Rozdział pierwszy

5.3K 332 38
                                    


Skyler

8 stycznia 2024 roku

Udało się. Uciekłam. Wciąż nie wierzę, że tego dokonałam. Cholera. Chyba wyczerpałam swój zapas szczęścia. Wylądowałam w Portland i obiecuję uroczyście przed samą sobą, że tu zostanę. Tym razem nie będę musiała uciekać. Nie zrobię niczego głupiego. Nie zabiję już nikogo więcej...

Wpatruję się w kawałek kartki, którą zapisałam dokładnie trzy miesiące temu. Wtedy jedynie sobie wmawiałam, że to się uda, ale proszę... jestem tu nadal i tym razem wszystko idzie naprawdę po mojej myśli. Aż trudno uwierzyć.

Uciekłam z Chicago, mając ze sobą jedynie torbę podróżną, w której znajdowała się głównie skradziona gotówka. Cóż, facetowi, który ją stracił, nie przyda się już raczej w grobie. Mnie natomiast uratowała. Dzięki niej wynajęłam niewielkie mieszkanie w jednej z kamienic na przedmieściach. Urządzone na wzór loftu idealnie wpasowało się w mój wyjątkowy gust. Zrobiłam wszystko, by nie rzucać się w oczy, dlatego wybrałam miejsce z daleka od centrum miasta. Chciałam być uważana za najzwyklejszą dziewczynę. Tak zwykłą, że podskórnie mnie to bolało, bo nieskromnie muszę przyznać, że daleko mi do szarej myszki.

Odkładam kartkę do szafki i wychodzę z sypialni. Rozglądam się po salonie, jakbym próbowała znaleźć sobie jakiekolwiek zajęcie, choć dobrze wiem, co chcę zrobić. Przechodzę do części kuchennej. Zajmuje niewielką część mieszkania, co w ogóle mi nie przeszkadza, bo nie gotuję. Potrzebuję tylko lodówki, by schłodzić piwo. Wyciągam jedną butelkę, otwieram ją, po czym wracam do salonu. Opadam na kanapę i włączam telewizor, ignorując kolejną potrzebę poczucia adrenaliny.

Kurwa, jak mi jej brakuje...

Obiecałam coś sobie. Nie pierwszy, ale ostatni raz. Koniec z ryzykiem. Koniec z ucieczkami. W Chicago już niewiele brakowało. Kilka sekund dzieliło mnie od wyroku dożywocia. Nie mogłam tak skończyć. Musiałam znaleźć coś, co zastąpi mi moje poprzednie życie. Tylko co?

Już prawie zdecydowałam się na skok na bungee, gdy zadzwonił telefon. Niewiele osób ma mój numer, dlatego jestem pewna, że to Olivia. Jest... cóż... Według niej przyjaźnimy się. Dla mnie stanowi jednak element mojego nowego życia. Potrzebowałam kogoś, kto nada więcej realizmu całej tej otoczce, jaką postanowiłam stworzyć. Nie chciałam być postrzegana jako dziwadło, więc jasne było, że szukałam kogoś, z kim będą mnie widywać. Oli przyczepiła się sama. Był koniec stycznia, gdy wpadła na mnie przed kawiarnią. Spojrzałam na nią i już wiedziałam, że będzie idealna. Rozrywkowa dziewczyna, która bardzo lekko podchodzi do związków, kąpie się w alkoholu i jest otwarta na wszelkie tematy. Nie nudzę się z nią. Przez ludzi to ona jest uważana za tą szaloną, a ja mam być dla niej czymś w rodzaju hamulca. Jakie to, kurwa, zabawne...

– Co jest? – pytam, gdy tylko odebrałam połączenie.

– Sky! Musimy się spotkać! Nie uwierzysz, co mi się przytrafiło.

– Przyjdź do mnie – odpowiadam beznamiętnie, wpatrując się w telewizor. Leci właśnie program o seryjnych zabójcach.

– Czułam, że to powiesz i jestem już w drodze. Będę za dziesięć minut.

Rozłącza się, a ja wracam do oglądania. Nie specjalnie interesuje mnie, co takiego ją spotkało. Szczerze mówiąc, mam to w dupie. Lubię tę dziewczynę na swój sposób, ale jej życie nie ma dla mnie większego znaczenia. Potrzebuję jej do stworzenia swojej nowej osobowości, której również nie lubię. Czasami patrzę w lustro i czuję wstyd. Nie z powodu zadanych przeze mnie ran. Nie dlatego, że w przeszłości byłam złym człowiekiem. Dlatego, że przestałam nim być. Sama sobie posyłałam oskarżycielskie spojrzenie, mówiące: „Jak ci, kurwa, nie wstyd?" Jest mi wstyd. Szczególnie wtedy, gdy jestem w klubie i udaję zbyt nieśmiałą, gdy Olivia próbuje przyciągnąć mnie na bar, by razem ze mną zatańczyć. Lub wtedy, gdy dwóch kolesi proponuje mi wspólną noc, po której tydzień będę dochodzić do siebie. Już cisnęło mi się na usta, że będzie odwrotnie. Ale odmówiłam sobie tej przyjemności. Wyznaczona przeze mnie linia zakłada granicę, której nie mogę więcej przekroczyć. Zbyt często to robiłam i powoli kończyły mi się miasta, w których mogłabym zamieszkać. Zawsze działa to tak samo. Najpierw pozwalam sobie na nieco więcej. Bo przecież szalona impreza czy trójkąt z niezłymi ciachami to nic złego. Dla większości kobiet zdecydowanie. Mnie to jednak ciągnie w większą otchłań. Zaczyna się od drobnego przekroczenia granicy, a kończy na morderstwie. Czasami kilku. A niekiedy po prostu robię inne, bardzo złe rzeczy. Trzymam się z dala od kłopotów, ale lubię liznąć adrenalinę. Właśnie dlatego potrzebuję Olivii i naszych wyjść. Za to omijam szerokim łukiem mężczyzn, którzy potencjalnie mogą obudzić we mnie chęć powrotu do dawnego życia. W Portland jest ich zaskakująco wielu.

Sick Game (18+)| ZakończonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz