XLVII

28 3 1
                                    

24 grudnia, wtorek, godzina 20:13
Chłopak zaparkował pod domem Włoch. Wziął prezent, po czym wysiadł z samochodu. Podszedł i zapukał do drzwi. Otworzył mu nikt inny jak Ita we własnej osobie. Zaraz zaprosił go do środka, po czym uścisnął na przywitanie. Dom był pusty. Nikogo poza nimi w nim nie było. Mieli okazję sam na sam spędzić te święta. 'Tylko ty i ja' - jakkolwiek romantycznie by to nie brzmiało z ust latynosa.
Oboje usiedli w salonie, na wygodnej kanapie, przed specjalnie udekorowanym stole. Nie było na nim wiele potraw. Po prostu tyle, aby starczyło dla dwóch osób. W końcu nie na jedzeniu mieli się skupić...
W międzyczasie przekomarzali się, jak każda, zwyczajna para. Tylko że oni parą nie byli. Przynajmniej nie oficjalnie, ponieważ media mówiły co innego. Gdy skończyli jeść, Włochy włączył jakiś film świąteczno-romantyczny. Jednak nie po to, aby go oglądać, tylko po to, aby gdzieś w tle były jakieś odgłosy. Przybliżył się do Szwecji.

***

Zmarznięty Islandczyk co chwilę zaglądał w telefon i rozglądał się po okolicy. Co jak co, ale trudnym było znalezienie adresu, szczególnie gdy był on w innej dzielnicy, niż się mieszka. Dom o numerze 38c. Było 37, 43a, 39b. Żaden z budynków nie był z pewnością w kolejności, a GPS w telefonie wcale nie pomagał. Szczególnie iż brak było mu internetu i jakby na przymus jeszcze go podtrzymywał. W końcu zadecydował zadzwonić po Litwina, aby ten pomógł mu w dojściu do jego domu. Problem w tej czynności był tylko jeden - akurat gdy wyszedł z aplikacji z mapami, aby wejśc w kontakty, jego telefon się wyłączył. Wyłączył; zwyczajnie rozładował. Chłopak przeklnął pod nosem. Ponownie się rozejrzał. Po numerze 38 nie było śladu. Nawet po literze c.
'Cholera jasna.'
Usiadł na jakiejś ławce. Wsunął kolana pod bluzę i przytulił się do nich. Zgubił się. Tak jak w pierwszy dzień w szkole na korytarzu. Teraz nie miał mu kto pomóc; nie było tu żadnego nauczyciela. Nagle przypomniał sobie. Wtedy źle przeczytał liczby na planie. Musiał tylko... Oh, no właśnie, telefon. Był rozładowany. Uderzył się kilka razy w głowę. Obwiniał się za to, że zawsze czeka do ostatniej chwili z ładowaniem telefonu.
...A co gdyby spróbował sobie zwizualizować adres, który napisał mu Litwa, aby go sobie przypomnieć? Sam wygląd liczb? Widział jak wyglądają. Po prostu źle je nazwał. To była jedyna pomyłka.

***

Norweg dalej stał zdezorientowany na przedpokoju. Słyszał rozmowy zza ściany. Rozmowy wielu osób. Trafił prawdopodobnie na wigilię dużej osoby. Świetnie. Jeśli nie tylko ojciec jest homofobem to miał śmierć już zapewnioną w 100%. Jedynym co mu pozostało było rozejrzenie się. Ściany były pokryte deskami, a na nich samych zawieszone były poroża oraz czaszki zwierząt z polowania. Yep, był już pewien swojej śmierci. Spojrzał na drzwi. Miał jeszcze szansę do ucieczki...
Ktoś przeszedł obok niego i przekręcił zamek. Spojrzał na ową osobę. Była to kolejna dziewczyna, teoretycznie podobna do poprzedniej, jednak w jakby bardziej zaniedbanych ubraniach. Same jej włosy były niczym po spotkaniu z tornadem. Ona sama w zasadzie była niższa o głowę. Na twarzy nosiła szeroki uśmiech i rozbawiony wzrok, który jednak dawał wrażenie oceniającego. Złapała na siłę jego rękę i energicznie zaczęła nią trząść.

-Cześć! Jak się masz? Jak się nazywasz? Ja jestem Armenia! - nie przestawała trząść ręką Norwegii, tak samo jak nie przestawała nawijać i zadawać nowe pytania. - Lubisz lalki? Chcesz zobaczyć moje lalki? Moje lalki chcą cię poznać! A może misie? Lubisz misie? Czy w ogóle jest ktoś kto nie lubi misiów?

Do pomieszczenia wszedł koń na białym rycerzu. Odepchnął Armenię za twarz i uratować zmiksowaną rączkę Norwegii. Chłopak nie był już tylko zdezorientowany, a również przestraszony. Otoczył go ramieniem i skarcił dziewczynkę wzrokiem. Ta jednak nieruszone, nadal oczekiwała dzielnie odpowiedzi na swe pytania. Starszy westchnął.

★ 𝕽𝖔𝖉𝖟𝖊ń𝖘𝖙𝖜𝖔 𝕴𝖉𝖊𝖆𝖑𝖓𝖊 ★ (countryhumans; Nordic brothers)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz