmiechnęła się nieśmiało, a my rozluźniliśmy zesztywniałe mięśnie, gdy dostrzegliśmy oznaki ulatującego z niej lęku. Musieliśmy nauczyć się panować nad emocjami, dopóki nie poczuje się wśród nas całkowicie swobodnie.
– Wiedziała? – szepnąłem, lustrując przyjaciela uważnym spojrzeniem. – To raczej nie przypadek?
– Nie.
– Mówiłeś Jane, jak miała na imię twoja mama?
– To wyszło jakoś naturalnie. – odparł cicho, przejeżdżając dłonią po twarzy. – Nawet nie wiem kiedy. Pewnie podczas jakiejś randomowej gadki.
– Ja pierdzielę. – Mason pochylił się między przednimi fotelami, starając się zachować jak największą dyskrecję. – Ta dziewczyna była niesamowita. – stwierdził, powodując ciężkie sapnięcie u Neila. – Zapamiętywała wszystko, o czym jej opowiadałeś.
– Mhm. – przełknął ślinę, zapewne z niemałym trudem, sądząc po grymasie, jaki mu przy tym towarzyszył. – Szkoda, że ona nie mówiła mi o wszystkim. Na przykład o tym, iż córka, o której istnieniu nie miałem pojęcia przez pieprzone lata, nosi imię po swojej zmarłej babci, do cholery.
Mężczyzna wyglądał, jakby ból przeniósł mu się z zaciśniętego gardła na całą twarz. Krzywił się i mocno zaciskał usta, a my nie mogliśmy nic zrobić. Z żalem i poczuciem niesprawiedliwości musiał poradzić sobie w pojedynkę, bo sama miłość do Jane najwyraźniej nie wystarczyła, by wybaczył jej odcięcie od Lilly.
Dźwięk dwóch pędzących radiowozów pomógł nam wyrwać się z głębokich, dość ponurych przemyśleń, a świadomość, że jechali w kierunku parku, z którego porwaliśmy dziewczynkę, szybko nas otrzeźwiła i ściągnęła na ziemię.
– Nadal jesteś głodna? – zagadnął Neil, zerkając w lusterko, kiedy Mason wrócił już na swoje miejsce i oparł czoło o szybę.
– Tak...
– Więc pojedziemy na największe frytki, jakie będą mieli w ofercie.
– Naprawdę? – Lillian zacisnęła piąstki i prawie podskoczyła na siedzeniu. – I soczek?
– Kupimy tyle soczków, ile tylko sobie zażyczysz.
– Naprawdę?! – powtórzyła tak zdumionym głosem, że aż zachciało nam się śmiać.
– Mhm, obiecuję.
– Jejku... To ja bym chciała... – uchyliła usta w intensywnym zamyśleniu. Wpatrywała się w jeden punkt szeroko otwartymi oczami i prowadziła poważne, dziecięce kalkulacje w głowie, po czym wyprostowała się, podejmując decyzję: – Już wiem... Poproszę aż trzy soczki.
Neil przygryzł wargę, próbując ukryć rozbawienie, ale nie był w stanie zapanować nad trzęsącymi się plecami.
– Niech będzie. Szarpnę się na ten wydatek.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz