Rozdział dwudziesty pierwszy

1.4K 202 12
                                    


Skyler

Dziesięć lat temu

Dziś dzień rodziny. Rodzice przychodzą do szkoły, oglądając występy swoich dzieci, rozmawiają z nauczycielami, a nawet biorą udział w niektórych dodatkowych zajęciach swoich pociech, pokazując, jak bardzo są dla nich ważni. To żałosne. Moi starzy nigdy nie brali udziału w niczym, w żadnej uroczystości, czy nawet urodzinach. Nigdy nie dostałam prezentu, życzeń czy pieprzonego tortu. Szybko przestałam na to czekać. W wieku dziesięciu lat zdałam sobie sprawę, że muszę radzić sobie sama. I tak też zaczęłam robić.

Wymykam się między lekcjami, by ukraść coś do jedzenia. W domu na pewno nie ma niczego z wyjątkiem alkoholu ojca i tabletek matki. Jeśli niczego nie ukradnę, będę głodna, a liczenie żeber na moim ciele zaczęło już mi się nudzić.

Na chodniku niedaleko szkoły znajduje się mała budka z owocami i warzywami. Może jakiś banan? Może udałoby mi się ukraść dwa? Idąc bliżej, zauważam kobietę płacącą za swoje zakupy. Zabiera od sprzedawcy wielką reklamówkę. Z trudem przełykam ślinę, widząc, ile kupiła. To wystarczyłoby spokojnie na kilka dni. Do kobiety pochodzi druga, a ta na jej widok odkłada reklamówkę z boku budki i zaczynają o czymś żywo rozmawiać. Serce wali mi jak szalone. Nie wiem, czy mam tyle odwagi. Boję się, że mnie złapią. Przyjedzie policja i odwiezie mnie do domu, a tam... Od razu mnie skręca. Idę jednak dalej. Rozważam złapanie za banana, gdy sprzedawca ważył będzie zakupy mężczyzny, który właśnie kończy pakować owoce do reklamówki. Jestem już prawie na miejscu. Szybko badam sytuację. Nikt nie zwraca na mnie uwagi. Dwie kobiety rozmawiają, co rusz zerkając na kilku gówniarzy skaczących na desce nieopodal nich. Sklepowy bierze reklamówkę od mężczyzny, odwraca się do wagi, a sam kupujący zaczyna grzebać w portfelu.

Teraz albo nigdy.

Irytujący głos w mojej głowie karze mi to zrobić. Na moment tracę kontakt z rzeczywistością, a gdy się orientuję, zaciskam już w dłoni rączki reklamówki. Za późno, by się wycofać. Unoszę wszystko, odwracam się, przyciskając mocno do piersi to, co zabrałam. Nawet jeśli się odwrócą, zobaczą tylko moje plecy.

Czuję się tak, jakbym miała stan przedzawałowy. Na miękkich nogach skręcam w pierwszą uliczkę i zaczynam biec. Nie przestaję, dopóki nie dociera do mnie, że ledwo łapię oddech. Jestem już bardzo daleko. Nikt mnie nie goni. Oddycham z ulgą i ruszam dalej. Tym razem wolno. Opuszczam rękę z reklamówką, idąc z uśmiechem na twarzy, jakbym z radością wracała z zakupów.

Niedaleko mojego domu znajduje się dawno zapomniany park. Jest mały i brzydki. Nikt tu nie przychodzi. Z wyjątkiem mnie. Siadam na jednej ze zniszczonych ławek i kładę reklamówkę obok. Wyciągam z niej banana, obieram go szybko i pakuję sobie do ust prawie połowę. Muszę uważać, by się nie udławić. Ale jestem tak cholernie głodna...

Przeżuwając sprawdzam, co jeszcze znajduje się w środku. Zostały trzy banany, kilka jabłek, brzoskwinie i małe opakowanie truskawek, które planuję zjeść za chwilę. Widzę także marchewkę, mango, kilka pomidorów i sałatę. Jeśli jutro uda mi się zwędzić chleb, lub chociaż bułkę, będę mogła zrobić sobie kanapki.

Już mam wyciągnąć truskawki i odłożyć reklamówkę na bok, gdy zauważam coś jeszcze. To portfel. Musiał opaść na dół gdy biegłam, ale dostrzegam jego róg. Kobieta, którą okradłam, musiała odruchowo wrzucić go tutaj zamiast do torebki. Sięgam po niego trzęsącymi się dłońmi.

Oby były tu pieniądze.

Otwieram go i widzę kilka banknotów. Liczę je szybko. Całe osiemset dolarów. Powstrzymuję się, by nie krzyknąć z radości. Nie powinnam się cieszyć z kradzieży, ale tak właśnie jest i nie mam zamiaru się wstydzić. Będę mogła pójść do sklepu i kupić sobie coś nowego. Nie ubrania, które wyciągam z koszy dla potrzebujących, albo kradnę w podrzędnych lumpeksach, w których nikogo nie obchodzi to, co się dzieje.

Sick Game (18+)| ZakończonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz