Rozdział czterdziesty czwarty

687 89 6
                                    


Zodiac

– Jak wiele może się spieprzyć? – Nox chodzi wokół salonu, nie zdając sobie chyba sprawy, że co chwilę wymachuje rękoma. – Wiesz, mówię o oczywistych potknięciach. Zakładając, że to, co ustaliliśmy, nie dojdzie do Sanoti'ego.

– Hugo sięgnął do swoich kontaktów i zapewnił nam łatwy przechwyt. Musisz jedynie pozbyć się czterech strażników – mówię znudzony, bo powtarzam to już po raz setny. – Pomijając fakt, że jesteśmy szantażowani, plan jest łatwy. Ty nas osłaniasz, my przejmujemy David'a. Ludzie Markow'a ściągają nas do samochodu i jedziemy do klubu.

– Naprawdę wiele rzeczy może się spierdolić. Polegamy na ludziach, którym nie wolno ufać, a ty zachowujesz się tak, jakbyś wybierał się na spacer po labiryncie.

– Czasami trzeba polegać na intuicji, przyjacielu. Zresztą... czy po raz pierwszy? Jakby się zastanowić, byliśmy w gorszych opałach. Działaliśmy bez planu, czasami zupełnie spontanicznie. Ile razy ryzykowaliśmy życie?

W końcu się zatrzymuje. Być może tylko po to, by rzucić mi gniewne spojrzenie, ale przynajmniej nie krąży wokół salonu jak psychopata. Tę rolę obsadziłem już dawno.

– Lubię nasze akcje, ale bez udziału innych. Skyler dopiero przestała walczyć, a teraz musi wziąć udział w czymś tak ryzykownym.

– Poradzi sobie – odpieram z całkowitą pewnością.

– Jesteś tak bardzo pewny, że zaczynasz mnie drażnić.

Wstaję z fotela i miarowym krokiem podchodzę do drzwi.

– Jadę po Sky. Widzimy się na miejscu. Wypij coś, zapal skręta i przygotuj broń. Od ciebie zależy nasze życie, więc weź się, kurwa, w garść.

Wychodzę, zostawiając Nox'a jeszcze bardziej wkurwionego niż był minutę temu. Wiem jednak, że to pomoże mu pozbierać myśli. Nic nie działa na niego tak intensywnie jak niezłe wkurwienie.

Pod kamienicą Skyler czuję się obserwowany i z pewnością nie jest to paranoja. Ja po prostu wyczuwam takie rzeczy w błyskawicznym tempie. Ktoś tu jest. Ktoś chce upewnić się, czy wykonamy swoje zadanie. Opcje są dwie i obie są równie prawdopodobne, choć intuicja mówi mi, że oczy obserwatora należą do Sanoti'ego lub któregoś z jego ludzi. Kręcąc głową wychodzę z samochodu, opieram się o maskę i po chwili lokalizuję auto zaparkowane w cieniu między drzewami.

– Amatorzy – rzucam z przekąsem, po czym ruszam do drzwi kamienicy.

Sky wygląda na przejętą, gdy wpuszcza mnie do mieszkania. Wyczuwam alkohol i zioło. Z szerokim uśmiechem siadam na kanapie i czekam, aż kobieta do mnie dołączy.

– Nareszcie jesteś. Miałam właśnie dzwonić.

– Jednoosobowa impreza?

– Co? Ach, to. – Macha ręką. – Gówno pomogło.

– Jeśli nie czujesz się na siłach...

– Nawet nie kończ tego zdania. Wiem, co mam robić i zrobię to bez najmniejszego problemu. Nie tym się martwię.

– Wszystko mamy pod kontrolą. Jedynym problemem jest udział ludzi, z którymi nigdy wcześniej nie współpracowałem i nie do końca mi się to podoba.

– A jeśli Giovanni zorientuje się, kto nam pomaga?

– Vanya zadbał o kamuflaż. Zbyt mocno zależy mu na konfrontacji z Sanoti'm, by popełnić najdrobniejszy błąd.

Sky kiwa głową, lecz nie wygląda na przekonaną.

– Chyba pora się przygotować?

– Tak. Miejmy to z głowy.

Sick Game (18+)| ZakończonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz