Rozdział 24

2.7K 158 22
                                    

Olivia

– Jesteś pewien, że nie potrzebujecie pomocy? To żaden problem, stary. Możemy wsiąść w auto i wrócić do domu w każdej chwili...
Neil trzymał telefon między uchem, a ramieniem, równocześnie popychając wózek, który przy pomocy Lillian był już prawie całkowicie zapełniony, choć weszliśmy do marketu zaledwie parę minut temu.
Nie słyszałam Christiana, jednak domyśliłam się, iż odmówił wsparcia ze strony przyjaciela, bo blondyn westchnął głośno i pokiwał głową, rzucając:
– Niech ci będzie, ale daj mi znać, gdy już go dorwiecie, dobra? – potarł brodę kciukiem. – Super, dzięki. Powodzenia.
Skończyli rozmowę. Lewis wsunął iPhone'a do tylnej kieszeni spodni, a następnie odwrócił się przez ramię, by odszukać mnie wzrokiem.
– Biedna Alice. – mruknęłam ostrożnie, nie wiedząc, czy wtrącanie swoich trzech groszy w prywatne sprawy Malbatu, to dobry pomysł. – Musi być przerażona.
Neil zaśmiał się cicho.
– Biedny Liam, kiedy wpadnie w jej ręce.
– W sumie racja... – zachichotałam. – Znajdą go? Jak myślisz?
– Oczywiście. Gdyby Christian nie zabrał mu w nocy telefonu, ten mały gówniarz już dawno byłby namierzony. Mam szczerą nadzieję, że dostanie taki szlaban...
– Nie wyglądasz na najbardziej surowego wujka. – przerwałam mężczyźnie, krzyżując ręce na piersi.
– Zdziwiłabyś się.
– Czyżby? – parsknęłam, czym ponownie ściągnęłam na siebie jego spojrzenie.
– Alice i Christian za bardzo go rozpieścili. Od sześciu lat młody tapla się w forsie, a słowo „nie" usłyszał może ze trzy razy. Robi co chce i...
– Tatusiu! – usłyszeliśmy rozemocjonowany głos Lillian. – Mogę? Mogę to dostać? – podskakiwała wysoko.
– Możesz, kochanie. – odparł od razu, nim w ogóle zdążył zerknąć w stronę córki. – O czym to ja mówiłem? Aha, no tak. Robi co chce, więc teraz...
– Neil.
Na dźwięk mojego ostrego tonu, zatrzymał się w półkroku.
– Co?
– Nawet nie spojrzałeś, o co Lilly cię poprosiła. – sapnęłam poirytowana, bo była to już czwarta zabawka, którą wrzuciła do wózka na zakupy i właśnie leciała po piątą.
– A co za różnica?
– Nie uważasz, że powinieneś mieć nad tym... – otwartą dłonią wskazałam kolorowe opakowania. – nieco większą kontrolę?
– Wyluzuj, Holm, to dobry sklep. Te kucyki na pewno mają certyfikaty i atesty.
Przyłożyłam dłoń do czoła, a po chwili zaczęłam kręcić głową z niedowierzaniem.
– Chodziło mi o ich ilość.
Mężczyzna pochylił się nad wózkiem. Widziałam skupienie na jego twarzy, kiedy wodził wzrokiem po kartonowych pudełkach z konikami i przeróżnymi dodatkami.
Wszystkie wyglądały jak te markowe zabawki, które ze względu na cenę dorośli omijają szerokim łukiem, nie pozwalając swoim dzieciom nawet patrzeć w ich kierunku.
Lewis łypnął na mnie z całkowitą powagą.
– Powinienem kupić jej coś jeszcze?
– Jezu! – wyrzuciłam ręce w powietrze. – Nie, Neil! Wręcz przeciwnie. Nie powinieneś jej w ogóle kupować nowych zabawek. Ma ich mnóstwo.
Zmarszczył brwi i odsunął się o krok, jakby nagle stwierdził, że mam nierówno pod sufitem i postanowił zachować bezpieczną odległość.
Wywróciłam oczami.
– Daj spokój, przecież dzieci potrzebują zabawek do... – zastukał palcami o uchwyt od wózka. – Wspierania pasji, prawidłowego rozwoju i... Chuj, po prostu przestań się czepiać. Znowu zrzędzisz.
– Wcale nie zrzędzę! Ja tylko...
– Tato! Tatusiu! Mogę? – dziewczynka przechyliła na bok łepek i rozciągnęła usta w uroczym uśmiechu, który najwyraźniej opanowała już do perfekcji, doskonale wiedząc, że Neil zgodzi się na dosłownie wszystko.
Ponownie wzniosłam oczy do sufitu. Nie wiem, czy prędzej zwariuję przez małego, czy dużego blond szatana.
– Oczywiście, skarbie. Ale to ostatnia rzecz, dobrze? – wyciągnął ręce, by przejąć od córeczki lalkę Barbie. – Wystarczy zabawek na dziś.
Lilly wysunęła dolną wargę, ale posłusznie pokiwała główką.
– Dobrze...
Uśmiechnęłam się pod nosem, wyobrażając sobie, jak tłum ludzi zaczyna bić Neilowi brawo, z głośników puszczają fanfary zwycięstwa, a wokół nas wiruje złote konfetti. Dał radę, odmówił Lillian. W głębi duszy byłam cholernie dumna... Przez całe dziesięć sekund, bo później postanowił się odezwać:
– Nie bądź smutna, pchełko. – wyszczerzył białe zęby. – Nie doszliśmy jeszcze na dział ze słodyczami.
– O! – mała objęła nogi mężczyzny. – Mogę wybrać sobie czekoladkę?
Lewis zgarbił plecy i pocałował córeczkę w czubek głowy.
– Jasne. Leć, tylko ostrożnie.
Nie minęła chwila, a Lillian już nie było.
Jej sukienka z falbankami, w której wyglądała, jak prawdziwa księżniczka, zniknęła za regałem i tyle żeśmy ją widzieli.
Powoli popatrzyłam na Lewisa.
Wyglądał na niesamowicie zadowolonego, a na jego twarzy widniało prawdziwe odprężenie, jakby właśnie wykonał najtrudniejszą misję w swoim życiu. Mało tego – chełpił się jej przebiegiem i efektem końcowym, co sprawiło, że nie mogłam oderwać wzroku od błyszczących oczu, które wpatrywały się w miejsce, gdzie jeszcze przed momentem widzieliśmy plecy dziewczynki.
Trwaliśmy w bezruchu dobre pół minuty. Miałam więc trzydzieści sekund na wyciągnięcie pewnego wniosku, z którego ani trochę nie byłam zadowolona – faceci zakochani w swoich dzieciach, są niesamowicie pociągający.
Zwilżyłam wargę językiem, po czym zmniejszyłam odległość między nami, robiąc krok w stronę blondyna. Lewis spojrzał na mnie pytająco, a gdy położyłam mu dłoń na ramieniu, znieruchomiał, wstrzymując powietrze w płucach. Wiedziałam to, bo jego klatka piersiowa przestała się unosić i opadać.
– Neil... – zaczęłam, uśmiechając się łagodnie. – To nie twoja wina, że o niej nie wiedziałeś.
Grdyka mężczyzny zadrżała, gdy przełknął ślinę.
– Co?
– To nie twoja wina, że nie było cię przy Lillian przez pięć lat i rozumiem twoją chęć wynagrodzenia jej tego czasu, ale ona wcale nie potrzebuje tych wszystkich rzeczy. – kiwnęłam brodą na wypchany wózek. – Nie musisz udowadniać swojej miłości drogimi prezentami. Lilly wie, że ją kochasz. Jesteś jej tatą.
Nieznacznie pokiwał głową. Zbyt lekko, bym zinterpretowała to jako przyznanie mi racji, jednak byłam przekonana, iż coś do niego dotarło.
Kupowanie zabawek i zgadzanie się na każdą zachciankę dziewczynki naprawdę nie było konieczne. Być może sam tego nie widział, jednak ja, obserwator pierwszej wody, miałam doskonały obraz na ich relację. Lillian była wpatrzona w Neila jak w obrazek.
Cisza między nami zaczęła się przeciągać, więc powoli zsunęłam rękę z jego barku.
– Chcę tylko, żeby miała wszystko. – rzucił, odwracając ode mnie wzrok.
Ja również przestałam na niego patrzeć. Nie miałam zamiaru przytłaczać go swoją obecnością i złotymi radami.
No dobra, może jeszcze jedną, ostatnią...
– Ma wokół siebie ludzi, którzy ją kochają. – przypomniałam mu. – Tego właśnie potrzebuje. Setny plastikowy konik nie da jej miłości i poczucia bezpieczeństwa.
Lewis wyprostował plecy, a następnie zacisnął dłonie na rączce od wózka.
– Masz rację.
Uniosłam wysoko brwi.
Spodziewałabym się wszystkiego, ale nie takich słów padających z ust największego dupka, jakiego miałam nieprzyjemność poznać w życiu.
– Tak?
– Mhm. – potwierdził, przesuwając język po wnętrzu policzka. – Postaram się trochę wyluzować na punkcie małej.
Pokazałam mężczyźnie dwa kciuki skierowane ku górze.
– Świetnie. Cieszę się, że wreszcie porozmawialiśmy, jak dorośli ludzie i doszliśmy do porozumienia w kwestii wychowania Lillian.
Naprawdę byłam zadowolona z takiego obrotu spraw. Wszystko wskazywało na to, że kiedy chcemy – potrafimy pokazać klasę i grać do jednej bramki.
– Tatusiu! – na dźwięk słodkiego głosu dziewczynki, równocześnie unieśliśmy głowy i spojrzeliśmy w tym samym kierunku. – Mogę?
Trzymała ogromne jajko z niespodzianką. Nie wiem, z jakiej ilości czekolady zostało wykonane, ale dziewczynka ledwo je taszczyła. Sama spokojnie mogłaby wskoczyć do tej słodkiej skorupki, bo bez trudu zmieściłaby się w środku.
Na myśl o tym, że mała miałaby zjeść chociaż jedną dziesiątą tego cuda, poczułam mdłości.
– Neil... – szepnęłam karcąco, chociaż nie zdążył jeszcze nic odpowiedzieć.
Wziął głęboki wdech.
Jeden, dwa, trzy...
– Pewnie, pchełko. – posłał córce czuły uśmiech.
Westchnęłam przeciągle, nim Lilly przyczłapała do wózka.
– Wiedziałam, że tak będzie.
– Ale zawahałem się przez chwilę. – szepnął, szturchając mnie lekko w bok. – Mamy progres.
– Tak... Dzielny chłopiec.


Ułożyłam łokcie na ladzie i zerknęłam na zegar wiszący na ścianie.
Dwadzieścia minut. Staliśmy w przebieralni od dwudziestu minut, a końca wykładu, którym Neil zamęczał Lilly, niestety nie było widać.
– Wrócimy po ciebie, kochanie. – obiecał.
Po jego tonie słyszałam, że miał ściśnięte gardło.
Ja pierdolę.
– Wiem, tato. – odpowiedziała, rozglądając się na boki.
Zapewne jedyne o czym marzyła, to by wreszcie pobiec przed siebie.
– Naprawdę, za moment będziemy z powrotem, przysięgam...
– Neil, to sala zabaw. – jęknęłam, układając podbródek na blacie.
Poważnie, brakowało mi już sił.
– Będziesz na siebie uważać? – trzymał córkę za ramionka, nie zwracając uwagi na moje stękania. – Pamiętasz numery alarmowe?
Lilly wsunęła palec do nosa.
– Nie mam telefonu, tatusiu.
– Ah, no tak. A pani zna numer na pogotowie? – popatrzył na opiekunkę tak dzikim wzrokiem, że na jej miejscu od razu zadzwoniłabym po karetkę.
Zaprezentowałaby swoje umiejętności, a dodatkowo pozbyła się pierdolniętego ojca, któremu od razu zleciliby badania na łeb.
– Naturalnie, proszę się nie martwić. – odpowiedziała serdecznie.
– Ten basen z kulkami jest bezpieczny?
– Jak najbardziej.
– Neil... – zaskomlałam błagalnie. – Wykupiłeś już prywatną opiekunkę, będzie miała Lilly na oku...
Mała przestąpiła z nogi na nogę. Znudzona wyciągnęła paluszek z jednej dziurki i wsunęła go do drugiej.
– A czy ta opiekunka przechodziła jakiś kurs pierwszej pomocy?
– Tak, panie... – młoda kobieta zerknęła na wypełniony formularz. – Langsholt.
Parsknęłam cichym śmiechem.
Neil Langsholt. Atrakcyjne połączenie.
– Dobrze, gdyby coś się działo, proszę dzwonić.
– Jestem przekonana, że nie będzie takiej potrzeby, ale oczywiście mamy pana dane kontaktowe.
Lewis, to znaczy Langsholt, nerwowo przeczesał włosy, po czym powoli wyprostował plecy.
– Mogę już iść? – Lillian oblizała kącik ust, w którym znalazła resztkę czekolady.
– Tak, ale gdybyś poczuła, że coś jest nie w porządku, od razu powiedz to opiekunce, żeby...
Nie dokończył, bo córeczka wystrzeliła jak z procy i tylko jej radosny pisk zdradzał, iż wbiegła na plac zabaw, a nie rozpłynęła się w powietrzu. Momentalnie zniknęła między innymi dzieciakami, a opiekunka, za którą Neil zapłacił krocie, żądając, by nie odstępowała małej na krok, podążyła za nią.
– Widziałaś to...? – przyłożył sobie pięść do ust, lekko przygryzając kostki.
– No. – pokiwałam głową. – Poszła się bawić. Wreszcie.
– Patrzyła na mnie, jakbym ją porzucał...
– Nie, Neil. Miała cię głęboko w dupie. Pobiegła na zjeżdżalnię.
– Boże, przecież ona pomyśli, że nigdy po nią nie wrócimy...
– Wrócimy. – stukałam palcami w ladę, prawdę mówiąc tracąc nadzieję, iż w ogóle wyjdziemy z tej cholernej, dusznej przebieralni. – Dokładnie za pięćdziesiąt pięć minut znów ją zobaczymy. Niesamowite prawda? Tak właśnie działa sala zabaw. Zostawiasz dziecko, a później je odbierasz.
Mężczyzna wytarł spocone ręce o spodnie, wychylając szyję.
Widziałam, że próbuje odszukać Lillian wzrokiem, ale mała już dawno zniknęła w kolorowym, małpim gaju.
– To był beznadziejny pomysł. – stwierdził zachrypniętym głosem. – Jak mogłem jej to zrobić? Pewnie będzie za nami tęsknić...
– Jak jasna cholera. – ziewnęłam, ponownie zerkając na zegarek.
Neil walczył o przetrwanie już od pół godziny. Czekałam tylko, aż zemdleje z nadmiaru rozsadzających go emocji.
– Idę po nią. – zdecydował znienacka.
– Oh, daj spokój! – prychnęłam, wystarczająco znudzona czekaniem.
Już nawet nie chodziło o mnie, a o Lilly, która z całą pewnością zrobiłaby uzasadnioną aferę, gdyby walnięty, nadopiekuńczy ojciec wyciągnął ją siłą z sali zabaw po czterdziestu sekundach rozłąki.
Chwyciłam dłoń Neila, ciągnąc go za sobą w kierunku wyjścia.
– Idziemy, Langsholt. – uśmiechnęłam się, zerkając na mężczyznę przez ramię.


Kelnerka postawiła przed nami dwie kawy.
Czarną – mroczną, gorzką i niekiedy powodującą pobudzenie oraz szybsze walenie serca, więc idealnie pasującą do mojego towarzysza, z kolei dla mnie – karmelowe latte z bitą śmietaną, sosem i posypką.
Objęłam wargami słomkę, mrużąc oczy. Ależ to było dobre. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz piłam z kimś kawę. Pewnie z Jeanette.
– Obliczysz mi kalorie na telefonie? – zapytałam Neila, kompletnie nie przykładając wagi do jego odpowiedzi, dopóki ta nie padła:
– Nie.
Zamrugałam zdezorientowana.
– Dlaczego?
Naprawdę byłam zdziwiona. Nie spodziewałam się, że w ogóle mógłby mi odmówić, no chyba, że z czystej złośliwości, bo obliczanie i rozpisywanie wartości energetycznych każdego posiłku, traktowałam jak każdą inną czynność, wykonywaną w ciągu dnia.
– Bo tego nie potrzebujesz. – odparł spokojnie, sięgając po swoją filiżankę.
– Nie rozumiem...
Odsunęłam usta od słomki, z utęsknieniem zerkając w kierunku bitej śmietany, która zaczęła tonąć w kawie.
– Wiesz, spędzam trochę czasu na siłowni poza domem. – Neil pociągnął łyk i odstawił parujący napój, nie odrywając ode mnie wzroku. – To fantastyczne, gdy ludzie obliczają swoje zapotrzebowanie na białko czy tam węglowodany, bo pomaga im to w pracy nad sylwetką. Wiedzą, kiedy wprowadzić redukcje, a kiedy wejść na masę...
Pokiwałam głową.
– Więc? W czym problem?
– W tym, że to nie twoja aspiracja, a Filipa. – uśmiechnął się kwaśno. – Takie zachowanie prędzej wpędzi cię w zaburzenia odżywiania.
Prychnęłam pod nosem, skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i przycisnęłam plecy do oparcia fotela.
– Gadasz głupoty.
– Ta? – rzucił z niemalże politowaniem. – A kto wpadł na ten pomysł? Ty czy on?
– To była nasza wspólna decyzja. – uniosłam dumnie podbródek, jednak szybko go upuściłam, bo Neil zaśmiał się uszczypliwie.
– Słodko. – skomentował z rozbawieniem. – Opowiedz mi o nim. I pij tę cholerną kawę. Bez liczenia kalorii smakuje tak samo dobrze, uwierz mi.
Zmarszczyłam brwi.
– Chcesz rozmawiać o Filipie?
– No. – ochoczo pokiwał głową, zachowując się, jak podekscytowany nastolatek, a nie dorosły mężczyzna. – Dawaj. Obrobimy mu dupę.
– Ej. – fuknęłam. – Nie będę obgadywać człowieka, z którym żyję. Zwłaszcza teraz, kiedy jestem na niego zła. – dodałam posępnie.
– To właśnie najlepszy moment. Pod wpływem złości wyciągamy najgorsze brudy.
– Nie ma mowy.
– Przecież mu nie powiem. – parsknął. – To zostanie między nami, słowo.
Splotłam palce na brzuchu i popatrzyłam na mężczyznę z teatralnie wyolbrzymioną wdzięcznością i niemalże wzruszeniem.
– Czym zasłużyłam sobie na słowo Neila Langsholta? Toż to prawdziwy zaszczyt.
Kąciki ust mu zadrżały, wprawiając w ruch również moje. Znowu, choć wcale tego nie chciałam.
– Holm... – pochylił się, opierając łokcie na kolanach. W jego oczach szalało rozbawienie. – Ulżyj sobie. Zobaczysz, że od razu poczujesz ulgę.
Odruchowo chwyciłam pucharek i pociągnęłam zimną kawę przez słomkę, dopiero po chwili przypominając sobie o braku kalkulatora kalorii.
No trudno, później sama obliczę to w głowie. Mam już wprawę.
– Ty pierwszy. – rzuciłam wyzywająco. – Zobaczysz, jak ciężko jest obgadywać osobę, którą się kocha.
Neil uniósł brew i delikatnie pokręcił głową.
– Nie kocham żadnej kobiety. – wyznał luzacko bez najmniejszego zawahania. – To znaczy nie w ten sposób.
– Nigdy nie byłeś zakochany?
– Byłem.
– Więc śmiało, ulżyj sobie. – powtórzyłam słowa mężczyzny. – Dlaczego już jej nie kochasz? Wymień wszystkie jej wady, pogadajmy o waszym rozstaniu. – uśmiechnęłam się złośliwie i kiwnęłam brodą, by zachęcić Lewisa do ciągnięcia rozmowy.
O dziwo przyjął wyzwanie, całkowicie mnie tym zaskakując.
– Nie miała wad. Była idealna.
Zarechotałam prześmiewczo.
– Nie ma ludzi idealnych.
– Jane właśnie taka była.
Uchyliłam usta.
Nie miałam najmniejszego pojęcia, że pierwszą osobą, o której pomyślał, była Jeanette. Minęło przecież tyle lat... To bez sensu, specjalnie wybrał akurat moją przyjaciółkę, żeby sprawić mi przykrość. I udało mu się. Rana po śmierci kobiety, którą traktowałam jak siostrę, została ponownie rozpaprana.
Przez ostatnie dni skutecznie dawałam radę trzymać emocje na wodzy, aby być wsparciem dla Lillian i nie dać po sobie poznać, że wciąż nie pogodziłam się ze stratą, ale teraz, kiedy dziewczynki nie było obok, poczułam jak w przełyku rośnie mi piekąca gula.
Neil przekrzywił głowę, wlepiając we mnie intensywne spojrzenie.
– Nie wiedziałem, że temat Jane jest dla ciebie ciężki. – stwierdził po chwili. – Sorki, Holm.
Urocze przeprosiny.
Objęłam ciało ramionami. Nagle zrobiło się zimno i nieprzyjemnie. Nie miałam już ochoty na mrożoną kawę, a bita śmietana podchodzi mi do gardła.
– To nie temat Jeanette mnie zasmucił. – wbiłam wzrok w podłogę. – A fakt, że w ogóle wspominasz o mojej przyjaciółce, żeby zrobić mi na złość. Spośród wszystkich kobiet, wybrałeś akurat tę, którą pochowałam zaledwie parę dni temu...
– Wybrałem tę, którą kochałem. – wtrącił oschle.
Nie uśmiechał się już, a jego oczy wyglądały na jeszcze bardziej lodowate niż zazwyczaj.
– Mogłeś wybrać jakąś inną, aby podać ją jako przykład.
– Nie mogłem, bo nigdy nie kochałem innej dziewczyny. – odpowiedział, wodząc palcem wskazującym po brzegu filiżanki.
Obserwowałam jego ruchy i powoli przyswajałam słowa, które wypowiedział.
Rozbolał mnie żołądek, a serce zaatakowało delikatne, acz nieprzyjemne ukłucie żalu, tęsknoty oraz zmieszania.
– Po rozstaniu z Jeanette... – zaczęłam cicho po kilkusekundowej pauzie. – Nie byłeś w związku?
– Układ ze znajomą, z którą regularnie spotykam się na seks, jest dla mnie wystarczający. – stwierdził niewzruszony.
Pokiwałam głową.
Cholera, pytanie zaprzątające mój umysł od dnia, w którym dowiedziałam się, że Lewis jest ojcem Lillian, cisnęło mi się na usta. Musiałam zaciskać wargi, by zatrzymać je w sobie, jednak przychodziło mi to z coraz większą trudnością, co oczywiście nie uszło uwadze mojego rozmówcy.
Neil zerknął na mnie z zainteresowaniem, więc machnęłam ręką, próbując go zbyć.
– Holm, jesteśmy tu po to, żeby lepiej się poznać. – rozciągnął wargi w delikatnym uśmiechu, gdy zobaczył moje wahanie.
– Naprawdę?
– Nie taki jest zamysł tej randki? – puścił mi oko. – Dawaj, pytaj, o co tylko chcesz.
Przyłożyłam palec do brody, po czym wymruczałam pod nosem, udając wielce zamyśloną:
– O co tylko chcę...?
– Z góry ostrzegam, że go nie mierzyłem.
– Ależ ty jesteś dziecinny. – przewróciłam oczami, na co zarechotał złośliwie. – Właściwie, jest jedna rzecz, która nie daje mi spokoju. – rypnęłam, szokując samą siebie.
Wciąż nie byłam pewna, czy chciałam znać odpowiedź na nurtujące mnie pytanie, a uświadomiwszy sobie, że nie bardzo mogę się wycofać, bo Lewis stuka palcami w blat, demonstrując swoją gotowość na przyjęcie pytania, mocno zacisnęłam palce u stóp.
– Zamieniam się w słuch.
– Czy ty i Jeanette... Czy ty jej... No nie wiem, no... – język zaczął mi się plątać. Poczerwieniałam na policzkach, a gdy wstyd, wymieszany z zażenowaniem wziął nade mną górę, podpowiadając, iż z każdą sekundą zwłoki jedynie pogarszam swoją sytuację, wypaliłam prosto z mostu: – Wykorzystałeś ją?
Poczułam zarówno ulgę, jak i potworny lęk, co było dość niespotykaną kombinacją.
Nie miałam pojęcia, jakiej reakcji mogę się spodziewać, więc zaczęłam szykować rozproszony umysł na wszystkie ewentualności.
Neil przypominał rzeźbę. Jasną, dostojną i martwą. Przez parę sekund trwał w całkowitym bezruchu, dopiero po chwili mrugnął, przełknął ślinę, a na końcu odchrząknął i wyprostował plecy.
Dobra, choć minęła nawet minuta, już żałowałam, że w ogóle zaczęliśmy temat Jeanette. Wolałabym chyba jednak obrobić dupę Filipowi i mieć święty spokój.
Myślałam, iż serce wyskoczy mi z piersi, gdy Lewis uchylił usta.
– Masz na myśli... – zaczął powoli, obserwując moją żałosną reakcję. – Czy zrobiłem jej krzywdę?
Opuściłam głowę.
Boże, po co mi to było?
– Nie wiem. – wyszeptałam. – Przepraszam. Skończmy już tę rozmowę, dobrze?
Zmarszczył brwi i parsknął bez rozbawienia.
– Teraz, Holm? Teraz chcesz ją skończyć?
– Widzę, że jesteś zdenerwowany, więc nie chcę...
– Jestem zdenerwowany, bo myślisz, że zgwałciłem matkę mojej córki, do kurwy nędzy. – wszedł mi w słowo, patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Cholera. Jego głos był przepełniony przeróżnymi emocjami, które o dziwo nie wydawały się przerażające, choć oczywiście brałam poprawkę na to, że Lewis mógł świetnie ukrywać wściekłość.
Brzmiał jakby niedowierzał, iż mogłabym posądzić go o coś tak strasznego. Chyba... Chyba bardziej sprawiłam mu tym ból, aniżeli doprowadziłam do białej gorączki.
– Neil, musisz mnie zrozumieć. – westchnęłam. – Nie sugeruję, że jesteś złym człowiekiem, ale...
– Ale?
– Kurde, a niby jak miałam zareagować na fakt, że członek mafii, która niegdyś działała w Szwecji, nagle okazuje się być ojcem dziecka mojej przyjaciółki? – syknęłam, pochylając plecy, by nikt nie był w stanie usłyszeć naszej rozmowy. – Jeanette była spokojną, ułożoną kobietą. Pracowała w sklepie spożywczym. Lubiła gotować i wyprowadzać na spacer psy ze schroniska. – wymieniałam. – A po jej śmierci okazuje się, że...
– Że ma córkę z kimś takim, jak ja. – dokończył pochmurnie.
Zamilkłam, lecz tylko na dwie, góra trzy sekundy. Jeżeli ta rozmowa miała mieć jakikolwiek sens, musieliśmy być ze sobą szczerzy.
– Tak. – skinęłam głową. – Nie mogłam w to uwierzyć, Neil. Wciąż nie mogę.
Spojrzałam na mężczyznę z wahaniem. On również na mnie patrzył i to tak przenikliwie, że momentalnie dostałam gęsiej skórki, jednak nie odwróciłam wzroku.
Przygryzłam wargę ze zniecierpliwieniem, próbując przekonać w duchu samą siebie, iż poruszenie tego tematu było dobrym pomysłem.
Miałam prawo wiedzieć. Ten człowiek odebrał mi Lillian i bądź co bądź, mieszkałyśmy teraz pod jego dachem.
Gdy milczenie Lewisa wprawiało mnie w coraz większe zakłopotanie, zaczęłam nerwowo wiercić się na fotelu. Właśnie wtedy, zupełnie jakby pojął, iż jeżeli nie zabierze głosu, po prostu nie wytrzymam i odejdę od stolika, przemówił, wzdychając przy tym:
– Rozumiem twoje obawy. – rzucił ujmująco szczerze. – Spróbuję ci wszystko wyjaśnić, ale nie mogę obiecać, że to zrozumiesz.
Zamieszałam słomką w kawie, by zająć czymś ręce.
– Zgoda. – odparłam tak cicho, że przez chwilę zastanawiałam się, czy Neil w ogóle mnie usłyszał.
Dopiero niesamowicie delikatny uśmiech, który wpełzł na jego usta, uświadomił mi, iż miał bardzo dobry słuch.
Twarz mężczyzny złagodniała. Rozluźnił też spięte mięśnie. Zbierał myśli, a wizja poruszenia tematu jego krótkiej znajomości z Jeanette, najwyraźniej go nie przerażała.
– Zakochałem się w Jane jeszcze zanim poszliśmy razem do łóżka. – zaczął spokojnie.
W jego oczach widziałam nie tyle smutek, co bardziej złożone uczucie... Coś na wzór nostalgii.
Oparłam podbródek na splecionych dłoniach, czekając na dalszą część wyjaśnień.
– W przeciwieństwie do relacji, która teraz łączy mnie z Sophią... Sonją... – odkaszlnął. – Seks z Jane był pięknym i zajebiście przyjemnym dopełnieniem tego, co nas łączyło, ale nie tworzył głównego filaru.
– Więc co go tworzyło?
– Miłość. To była prawdziwa, czysta miłość i nic więcej. Tylko ja i Jane. – zatrzymał się na chwilę, naznaczając kształt dolnej wargi koniuszkiem języka. – Uwielbiałem ją... I wszystkie rzeczy z nią związane również. Nie wykorzystałem Jane w żaden sposób. Nie omamiłem jej dla zabawy, bo to ona omamiła mnie. Była, kurwa, moją królową. Najbardziej uzależniającym narkotykiem, najpiękniejszą kobietą, która kiedykolwiek stąpała po ziemi i moim światem. Innym światem.
Znieruchomiałam. Patrzyłam na mężczyznę, nie zdając sobie sprawy z tego, że oczy zaczynają mi błyszczeć od łez. Jeszcze nigdy nie słyszałam, by ktokolwiek mówił w ten sposób o mojej przyjaciółce.
Nawet, gdy próbowałam wmówić sobie, iż to niemożliwe, aby Jeanette o niczym mi nie powiedziała, a uczucie, które ich łączyło, wcale nie było aż tak silne... Wierzyłam Neilowi. Nie kłamał. Jego słowa ociekały prawdą oraz niebywałym szacunkiem. Wielbił ją. Niezmiennie od sześciu lat.
– Ale wiesz, Holm... – ponownie skupiłam całą uwagę na Lewisie. – To działało w dwie strony. Jane wpuszczała mnie do swojego pięknego świata, a ja... Byłem dla niej mostem, który prowadził nas w przeciwnym, zdecydowanie brzydszym kierunku. Dawałem jej mrok, a ona dawała mi światło.
– Byliście tak skrajnie różni... – wychrypiałam, niemal niezauważalnie kręcąc głową. – Jakim cudem potrafiliście...
– Jakim cudem potrafiliśmy się kochać? Jakim cudem nie mogłem wyrzucić Jane z głowy? Jakim cudem codziennie pragnąłem jej jeszcze bardziej? To właśnie najlepszy element naszej popieprzonej miłości, Holm. Akceptowaliśmy siebie nawzajem i żadne z nas nigdy nie próbowało zmieniać drugiej połowy. Pełna, kurwa, akceptacja, zaufanie oraz dawanie ukochanej osobie wyboru, tak by mogła przeżyć ten czas na własnych zasadach. – głos Neila szumiał mi w uszach. Jego męski baryton sprawiał, że na plecach czułam przebiegające dreszcze. – Nie walczyliśmy z tym, co dostaliśmy od losu. Nie chcieliśmy tworzyć nowych postaci, a zachwycaliśmy się tym, jacy byliśmy. Zachłannie chłonęliśmy to, co zostało nam dane. Gdybym chciał inną kobietę, nie byłbym z Jane. A ja kochałem moją Jane.
Ułożył plecy na oparciu fotela i zarzucił ramiona na oparcie. Nie dyszał, lecz klatka piersiowa, prześwitująca lekko przez cienki materiał koszuli, unosiła mu się szybciej niż zazwyczaj.
Nie wiem, kiedy ostatni raz rozmawiał z kimś w tak szczery sposób. Właściwie nie wiem, czy kiedykolwiek to robił... Ale mimowolnie posłałam Neilowi uśmiech. Niewymuszony, wdzięczny i przepełniony ulgą.
– Ciekawe, dlaczego nie chciała mi o tobie powiedzieć. – spuściłam wzrok, wbijając go w ponurą filiżankę z czarną kawą Neila. – Mówiłyśmy sobie wszystko.
Zastukał palcami w materiałowy podłokietnik.
– Myślę, że niczego by to nie zmieniło. Nasza relacja, choć dla nas piękna, była cholernie krótka. A rozstanie kurewsko bolesne. Takie życie.
Westchnęłam, a następnie sięgnęłam po własną kawę. Znów nabrałam ochoty na słodycze.
– Więc ty naprawdę nie miałeś pojęcia o ciąży. – bardziej stwierdziłam niż zapytałam.
Lewis parsknął krótko, bez najmniejszej wesołości.
– Oczywiście, że nie. – ukradkiem zerknęłam w stronę jego rąk, na których wskutek gwałtownego napięcia, uwydatniły się żyły. – Nie zostawiłbym jej samej z dzieckiem. Z wiadomych powodów nie mogłem zostać w Szwecji, więc gdyby nie chciała dołączyć do Malbatu, po prostu bym ją porwał.
Przeniosłam spojrzenie na twarz mężczyzny, szybko orientując się, iż wcale nie żartował.
– A czy...
– Hm? – mruknął, gdy nie usłyszał kontynuacji mojej wypowiedzi.
Znów pytanie, które miałam zamiar zadać, ugrzęzło gdzieś głęboko w moim ściśniętym gardle. Poszczęściło mi się jednak co do rozmówcy, bo, chociaż sama nie mogłam w to uwierzyć, Neil wykazywał ogromną cierpliwość.
– Jeanette przerwała leczenie na czas ciąży. – wydusiłam z siebie po kilku sekundach, czując jak oblewa mnie fala gorąca, a żołądek zawiązuje się na ciasny supeł.
Oczy Lewisa pociemniały.
– Co? – zamrugał, chyba nie dając wiary słowom, które zawisły między nami.
– Odmówiła przyjmowania chemii, by urodzić malutką. Wiedziała, że w tym czasie nowotwór zdąży się rozwinąć, ale wybrała życie Lillian... – wypuściłam z ust drżący oddech, ze wszystkich sił walcząc o utrzymanie łez pod powiekami. Nie chciałam przy nim płakać. – Czy gdybyś wiedział o ciąży, Neil, powstrzymałbyś Jeanette? – poległam, gdy jedna kropla spłynęła po moim policzku. – Powiedz mi, ale szczerze... Uważasz, że postąpiła słusznie?
Szalejące tętno doprowadzało mnie do obłędu. W duchu składałam gorliwe modlitwy o to, by Neil wreszcie zabrał głos. On jednak milczał, chociaż wcale nie wyglądał, jakby rozmyślał nad odpowiedzią. Najwyraźniej już ją znał, ale nie chciał się nią dzielić.
– Zapomnijmy o tym. – machnęłam nerwowo ręką, na co blondyn zareagował smutnym uśmiechem.
Naprawdę planowałam odpuścić, jednak właśnie wtedy mężczyzna postanowił podarować mi słowa, które już na zawsze miały pozostać cząstką mnie.
– Spokojnie. – mrugnął w typowy dla siebie, figlarno-szelmowski sposób, a następnie przeczesał palcami włosy. – To właśnie to, o czym mówiłem, Holm. Akceptacja, zaufanie i wolność wyboru. Chcę wierzyć, że Jane nie potrzebowała mojej pomocy w podjęciu decyzji. Siła tej kobiety była niezwykła, a ja nigdy nie śmiałbym jej oceniać. Za to codziennie, do końca życia, będę dziękował za najcenniejszy prezent, jaki mogła mi po sobie zostawić. Mam nadzieję, że słyszy, kiedy gadam do niej przed zaśnięciem.
Przetarłam policzki kciukami. Nie próbowałam już powstrzymywać łez. Potrzebowałam ich, by wreszcie zrzucić z siebie ciężar, który towarzyszył mi od rozpoczęcia poszukiwań Lillian. A może zadomowił się w moim sercu jeszcze wcześniej? Wtedy, kiedy usłyszałam magiczne „jestem w ciąży" z ust najlepszej przyjaciółki, lecz nie miałam pojęcia, kim był tajemniczy nieznajomy?
Przez tak długi czas rozmyślałam nad tym, czy jakiś mężczyzna nie wykorzystał Jeanette. Czy nie postanowił jej oszukać. Czy nie uciekł, gdy dowiedział się o nieplanowanym dziecku. A teraz otrzymałam odpowiedź. I to taką, która w pełni mnie usatysfakcjonowała. Cudownie było usłyszeć, że moja ukochana Jeanette choć przez te parę tygodni była naprawdę szczęśliwa i wiedziała, iż relacja z Neilem może mieć swój gorzki koniec. Świadomie brnęła w to dalej. Nikt do niczego jej nie zmusił.
Odetchnęłam, na co Lewis ponownie się uśmiechnął.
– Dziękuję. – wydmuchałam nos w chusteczkę.
– Za?
– Za tę rozmowę. Dobrze wiedzieć, że nie jesteś aż tak spierdolony, jak myślałam.
Parsknął głośno i znów sięgnął po filiżankę, którą od razu przystawił do ust, a następnie zmarszczył czoło. Chyba nie przepadał za zimną kawą.
Machnął ręką na kelnerkę, a gdy ta pojawiła się przy naszym stoliku, w pierwszej kolejności popatrzył na mnie.
– Mam jeszcze karmelowe latte, dziękuję. – odmówiłam uprzejmie.
Musiałam wyglądać dziwacznie z zaczerwienionym i opuchniętym nosem, bo kobieta posłała mi współczujące spojrzenie.
– Może jesteś głodna? – zapytał Neil.
Odwróciłam głowę w stronę przeszklonej gablotki.
– Macie lody?
– Oczywiście. Polecamy Ben&Jerry's.
Cholera, uwielbiam je.
Lewis, widząc moją dziecinną reakcję i błyszczące oczy, zaśmiał się pod nosem.
– Poprosimy więc lody. A dla mnie czarną kawę.
– Jaki smak?
– Truskawkowy sernik.
– Dobrze, już podaję. – kobieta zapisała nasze zamówienie na małej karteczce, a po chwili już jej nie było.
Kawa z bitą śmietaną i lody. Nieźle, mój dentysta dostałby zawału, trener personalny szoku, Filip jakiegoś wylewu, a ja? Ja czułam się wyjątkowo dobrze. Przez chwilę zapomniałam nawet o syfie, w którym utknęłam po dotarciu do Bodø.
– Odbiło ci, Holm?
Wywróciłam oczami, słysząc głos mojego bezczelnego towarzysza. Akurat teraz przypomniał sobie o swojej podłej naturze? Był znośny przez pół godziny, więc miał zamiar nadrobić stracony czas? A już prawie się wyluzowałam.
– O co chodzi? – łypnęłam na mężczyznę spod byka.
– Kto normalny je lody o smaku ciasta? To obrzydliwe.
Zmarszczyłam brwi i skrzyżowałam ręce na piersi.
– Ja. Ja jem lody o smaku serniczka. Jakiś problem?
– To w sumie wiele wyjaśnia.
– Niby co to miało znaczyć?
– Że jesteś walnięta. – odparł swobodnie, bez cienia krępacji. – Wybrałaś najgorszy z możliwych smaków.
– Spieprzaj, Neil. Ten właśnie jest najlepszy. Zresztą nie mam zamiaru słuchać opinii człowieka, który żłopie czarną kawę bez mleka i cukru, więc daruj sobie i pozwól mi w spokoju balansować na granicy cukrzycy.
– Jak sobie życzysz. Daj znać, kiedy będziesz potrzebowała pomocy, bo dostaniesz hiperglikemii.
– Dam, dam. Dzięki za troskę.
– Troskę? – Neil zerkał na mnie z coraz większym rozbawieniem. – Gdy zaczniesz odpływać, pomacham ci insuliną przed nosem, a później schowam ją do kieszeni i będę udawał, że nie mam pojęcia, kim jesteś.
Zmrużyłam powieki, posyłając mężczyźnie poirytowane spojrzenie, jednak moje kąciki ust mimowolnie zadrżały.
Kobieta, która parę minut wcześniej przyjmowała nasze zamówienie, postawiła na stoliku nową filiżankę i porcję lodów w kubeczku.
– Dobra, twoja kolej. – rzucił znienacka, zbijając mnie z pantałyku.
Chyba byłam zbyt zainteresowana deserem, by nadążyć za tym, co chodziło mu po głowie.
– Co? – zdziwiłam się. – Też mam ci walnąć jakąś ripostę?
Neil pokazał zęby w uśmiechu, pokręcił głową, po czym powtórzył tak, bym zrozumiała:
– Twoja. Kolej. Holm.
Uniosłam wzrok, wykrzywiając usta.
– Nie, proszę... – jęknęłam. – Nie chcę rozmawiać o Filipie. Popsuję sobie humor.
– Rozmowa o mężczyźnie, którego kochasz powoduje u ciebie taką reakcję? – cmoknął z aktorskim zatroskaniem. – Niedobrze.
– Nie dam ci się sprowokować.
– Bez obaw, nie usłyszy cię ze Szwecji. Siedzi sobie teraz na kanapie, podczas gdy ty jesteś tutaj... – zarechotał złośliwie. – Całkiem sama... Zagubiona i bezbronna... Dobrze, że z niego taki bohater. Pilnuje, by nikt nie podeptał wam trawnika przed domem. To nie jest proste zadanie. – stwierdził poważnym tonem, choć w jego oczach szalały wesołe iskierki, które doprowadzały mnie do szewskiej pasji. – Powinniśmy złożyć wniosek o nadanie mu odznaki honorowej. „Zasłużony dla dobra rodziny".
– Neil. – burknęłam. – Nasza decyzja nie powinna cię w ogóle interesować. Postanowiliśmy, że to ja pojadę po Lillian, ponieważ...
– Który normalny facet by na to przystał? – zaśmiał się głośno i o dziwo całkiem szczerze, jakby moje słowa naprawdę go rozbawiły.
Zacisnęłam wargi w prostą linię, gdy wstyd ścisnął mnie za gardło.
Który facet wysłałby swoją partnerkę do innego kraju, aby ta w pojedynkę rozpoczęła poszukiwania porwanego dziecka? Nie wiem. Prawdopodobnie żaden...
– Daj mi już spokój. – sapnęłam, sięgając po łyżeczkę.
Miałam cichą nadzieję, że kiedy zajmę się jedzeniem, Lewis na moment odpuści, a później subtelnie przejdę do innego, mniej żenującego i nieporuszającego moich osobistych spraw, tematu.
– Wymień pięć wad Filipa. – rzucił Neil, który najwyraźniej nie miął najmniejszej ochoty się odczepić.
– To dziecinne.
– Wcale nie. Dla przykładu wymieniłbym własne, gdybym tylko je posiadał.
– Akurat twoich mogę wymienić ze sto. – przewróciłam oczami i oblizałam łyżkę, po chwili przygryzając jej końcówkę.
Lody sernikowe rozpłynęły się w moich ustach. Cholera, jakie to dobre.
Przymknęłam powieki i oparłam łokcie na blacie, poddając kubki smakowe tej słodkiej rozkoszy.
– Jest bardzo nieustępliwy. – wzruszyłam ramieniem, a następnie sięgnęłam po kolejną porcję deseru. – Uparcie pilnuje każdego punktu harmonogramu, żeby...
– Harmonogramu?
– Mamy taki tygodniowy plan, którego musimy przestrzegać. Dzięki temu nasze życie jest doskonałe i poukładane.
– Nie, Holm. Wasze życie jest nudne.
Ściągnęłam brwi, przypatrując się kpiącej minie Lewisa.
Stereotypowy dupek. Nic dodać, nic ująć. Drwiące spojrzenie, arogancki uśmiech i wyluzowana postawa ciała, uzewnętrzniająca jego wygórowane ego.
– Skąd możesz o tym wiedzieć? Nie masz zielonego pojęcia o tym, jak wygląda nasza rutyna.
– W porządku. – nieznacznie opuścił podbródek. – Opowiedz mi o waszym przykładowym dniu.
Banalnie proste zadanie. Rozkład tygodniowych zajęć znałam przecież na pamięć.
– Pobudka o szóstej czterdzieści, a później...
– Dlaczego nie o siódmej? – zabawnie uniósł jedną brew.
Spodobało mi się te autentyczne zaskoczenie w jego oczach.
– Ponieważ o siódmej jemy śniadanie.
Pochylił głowę, jakby zmniejszenie odległości między nami miało sprawić, iż moje słowa nabiorą dla niego większego sensu.
– A gdybyście zjedli te jebane śniadanie o siódmej dwadzieścia sześć, to co?
Cholera. Aż wzdrygnęłam się na samą myśl o prawie półgodzinnym opóźnieniu. Takie coś nie przeszłoby w naszym domu. Nie z Filipem.
– Rutyna jest po to, aby jej przestrzegać.
Neil uchylił usta i wziął głęboki wdech.
Czekałam na jakiś nieprzyzwoity wykład, który opierałby się na bagatelizowaniu naszego stylu życia, pomniejszeniu powagi skrupulatnie zapisanego kalendarza i ogólnym niezrozumieniu wartości, jakie niesie za sobą uporządkowany rozkład dnia, jednak Lewis postanowił nieco skrócić swoją wypowiedź, ograniczając ją do skromnego:
– Powinniście się, kurwa, leczyć. Oboje.
– Nawzajem. – prychnęłam.
– To nie ja mam nierówno pod sufitem i muszę zjeść tosty o siódmej, bo inaczej mój świat się zawali. – parsknął. – Gdzie miejsce na spontaniczność?
– Nie popieramy takiego...
– Ja pierdolę. Co za dwa świrusy.
– Neil! Mieliśmy rozmawiać, jak dorośli ludzie, prawda?
– Racja. – wywrócił oczami, odchrząknął i wprowadził stosowne, w swoim mniemaniu, rzecz jasna, poprawki: – Niech mnie kule biją. Co za dwa niezdiagnozowane czubki.
Zacisnęłam dłoń na łyżeczce, prawie ją wyginając.
– Od razu lepiej. – wycedziłam ironicznie. – Skończyłeś już?
– Tak, możemy przejść do kolejnego odchylenia twojego męża. – Lewis popukał się w czoło. – Dawaj.
Wpakowałam sporą porcję lodów do ust, by mieć parę sekund na podjęcie decyzji, czy kontynuacja rozmowy jest w ogóle dobrym pomysłem. Rozważałam nawet udawanie zakrztuszenia, żeby jakoś wybrnąć z tej niewygodnej dyskusji, ale nie chciałam dawać Neilowi satysfakcji i powodów do radości moim złym samopoczuciem. Na samą myśl o tym, że mogłabym kopnąć w kalendarz, pewnie dostałby erekcji.
– Prędzej, Holm. – ponaglał mnie. – Jeszcze cztery wady.
Przełknęłam słodkości, oblizałam wargi i palnęłam na jednym wydechu:
– To straszny chytrus, szybko traci cierpliwość, nie znosi dzieci i jest beznadziejny w łóżku. – wzruszyłam ramionami, dochodząc do wniosku, że im szybciej zaspokoję ciekawość Neila, tym lepiej dla mnie. A Filip przecież i tak nigdy nie dowie się o tej rozmowie. – Co na to powiesz, Lewis?
Mężczyzna pokiwał głową. Chyba docenił moją szczerość.
– Brzmi jak ideał. Zazdroszczę.
– Daruj sobie te przytyki.
– Taki mąż to spełnienie marzeń, co?
Odsunęłam od siebie pudełeczko z resztą lodów. Po pierwsze – przez zachowanie tego idioty straciłam apetyt, a po drugie... Zrobiło mi się trochę niedobrze.
Tak, zdecydowanie nie powinnam była wsuwać takiej ilości cukru na raz.
Bez zawahania sięgnęłam po filiżankę Neila i pociągnęłam spory łyk kawy. Gorzka jak diabli. Mocna i obrzydliwa. Idealna do przepłukania gardła po słodkich ulepach.
Blondyn nie skomentował mojej drobnej kradzieży i jedynie przyglądał się, jak dopijam jego napój z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Nie jesteśmy małżeństwem. – wymusiłam cichy chichot. – Filip nie chce wziąć ze mną ślubu.
– Ta? Akurat w tej kwestii go rozumiem.
Popatrzyłam na Neila.
Niewinnie zerkał na zegarek, ale jego bezczelny uśmiech zdradzał, że naprawdę świetnie się bawi.
Sama nie wiem, co dokładnie mną kierowało, kiedy chwyciłam łyżeczkę, nabrałam resztkę lodów i wyciągnęłam rękę, by następnie wcisnąć mu deser między wargi.
Część rozpuszczonej papki skapnęła mężczyźnie na koszulę, ale nawet tego nie zauważył. Zajęty był wykrzywianiem ust, jakbym co najmniej poczęstowała go psim gównem, a nie pysznymi lodami sernikowymi.
– Smacznego, fiucie.
– Zwariowałaś? – zakaszlał, przecierając dolną część twarzy ręką. – Teraz znowu chce mi się rzygać. Zrób tak jeszcze raz, Holm, to...
To co?
Niewzruszona groźbą, która nie zdążyła jeszcze paść, zamoczyłam łyżkę w słodkiej brei. Gotowa byłam powtórzyć wcześniejszy manewr, jednak Neil chwycił mój nadgarstek, unieruchamiając go w powietrzu. Zmarszczyłam brwi. Cóż, nie spodobał mi się taki obrót spraw, więc spróbowałam cofnąć rękę. Oczywiście bezskutecznie.
– ... To wsadzę ci ją w dupę. – dokończył półszeptem, groźnym wzrokiem przeskakując ze złotej łyżeczki, na moje rozszerzone oczy.
– Sposób, w jaki bawisz się ze swoimi koleżankami, mnie nie interesuje. – odpyskowałam. – A teraz puszczaj.
– Nie? – blondyn jeszcze mocniej zacisnął palce. – Wyglądałaś na zajebiście zainteresowaną, kiedy stałaś w drzwiach i...
Wiedziałam, co chciał powiedzieć, dlatego, gdy w kieszeni mężczyzny zawibrował telefon, wzniosłam oczy ku górze, by podziękować Najwyższemu za litość, którą mi zesłał.
Postanowiłam uczcić ten chwilowy brak upokorzenia i wyszarpałam się z uścisku Lewisa.
– Słucham? – przystawił iPhone'a do ucha.
Odłożyłam złote narzędzie zbrodni na brzeg talerzyka, równocześnie próbując wyłapać z rozmowy jakąkolwiek informację o odnalezieniu nastoletniego Liama. Dopiero, kiedy Neil wstał z fotela tak gwałtownie, jakby ktoś polał go wrzątkiem, zrozumiałam, iż to nie Christian postanowił do niego zadzwonić.
– Dobrze, zaraz będziemy. – wydukał, wyraźnie spanikowany.
Z kieszeni spodni wyciągnął banknot, którego wartość pokryłaby z dziesięć naszych zamówień, rzucił pieniądze na blat, a następnie chwycił mnie za rękę i pociągnął w kierunku wyjścia.
– Co się stało? – wysapałam, ledwo dotrzymując mu kroku.
– Dzwonili z sali zabaw. Coś się stało z Lillian.


„Coś się stało z Lillian" zabrzmiało naprawdę dramatycznie. Byłam przerażona... Przez całe pięć minut, bo później dotarliśmy do cholernej bawialni, a widok, który zastaliśmy na miejscu, wcale nie sugerował, iż to dziewczynkę spotkało coś złego...
– Kochanie, popatrz na mnie. – na dźwięk tonu głosu Neila, zaklęłam pod nosem.
Brzmiał, jakby miał zamiar paść na kolana, a następnie błagać córeczkę o to, by łaskawie spełniła jego prośbę i choć obiecałam sobie, że dam mu załatwić tę sprawę na jego zasadach, byłam bliska wkroczenia do akcji.
Mała uniosła wzrok na mężczyznę i zamrugała dużymi, błękitnymi oczami.
– Lillian, proszę w tej chwili wypluć tą panią. – Lewis wskazał palcem na opiekunkę, która kipiała ze złości i mocno zaciskała usta, bo jej ręka znajdował się między zębami pięciolatki.
– Nie. – wymamrotała niewyraźnie, dodatkowo próbując pokręcić główką.
Kobieta syknęła z bólu.
– Zabierzcie tego bachora, do cholery! – wypaliła, na co Lilly użarła ją jeszcze mocnej.
– Bachora? – Neil wyprostował plecy i wbił w młodą opiekunkę tak mordercze spojrzenie, że aż zrobiło mi się gorąco.
Tylko nie to...
– Puszczaj mnie! – wrzasnęła na dziewczynkę. – Odbiło ci?! Przecież to boli!
– Skarbie, posłuchaj... Jeżeli wyplujesz rękę tej pani, tatuś kupi ci wszystko, co tylko będziesz chciała...
Krew we mnie zawrzała. Momentalnie stanęłam obok Lewisa i pociągnęłam go za ramię.
– Zwariowałeś? – prychnęłam. – Nie może dostawać prezentów po tym, jak pogryzła człowieka!
– A tam zaraz pogryzła. – Neil wywrócił oczami. – Nic wielkiego się nie stało.
Na twarz opiekunki wpełzła dzika furia. Cóż, nic dziwnego...
– Słucham?! – zawarczała z oburzeniem.
– Po co wpychała pani łapsko do ust mojego dziecka? Trzeba było uważać.
– Ten mały szatan nagle mnie zaatakował!
– Jasne, już to widzę. – parsknął blondyn, zapominając chyba, iż jego córeczka wciąż zatapia zęby w skórze kobiety.
Przetarłam czoło ręką. Byłam spocona, jakbym przebiegła podwójny maraton i ledwo powstrzymywałam się przed interwencją. Tak po prawdzie, tylko wizja kłótni z Neilem, która w niczym by nie pomogła, a wręcz zaogniła całą sprawę, odsuwała mnie od pomysłu zabrania głosu.
Tuż obok wściekłej opiekunki, stanęła młoda dziewczyna z recepcji. Trzymała telefon i patrzyła na nas z wyraźnym zakłopotaniem.
– Panie Langsholt, jeżeli dziewczynka nie puści mojej koleżanki, będę musiała wezwać ochronę i pogotowie.
Słowa kobiety zadziałały na Lillian niczym magiczne zaklęcie. Przerażona odskoczyła od swojej ofiary, wysuwając dolną wargę, a już po chwili jej oczy zaczęły błyszczeć od łez.
Chryste, wiedziałam, że jeżeli Neil zobaczy chociaż jedną spływającą kroplę, urządzi w tej głupiej bawialni prawdziwe piekło na ziemi. Wszystkie przełomowe bitwy w historii świata, nie będą mogły równać się z tym, co rozpęta w przypływie nagłego szału.
Recepcjonistka ukucnęła, by móc nawiązać z malutką kontakt wzrokowy, jednak przez cały czas zachowywała bezpieczną odległość. Aż dziwne, że żadna z nich nie zapytała jeszcze, czy Lilly była szczepiona.
– Dlaczego to zrobiłaś? – mruknęła z naganą. – To niedopuszczalne zachowanie na naszej sali zabaw...
– Nakrzyczała na mnie! – Lillian chlipnęła i przycisnęła buzię do boku taty, jakby doskonale wiedziała, gdzie należy szukać pomocy.
Tak, na wsparcie nie musiała długo czekać...
– Podniosła pani głos na moją córkę?
Ton Neila zmroził całą przebieralnię. Naprawdę byłam skłonna uwierzyć, iż zaraz z sufitu zaczną zwisać długie, lodowe sople. Przełknęłam ślinę, obserwując, jak jego twarz tężeje, a mięśnie na ramionach prawie rozrywają napięty materiał koszuli.
Chyba nie użyje spluwy? Ma ją w ogóle przy sobie? Nie, to niedorzeczne.
Lewis sięgnął ręką do paska.
Jezu!
– Panie Langsholt, bardzo proszę o zachowanie spokoju. – westchnęła jedna z kobiet, zupełnie nieświadoma tego, że ojciec dziecka, którego odcisk zębów zdobił jej rękę, zaraz urządzi tu krwawą jatkę.
Pośpiesznie splotłam swoje palce z palcami Lilly, z kolei Neila złapałam za łokieć.
– Dokładnie, Langsholt. – rzuciłam ostro. – Nie rób scen. Wychodzimy.
Mężczyzna ani drgnął.
Obserwowałam jego zdecydowane ruchy i... Odetchnęłam głośno, gdy z kieszeni wyciągnął telefon, a nie broń palną. Nie potrafię opisać uczucia ulgi, które mnie zalało.
– To prywatna sala zabaw? – zapytał szorstko, a kiedy opiekunka niechętnie skinęła głową, warknął groźnie: – Chcę numer do waszego szefa. Teraz.
– Proszę pana, jestem pewna, iż uda nam się załatwić tę sprawę bez ingerencji...
– Numer. – zażądał.
Świetnie.
No oczywiście, że nie było mowy o tym, by cholerny Lewis odpuścił. Był gotów ściągnąć tu samego Króla Norwegii, nawet gdyby tym działaniem miał wywołać aferę i ogólnokrajowy rozpierdol.
Recepcjonistka podyktowała numer do właściciela bawialni.
Jej głos drżał przy każdej cyfrze, a ja widziałam, jak bardzo się denerwowała. W zupełnie innym nastroju była pogryziona opiekunka, na której rychła skarga mężczyzny nie robiła chyba przesadnego wrażenia. Wlepiała w małą Lillian nienawistne spojrzenie i raz po raz prychała pod nosem, demonstrując swoje wzburzenie.
Neil zniknął za szklaną szybą. Nie słyszałam go, ponieważ stanął parę metrów dalej, jednak przez cały czas nie odrywał od nas wzroku.
– Bardzo mi przykro, że doszło do takiej sytuacji. – wymamrotałam, przyciskając dziewczynkę do boku. Jej plecki zadrżały, lecz nawinie liczyłam na to, iż nie zaczęła jeszcze płakać.
– Nigdy wcześniej nie spotkało mnie coś takiego! – kobieta z zaczerwienioną ręką wycelowała we mnie palcem. – Niewiarygodne, by jakiś wściekły dzieciak rzucał się na ludzi!
– Krzyczała pani, że jestem niegrzecznym, głupim bękartem! – Lilly pociągnęła nosem. – Ja nawet nie wiem, co to znaczy... – jej cienki głosik zaczął się łamać, a z oczu trysnęła fontanna łez. – Ale nie jestem głupia i wcale nie byłam niegrzeczna!
– Próbowałaś mi uciekać!
– Chciałam tylko iść poszukać cioci i taty...
Schyliłam plecy, objęłam dziewczynkę, a następnie wzięłam ją na ręce i posadziłam sobie na biodrze.
– Jak można zwracać się do dziecka w tak podły sposób? – zaatakowałam opiekunkę gniewnym wzrokiem.
Tym razem nawet ja straciłam cierpliwość. Żałowałam, że Neila nie było obok, lecz jednocześnie wiedziałam, iż to tylko kwestia czasu aż wróci, a wtedy wszystko mu powiem i...
– Trzeba było nauczyć tę małą gówniarę kultury, pani Langsholt. Jest rozpuszczonym, krnąbrnym bachorem. To, że weszła wam, niewymajającym niczego rodzicom, na głowę nie oznacza, że na tej bawialni będziemy tolerować takie zachowanie! Jest pani skrajnie nieodpowiedzialną matką, więc...
– Opinie na temat metod wychowawczych mojej żony proszę zachować dla siebie.
Nie wiem, która z nas była bardziej zdziwiona – opiekunka, bo na dźwięk przerażająco niskiego głosu Neila aż zadrżała... Czy ja. Oczy prawie wyszły mi z orbit, z kolei wargi mimowolnie się rozchyliły.
Mojej żony?
Uniosłam brwi, zerkając w kierunku Lewisa. On jednak zajęty był maltretowaniem psychiki pogryzionej kobiety. Lustrował ją od góry do dołu, a w jego oczach błyszczała bezkresna złość. Nie chciałabym być na miejscu tej kretynki, lecz ani trochę jej nie żałowałam.
– Jesteś zwolniona. – rzucił po chwili, jak gdyby nigdy nic, przenosząc spojrzenie na zapłakaną córeczkę. – Ubieraj buty, kochanie. Idziemy stąd.
Opiekunka zaśmiała się piskliwie.
– Nie może mnie pan wyrzucić.
– Mogę, właśnie to robię. Zabieraj swoje rzeczy i wypier... – przymknął powieki, przejeżdżając językiem po wnętrzu policzka. – I szukaj sobie nowej pracy.
– Tylko właściciel ma prawo zwolnić pracownika.
Neil przechylił na bok głowę, a następnie uniósł kąciki ust w zadziornym uśmiechu. Gołym okiem widać było, jak delektuje się tą chwilą, choć jeszcze wtedy nie miałam pojęcia, skąd ta postawa pełna wyższości i triumfu.
– Jestem nowym właścicielem. – odpowiedział lekko, doznając niewątpliwej rozkoszy na widok zszokowanej kobiety. – Wrócę za piętnaście minut. Do tego czasu ma cię tu nie być.
Zaniemówiłam i zastygłam w bezruchu, tak samo, jak dwie pozostałe panie.
Dopiero po paru sekundach, podczas których walczyłam o każdy oddech, by nie zemdleć z wrażenia, byłam w stanie obrócić głowę w kierunku Lewisa.
Na jego twarzy błądziło rozbawienie i zadowolenie, a kiedy naszym spojrzeniom udało się skrzyżować, wyciągnął do mnie rękę.
– Chodźmy. – delikatnym ruchem kciuka przetarł zapłakany policzek córeczki, jednak bez przerwy patrzył mi prosto w oczy. – Czas na zakupy... Pani Langsholt.
Zacisnęłam palce u stóp, gdy ton mężczyzny, choć wyraźnie żartobliwy i niepoważny, spowodował, że mój żołądek fiknął koziołka.


– Nie do wiary. – westchnęłam po raz czterdziesty, wciąż nie mogąc przyjąć do wiadomości, iż tak po prostu, w zaledwie dziesięć minut, stał się właścicielem bawialni.
– Mhm. – mruknął niewyraźnie. – Już to mówiłaś, a ja już ci tłumaczyłem, że pod wpływem impulsu ludzie kupują różne dziwne rzeczy. – niedbale wzruszył ramieniem.
Może nawet chciał powiedzieć coś więcej, ale w zębach trzymał dwa cienkie, papierowe uchwyty od toreb z zakupami.
Moimi zakupami.
Pieprzony Neil Lewis szedł za nami krok w krok, taszcząc wszystkie siaty, których w obu rękach miał już ze dwadzieścia.
Co jakiś czas obracałam się przez ramię, racząc go podejrzliwym, intensywnym wzrokiem. Byłam przekonana, że wreszcie wybuchnie śmiechem, odda wszystkie ubrania do sklepu i zakomunikuje mi, iż jestem łatwowierną kretynką.
– Lewis? – zagadnęłam znienacka, gdy po kolejnej godzinie nie wykazał żadnych oznak świadczących o tym, że jedynie robi sobie ze mnie jaja.
– Holm? – odparł, a następnie odstawił torby na ławkę.
Musiał zrobić przerwę, bo niektóre pakunki wyślizgiwały mu się spomiędzy palców.
– Oddam ci pieniądze za te zakupy.
Mężczyzna zaśmiał się szczerze, pokiwał głową i wytarł spocone dłonie o spodnie.
– W porządku. Będę czekał na przelew.
– Mówię poważnie. – westchnęłam, dosłyszawszy nutę ironii w jego odpowiedzi. – Po prostu... Spłacę ci wszystko ratami.
Ponownie parsknął z niekrytym rozbawieniem.
– Dożywotnimi?
Spuściłam wzrok i wbiłam go w podłogę, mając nadzieję, iż Neil nie zauważy, jak moje policzki zaczynają czerwienieć.
– Ile to wszystko kosztowało? – wymamrotałam.
– Mniej niż bawialnia.
– Powiedz, proszę...
– Co za różnica? – usłyszałam szelest kilkudziesięciu siatek, gdy blondyn zaczął je zgarniać, szykując się do dalszej wycieczki po przesadnie dużym i nowoczesnym centrum handlowym. – Nie marudź, tylko wykorzystaj okazję na zakupy.
– To krępujące, że za mnie płacisz. – rzuciłam, ruszając w stronę kolejnych witryn sklepowych.
– Jeżeli chcesz, możesz mi się odwdzięczyć.
Zamrugałam, przenosząc zdezorientowane spojrzenie na Lewisa.
Lillian szła parę metrów przed nami, jednak mimo wszystko wyszeptałam:
– W jaki sposób?
– Przestając gadać na pół godziny.
Przewróciłam oczami.
Przez krótką chwilę miałam ochotę szturchnąć mężczyznę w bark, ale stanęłam w półkroku, gdy całą moją uwagę przykuło przyciemnione, ociekające luksusem i elegancją wnętrze.
Stylowe kanapy obite ciemnym materiałem, dwa niskie stoliki, na których w przepięknym, szklanym wazonie prezentowały się krwistoczerwone kwiaty, satynowe zasłony w przebieralniach i wielkie logo na ścianie. Każdy, nawet najmniejszy detal tego sklepu, był szalenie przemyślany, a już przede wszystkim to, co zostało umieszczone na wystawie.
Nie mogłam oderwać wzroku od kompletów staników, stringów, zmysłowych koszul nocnych, zapierających dech w piersi gorsetów i erotycznych, koronkowych body.
– Zapraszam, Holm. – zadrżałam, kiedy ciepłe powietrze musnęło moje ucho i odsłonięte ramię.
Popatrzyłam na Neila z zawstydzeniem.
– Co? – przez suchość w ustach mój głos brzmiał na słaby i niepewny. Odkaszlnęłam więc, by pozbyć się chrypy. – Tu można kupić tylko bieliznę...
Lewis pokiwał głową. No tak, ślepy raczej nie był.
– To normalny sklep, a ty chyba potrzebujesz majtek, co? – rzucił lekko, kompletnie nieprzejęty moją reakcją. – No chyba, że masz zamiar chodzić bez.
Podparłam dłonie o biodra.
– Masz bardzo prymitywne poczucie humoru.
Neil wyciągnął portfel i wysypał sobie na dłoń garść monet, po czym przywołał do siebie Lillian, wskazując jej najbliższą karuzelę. Dziewczynka podskoczyła radośnie, a już po chwili popędziła w stronę kolorowej atrakcji dla dzieci.
Zostaliśmy sami.
Lewis zerknął na mnie z góry, więc zadarłam głowę, by umożliwić sobie spojrzenie mężczyźnie prosto w przepełnione nieuzasadnionym rozbawieniem oczy.
– Idziemy? – zapytał.
Westchnęłam, po czym zmrużyłam powieki i nieznacznie pokiwałam głową.
– Mam nadzieję, że nie stanie ci po dwóch minutach spędzonych w tym sklepie.
Wyszczerzył zęby.
– Masz bardzo prymitywne poczucie humoru. – zbombardował mnie moim własnym tekstem, a następnie kiwnął brodą w kierunku wejścia.
Tym razem nie zwlekałam. Obróciłam się na pięcie i pewnym krokiem ruszyłam przed siebie, słysząc za plecami brzmienie męskich kroki.
Nie byłam tylko pewna, do kogo należały – Neila Lewisa, czy samego diabła.

MALBAT TOM 4Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz