Rozdział drugi

2K 239 23
                                    

Zodiac

– Panie Archibald – Meester zaczyna łamiącym się głosem. – Musi pan przestać.

Spoglądam na niego przez przymrużone powieki.

– Muszę? – pytam tonem jasno dającym do zrozumienia, że stąpa po cienkim lodzie. – Doprawdy uważasz, że możesz mi rozkazywać, Hugo?

Mężczyzna blednie. Jestem niemal pewien, że słyszy już tylko bicie własnego serca. Pewnie galopuje w jego piersi jak oszalałe, bo jego właściciel uświadomił sobie właśnie, że jest idiotą.

– Proszę wybaczyć, to złe określenie – jąka. – Chodzi o to, że zacieranie śladów po pańskich... występkach, jest dla mnie coraz trudniejsze.

Z moich ust wydobywa się śmiech. Jeden z tych najbardziej przerażających, co widzę po minie człowieka, który zaczyna walczyć o oddech. A nawet go nie dotknąłem. Fascynuje mnie to, z jaką łatwością przychodzi mi budzenie strachu w słabych ludziach.

– Hugo... – Robię pauzę, by spojrzeć na niego w zamyśleniu. – Za co ja ci, kurwa, płacę? Przypomnij mi, proszę, bo w tym momencie poważnie się nad tym zastanawiam.

Hugo Meester, duma Portland. Pieprzony tchórz, który wśród mieszkańców uchodzi za człowieka prawego. Uczciwość zdecydowanie nie jest jego zaletą. Jeśli chodzi o policję w tym mieście, większość funkcjonariuszy jest skorumpowana, lecz ten facet siedzi już po uszy w gównie.

– Przepraszam – odpowiada ze skruchą. – Martwię się o to, że w pewnym momencie nie zdążę.

Uśmiecham się szeroko, a wzrokiem odnajduję stojącego w rogu pomieszczenia Nox'a. On także się uśmiecha, choć jego wzrok mówi: przestań dręczyć tego biedaka. Czasami odzywa się w nim sumienie, którego ja wyzbyłem się już dawno temu. Tylko mi ciążyło.

– Pokażę ci coś, Hugo. – Otaczam ramieniem mężczyznę, po czym przechodzę z nim do oszklonej ściany. Mamy idealny widok na plac znajdujący się na tyłach domu. – To powinno cię wyręczyć.

Otwiera szeroko oczy, jakby nie dowierzał w to co widzi.

– Labirynt? – pyta na bezdechu.

– Kurewsko wielki i skomplikowany labirynt. Masz szczęście, że widzisz go z tego miejsca. Większość ludzi po prostu budzi się w środku.

– Po co panu labirynt? – brzmi tak, jakby wcale nie chciał wiedzieć.

– Kojarzysz badania na gryzoniach? – pytam podniecony, a on niepewnie kiwa głową. – Przeprowadzam własne, ale na ludziach. Daję im na przykład dwadzieścia minut. Jeśli przejdą, wychodzą stąd żywi. A jeśli nie. – Tworzę z palców coś na wzór broni i przykładam sobie do skroni. – Odpadają. To taka gra.

– Chora gra – komentuje Nox.

Na moment odwracam się w kierunku przyjaciela. Stoi oparty o ścianę, ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i wpatruje się w plecy mężczyzny, który nawet nie drgnie.

– Tak czy inaczej... wiesz co w tym wszystkim jest najzabawniejsze, Hugo?

– Nie mam pojęcia – odpowiada ledwo słyszalnie.

– Nawet godzina nie wystarczy, by przejść przez to, co sam zaprojektowałem. Obawiam się, że cały dzień mógłby okazać się zbyt krótki. Musiałeś po mnie posprzątać, bo nie zdążyłem przywieźć tego kutasa tutaj, nad czym bardzo ubolewam, bo miałem naprawdę ambitne plany.

Z dumą spoglądam na misternie splątaną sieć, gdzie ścieżki zdają się być przepasane w kłębowisko nieregularnych korytarzy. Jego ogromna skala roztacza się na obszarze wielu akrów, tworząc wzór o geometrycznej zawiłości. Każdy korytarz wydaje się prowadzić do kolejnego zakamarku, a ścieżki splątują się i rozchodzą w różnych kierunkach, tworząc zagadkową i skomplikowaną strukturę. W centrum wyróżnia się obszar, który zdaje się być jego sercem. Wokół niego rozmieszczone są mniejsze komory i sale, tworząc centralny punkt, do którego prowadzą liczne ścieżki. Mam wrażenie, że czegoś tu jeszcze brakuje, ale o tym postanawiam pomyśleć nieco później.

Sick Game (18+)| ZakończonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz