Neil
Ja pierdolę.
Uchyliłem lewą powiekę. To jedyne na co mogłem sobie pozwolić, jednak bardzo szybko zrozumiałem, że bezpieczniej było, kiedy pozostawała zamknięta.
Chryste... Za jakie, kurwa, grzechy?
No dobra, trochę się ich nazbierało... W sumie los, chcąc mnie ukarać, miał w czym przebierać.
Spróbowałem przekręcić twarz na drugą stronę, bo pieprzone światło drażniło moje oczy, nawet, gdy mocno je zaciskałem, ale bez szans. Towarzyszył mi tak promieniujący ból mięśni, iż poruszenie jakimkolwiek graniczyło z cudem... Co ja odwaliłem? Człowiek niby stary, a głupi jak chuj.
Przesunąłem rękę o kilka milimetrów, prawie tracąc przy tym życie. Jęknąłem głośno i przeciągle. Cholera, istnieje coś gorszego niż stan, kiedy odzyskujesz przytomność, ale czujesz się tak tragicznie, że nie wiesz, czy wciąż jesteś najebany, czy już na kacu?
Niewiarygodne... Jak to w ogóle możliwe? Ile ja wypiłem? I co? I gdzie? Kurna, parszywy zestaw objawów morderczego skacowania, to jedno, ale ta czarna dziura w pamięci... No normalnie urwał mi się film. Żałosne.
Zorientowałem się, iż nie mam pojęcia, czy w ogóle jestem we własnym domu. Wypadałoby otworzyć oczy, ale wiedziałem, z czym będę musiał się zmierzyć. Tępy ból głowy, przypominający ściskanie łba imadłem, podpowiadał mi, że jeżeli wykonam jakiś nieprzemyślany ruch, puszczę pawia.
Uniosłem ciężkie powieki, mrugając jak idiota, kiedy ostre promienie zaczęły bezlitośnie torturować moją przesuszoną, wykrzywioną w grymasie cierpienia twarz.
Czułem palące macki słońca na policzkach i czole, co tylko spotęgowało suchość w gardle, która swoją drogą doprowadzała mnie już do szału. Byłem gotowy nawet zacząć się czołgać, byle tylko odnaleźć choćby kropelkę wody.
Zamglonym wzrokiem omiotłem pomieszczenie, w jakim przyszło mi odespać ten pierdolony zgon życia, a następnie pokiwałem głową z niemałą ulgą. To znaczy pokiwałbym, gdyby nie wiązało się to z wyrzyganiem wszystkiego, co jeszcze zalegało mi w żołądku. No, mniejsza z tym, najważniejsze, że znajdowałem się w swojej chacie, a konkretnie sypialni gościnnej.
Od razu rozpoznałem ten pokój, bo na parapecie stał obrzydliwy wazon, który kiedyś dostałem od Tary. Przypominał podłużną, szklaną rurę z nieco szerszym spodem, czyli kompletnie niepraktyczne gówno. Kiedyś próbowałem nawet jakoś go zużytkować i specjalnym wiertłem wywiercić dziurę, by zrobić bongo do jarania zioła, ale pani Morgan strasznie się wkurwiła, że chcę zniszczyć ten jej dekoracyjny badziew. Dlatego właśnie wylądował w sypialni dla gości.
Nieco uspokojony, bowiem najbezpieczniej leczyć kaca we własnych czterech ścianach, opadłem z powrotem na poduszkę. Skronie boleśnie mi pulsowały.
Jak mogłem doprowadzić się do takiego stanu? Wszystko jestem w stanie zrozumieć, ale zachlanie mordy do nieprzytomności? Teraz, kiedy jestem ojcem?
Gdy tylko pomyślałem o córeczce, westchnąłem, czując jeszcze większe zażenowanie.
Cóż, jedynym plusem w całej tej beznadziejnej sytuacji był fakt, iż, dzięki Bogu, nie musiałem martwić się o Lillian. Pamiętałem moment wyjścia z domu, toteż wiedziałem, że jest pod dobrą, wręcz najlepszą opieką cioci Nancy.
Moment wyjścia z domu...
Sama próba przypomnienia sobie o czymkolwiek, co działo się później, sprawiła, że łeb jeszcze bardziej mnie rozbolał, a w przełyku stanęła gula zwiastująca nieuniknionego bełta. Ileż musiałem wyżłopać, że aż pokutowałem za to w taki spo...
Uniosłem brodę, by przyjrzeć się własnej dłoni. Niby otworzenie oczu na dłużej niż kilka sekund graniczyło z cudem, ale tym razem musiałem zrobić wszystko, żeby wyostrzyć wzrok, ponieważ moja skóra była wilgotna... Nie tyle wilgotna, co lepka.
Krew. Na bank kogoś zabiłem.
Wstrzymałem oddech, powoli rozchylając powieki. Kurwa, jeżeli odwaliłem coś grubego i naprawdę posłałem do piachu jakiegoś frajera, Alberto się wścieknie... I to bardzo.
Wbiłem spojrzenie w rękę, a gdy, mimo rozmazanego obrazu, nie dostrzegłem żadnych czerwonych śladów zbrodni, uspokoiłem nieco kołatanie serca.
Przynajmniej na chwilę, bowiem wtedy jeszcze nie zdawałem sobie sprawy, że przyjdzie mi martwić się o coś znacznie gorszego, niż ewentualne dokonanie morderstwa po pijaku.
Przysunąłem rękę bliżej twarzy.
Przezroczysta maź pokrywała moje palce, wewnętrzną część dłoni, nadgarstek, a nawet łokieć.
Właściwie to im dłużej wodziłem wzrokiem po ciele, tym więcej bezbarwnych plam odnajdywałem, finalnie dochodząc do wniosku, że upieprzony tym dziwacznym, odrobinę lepkim glutem, byłem nawet na klacie, brzuchu i nogach, tam, gdzie kończył się materiał krótkich spodenek.
Dobra, dokładniejszą analizę tajemniczej substancji zostawiłem sobie na później. Najpierw musiałem wytrzeźwieć. Tak, z całą pewnością to priorytet na mojej liście rzeczy do zrobienia – dojść do siebie na tyle, by móc wstać z łóżka.
Godzinka snu i będzie po wszystkim.
Odwróciłem głowę na drugi bok, zamknąłem piekące wskutek światłowstrętu oczy, a następnie... zdębiałem jak jasna cholera, bo tuż przy mojej twarzy rozległo się głośne, obrzydliwe chrapnięcie.
Zmarszczyłem brwi. Sonja chyba dostała jakiegoś zapalenia zatok od tego ciągłego wciągania kokainy, bo brzmiała, jakby ktoś odpalił w łóżku pieprzony młot pneumatyczny.
No trudno, seks po pijaku niesie za sobą pewne konsekwencje...
Znów spróbowałem odpłynąć. I znów rozproszył mnie ten sam, niesamowicie irytujący dźwięk, przypominający bardziej nawalonego faceta, aniżeli kobietę, z którą zazwyczaj sypiałem...
Zrobiło mi się niedobrze.
Nie wiem jakim cudem zdołałem poderwać swoje zwiotczałe ciało, ale już po chwili siedziałem na materacu, wlepiając zdezorientowane spojrzenie w...
– Benny? – wychrypiałem. – Co ty tu...
Urwałem wypowiedź, przenosząc wzrok na dwa przedmioty znajdujące się obok głowy mojego przyjaciela. Leżały wyeksponowane, jak gdyby tylko czekały, aż je znajdę... I odrętwieję z przerażenia.
Nie, przerażenie to cholerne niedopowiedzenie. Atak paniki jest o wiele bardziej trafnym określeniem stanu, w który wpadłem, uświadomiwszy sobie, do czego doszło.
Popatrzyłem na butelkę. Następnie na swoje pozlepiane przezroczystym mazidłem ciało. I znów na butelkę. Konkretnie na etykietę.
Rozluźniający żel analny.
– BENNY! – wrzasnąłem, a w sumie to chyba bardziej pisnąłem i to tak płaczliwym tonem, że sam nie mogłem uwierzyć, iż moje struny głosowe potrafią wyprodukować taki dźwięk.
Mężczyzna otworzył zaspane gały i wzdrygnął się w rezultacie mojego przeraźliwego okrzyku.
– Co jest? – wymamrotał.
– Coś ty mi zrobił, co kurwy nędzy?!
Ziewnął i przetarł twarz dłonią. Oczy miał opuchnięte i podkrążone, ale mógł ruszać rękoma od razu po przebudzeniu, więc wywnioskowałem, że był w lepszym stanie niż ja.
– Nienawidzę cię. – jęknąłem, oddychając coraz szybciej. – Jak mogłeś mnie...
O nie, nie mów tego, Neil...
Poczułem zawroty głowy i żółć podchodzącą do gardła.
– Jak mogłem? Ale co? – powoli przeciągnął się w pościeli. – Jezu, daj mi coś do picia... Ale mam kaca.
Ogarnął mnie tak przepotężny szok, że nie mogłem wydobyć z siebie głosu. A może po prostu zabrakło mi słów? Mniejsza o to. Patrzyłem na przyjaciela z obrzydzeniem, przerażeniem, niedowierzaniem i cholera wie, czym jeszcze, podczas gdy moje narządy urządziły sobie balet stulecia: serce tańczyło breakdance'a, żołądek podskakiwał w górę i w dół, przygotowując się do rychłego opróżnienia swojej zawartości, a mój kutas? Mój kutas prawdopodobnie bliski był popełnienia samobójstwa.
Pozostało mi tylko czekać, aż Benjamin zakuma, że byliśmy w dupie.
Nie, kurwa... To on był w dupie.
Mojej dupie.
– Co jest? – mruknął pod nosem, natrafiając łokciem na kartonowe opakowanie, które wciąż leżało w tym samym miejscu. – Gumki? – uniósł brwi. – I dlaczego wszystko tu jest brudne od mojego lubrykantu do...
Wyraz jego twarzy diametralnie się zmienił.
Wbił we mnie swoje nienaturalnie wielkie oczyska, a następnie uchylił usta, wydając z siebie przeraźliwy pisk.
Chryste, jazgot w połączeniu z kacem, był niczym miliard szpilek, maltretujących nasze uszy.
– Zamknij ryj! – syknąłem, odruchowo zasłaniając nagą część ciała kołdrą, jakby Benny co najmniej miał zacząć mnie napastować.
– Czy my...?!
– A jak ci się, kurwa, wydaje?! – wyrzuciłem ręce w powietrze. – Coś ty narobił?! Pogięło cię?!
– Ja?! Przecież to ty jesteś prawie goły!
Fakt, z naszej dwójki, to Benjamin miał na sobie koszulkę.
– Jezu! – stęknąłem zbolałym głosem. – Jak mogłeś mnie rozebrać?! Jak mogłeś mi to zrobić, stary?! Przecież teraz będę musiał cię zabić!
– Neil, nie wiem, jak do tego doszło, ale...
– Nie wiesz? – zaśmiałem się gorzko, czując narastający gniew i zamęt w głowie. – Od zawsze wiedziałem, że na mnie lecisz...
Benny wzniósł wzrok do sufitu, imitując odruchy wymiotne.
A może naprawdę chciało mu się rzygać? Oh, tak, chyba raczej nie żartował.
Przycisnął otwartą dłoń do ust i energicznie pokręcił łbem na boki.
– Jesteś zwykłym, narcystycznym debilem. – stwierdził niewyraźnie. – Nigdy bym cię nie tknął.
– Jasne! Więc dlaczego leżymy razem w łóżku?
– Nie wiem, ale... Jezu! – niespodziewanie zawył żałośnie, wskazując drżącym palcem na butelkę z żelem i paczkę kondomów. – Zdradziłem mojego chłopaka!
CO Z TEGO?!
Byłem tak roztrzęsiony, że nie panowałem już nad własnymi emocjami oraz siłą głosu, więc bezwiednie ryknąłem na całe gardło:
– Wygrzmociłeś mnie w dupę!
Benny wyglądał, jakby naprawdę miał się rozpłakać.
– Przecież Michael mi tego nie wybaczy...
– Gówno mnie to obchodzi! – chwyciłem plastikową buteleczkę i cisnąłem nią w czoło mężczyzny. – Dociera do ciebie, że wsadziłeś mi fiuta w...
– A skąd wiesz, że nie było odwrotnie?! – prychnął, masując zaczerwienione miejsce tuż pod linią włosów.
– Słucham?! – odchyliłem głowę, mając zamiar wymusić sarkastyczny śmiech, ale jedyne co osiągnąłem, to jeszcze silniejsze uczucie nadciągających torsji. Wróciłem do poprzedniej, bezpiecznej pozycji. – Chyba jaja sobie robisz.
– Niby dlaczego? – Benjamin przyjrzał mi się uważnie, podejrzliwie mrużąc powieki. – Boli cię coś?
– Pytasz poważnie? Tak, kurwa. Wszystko mnie boli i mam ochotę umrzeć.
Benjamin zaklął pod nosem, wyraźnie zirytowany.
Nie wiem, o co chodziło temu napalonemu gwałcicielowi. Moja reakcja była całkowicie słuszna i nie przesadzałem mówiąc, że mam ochotę się zabić.
Który heteroseksualny facet chciałby żyć po czymś takim?!
– Dobra. – mężczyzna ponownie zabrał głos, choć zrobił to niechętnie. – Czujesz coś... No wiesz...
– Co? – wykrzywiłem mordę.
Ciężko było mi ogarnąć słowa Benjamina. Niezmiennie odczuwałem skutki nocnego pijaństwa, a przede wszystkim cholerne zawroty głowy, więc mógłby, z łaski swojej, wyrażać się bardziej precyzyjnie.
– Boli cię dupa?
Dobra, cofam to. Niech jednak nie będzie tak bezpośredni.
Szarpnął mną dreszcz. Byłem bliski puszczenia bełta prosto do łóżka.
– Nie wiem... – jęknąłem, patrząc na doktorka, jakby on miał to, kurna, wiedzieć. – Chyba tak... Albo nie... Może trochę... Nie no, chyba jednak nie...
– Robiłeś to kiedyś?
– Hę? – uniosłem brwi, okrężnymi ruchami masując obolałe skronie.
– No ktoś ci kiedyś wsadził coś do...
– Jasne! Pewnie, że tak! – oderwałem dłonie od głowy i zaczęłam machać nimi we wszystkie strony, tracąc panowanie nad własnym ciałem. Cholera, wpadłem w prawdziwy amok, z którego chyba nic nie było w stanie mnie wyciągnąć. – Widzisz ten wazon? Codziennie na nim siadam, tak dla relaksu.
– I po co ta bezczelna ironia? – warknął Benny.
Jemu też nie było do śmiechu, ale umówmy się, kto z nas miał bardziej przerąbane? Oczywiście, że ja.
Mężczyzna na chwilę odwrócił ode mnie wzrok, rozpoczynając poszukiwania okularów w zmiętej pościeli, a przynajmniej tak przypuszczałem, bo jedną ręką pocierał powieki, a drugą klepał prześcieradło i miejsca między poduszkami.
– Słuchaj... – ciągnął, poddenerwowany. – Gdybym wsadził ci penisa w tyłek, na pewno byś to poczuł, uwierz mi.
– Próbujesz się teraz dowartościować moim kosztem?
Spiorunował mnie morderczym spojrzeniem, jednak trwało to zaledwie parę sekund, bo znów skupił uwagę na wykonywanej czynności, grzebiąc łapami pod kołdrą.
– Jest duży, to fakt, ale chodziło mi bardziej o to, iż pierwszy raz analny zazwyczaj bywa bolesny. Nawet przy takiej ilości lubrykantu i...
– Niedobrze mi.
– Przestań, do cholery. Zamiast jęczeć, lepiej zastanów się, czy naprawdę czujesz jakiś dyskomfort. Wtedy ustalimy, kto kogo posuwał. Nie żeby miało to jakieś znaczenie, ale...
Nie. Błagam, nie.
Benjamin powoli, bardzo powoli uniósł dłoń, trzymając swoje znalezisko między palcami.
Minę miał... Cóż, zapewne podobną do mojej. Chociaż nie, to niemożliwe, by jego szok i obrzydzenie dorównały tym, które właśnie odczuwałem.
Rozciągnięta, więc zapewne zużyta prezerwatywa dyndała mu tuż przed nosem.
Wytrzeszczyłem oczy, a następnie przycisnąłem pięść do ust. Na niewiele się to jednak zdało.
– Kurwa, Neil! – lamentował Benny, kiedy zwymiotowałem do wyra.
– Zabiję cię. – nawet, gdy wstrząsały mną kolejne torsje, nie zamierzałem przestać grozić temu zboczonemu kretynowi, który śmiał zrobić mi takie świństwo. – Nigdy ci tego nie wybaczę!
– To wszystko przez ciebie! Teraz mój związek wisi na włosku, a mój biedny fiut został przez ciebie zbezczeszczony!
– W dupie mam twojego fiuta! – odwarknąłem.
Benny popatrzył na mnie z uniesioną brwią. Ja na niego również, analizując swoje własne słowa.
Jezu...
Zgiąłem się w pół, rzygając po raz drugi, tym razem o wiele intensywniej.
– Jasna cholera. – doktorek wyskoczył z łóżka jak oparzony, po czym niezgrabnie, bowiem wciąż pod wpływem procentów, przyczłapał do mojego boku i wsunął mi rękę pod ramię.
– Weź się odwal!
Niespodziewanie strzelił mnie w tył głowy.
– Wstawaj i podejdź do okna. Nie możesz rzygać na kołdrę, to obrzydliwe!
– Obrzydliwe jest pieprzenie nieprzytomnych przyjaciół, do cholery.
Mimo wkurwienia, spróbowałem stanąć na nogi. Bez szans.
– Stary, ile ty żeś wypił, co? – Benjamin, ważący tyle, ile ja w podstawówce, zawlókł moje bezsilne ciało do parapetu, o który już po chwili mogłem się oprzeć.
Zwiesiłem głowę, oddychając ciężko.
– Nie wiem. Nic nie pamiętam. – odparłem, sięgając do klamki.
Cudownie było poczuć świeże powietrze na twarzy i spoconym torsie. Jeszcze nigdy nie miałem tak makabrycznego kaca.
Koniec z piciem. Koniec z imprezami. Koniec z Benjaminem, bo zaraz urwę mu jaja, żeby już nigdy, przenigdy nikogo nie wydymał.
– Wyglądasz słabo. – skomentował.
– Doprawdy? A zostałeś kiedyś zgwa...
Zmrużyłem powieki i wyostrzyłem wzrok z całej siły.
Wciąż czułem zawroty głowy tak silne, że nie byłem w stanie samodzielnie ustać na nogach, jednak z łatwością dostrzegłem Lillian. Kochaną, słodką córeczkę zauważyłbym nawet na końcu świata. Zawsze i wszędzie. Miała w sobie coś, co działało na mnie jak magnes...
...Podobnie jak wywłoka, która jej towarzyszyła, tyle że w przypadku Holm, przyciąganie mojego spojrzenia nie miało za wiele wspólnego z pozytywnymi odczuciami.
Szły brzegiem plaży, obie uśmiechnięte... Dziewczynka ubrana w sukienkę w paski, a kobieta... W moją koszulkę.
Spuściłem głowę, wgapiając się w klatkę piersiową, wysmarowaną lepkim żelem.
– Benny? – łypnąłem na przyjaciela. – Rozmawiałeś w nocy z Olivią? – zapytałem, a następnie zacisnąłem palce na futrynie okna tak mocno, że aż zbielały mi knykcie.
– Neil, ja naprawdę mało pamiętam... – potarł podbródek. – Byłem nawalony i zasnąłem w samochodzie.
– A później?
Czułem, jak krew we mnie wrze. Ja nie byłem wściekły. Byłem wkurwiony.
Nie, to chyba wciąż za mało powiedziane. Zesztywniałe mięśnie zaczęły mi drżeć, oddech niebezpiecznie przyspieszył, a poziom adrenaliny w moim ciele właśnie rozpieprzył miarę, nie przestając się unosić.
Przecież ja jej tego nie daruję...
– Faktycznie, chyba coś do mnie mówiła. Chciała mi coś pokazać... – Benny nie przestawał głośno myśleć, choć niepotrzebnie się produkował.
Ja już wszystko wiedziałem.
Pożałuje.
Gorzko. Tego. Pożałuje.
Otumaniony i rozwścieczony do granic możliwości, wziąłem zamach i uderzyłem w wazon z taką siłą, że ten wystrzelił za okno, niczym piłeczka trafiona kijem baseballowym.
Nie było to zbyt mądre posunięcie, o czym przekonałem się w momencie, w którym ktoś na parterze puścił taką wiązankę przekleństw, że aż zdrętwiałem z przerażenia.
Wiedziałem bowiem, kto właśnie oberwał prosto w łeb tym szklanym chujstwem.
Wymieniliśmy z Bennym zrozpaczone spojrzenia.
– Neil! – ryknął szef, wprawiając ściany mojej willi w drgania, niczym podczas delikatnego trzęsienia ziemi. – Za dwadzieścia pięć minut zebranie na tarasie! – dodał rozjuszonym, nieznoszącym najmniejszego sprzeciwu tonem.
Jęknąłem i ułożyłem zgięte ramiona na parapecie, a następnie schowałem między nimi głowę.
Nie było szans, żebym dał radę uczestniczyć w naradzie rodzinnej za niecałe pół godziny.
– Alberto... – zaskomlałem, licząc na choćby namiastkę ojcowskiej litości. – Nie mogę...
Mężczyzna zadarł głowę i wycelował we mnie palcem, po czym powtórzył głośno oraz niesamowicie wyraźnie, bym słyszał to ja, wszyscy członkowie Malbatu i ludzie, znajdujący się w mieście kilkadziesiąt kilometrów od naszej posiadłości:
– A ciebie wiedzę za dziesięć minut.
Jasna cholera.
Z trudem uniosłem kciuk w górę. Nie było sensu dyskutować z dowódcą, który właśnie dostał wstrząśnienia mózgu.
Przetarłem zmarnowaną twarz ręką, gotowy, by ruszyć pod prysznic, jednak zanim zrobiłem choćby pół kroku w kierunku drzwi, ostatni raz wbiłem ostry wzrok w Olivię.
Nasze spojrzenia momentalnie się spotkały.
Patrzyła na mnie od dłuższego czasu, z szerokim, zwycięskim uśmiechem na muśniętej promieniami porannego słońca twarzy.
Wypuściłem z płuc drżący oddech.
Opanuj się, Neil. Nie możemy jej tak szybko zabić, pomyślałem, wiedząc, że byłaby to zbyt delikatna kara.
CZYTASZ
MALBAT TOM 4
Mystery / Thriller"Ile jesteś w stanie poświęcić, by ocalić swoją kobietę i ukochaną przyjaciółkę?" - takie pytanie mogli zadać sobie członkowie Malbatu, gdy Alice została poważnie ranna. Nie mieli wiele czasu do namysłu, ale w jednym byli wyjątkowo zgodni - zrobią...