Rozdział trzydziesty

1.2K 192 20
                                    

Zodiac

Zmywam świeżą krew i skupiam się na tym zadaniu całym sobą. To był męczący poranek, więc wyłączam umysł ze wszelkich myśli, by odpocząć. Ktoś próbował odkryć moją tożsamość i prawie mu się udało. Jak do tego doszło? Nie mam pojęcia. Uważam. Mimo wszystko facet doszedł na tyle daleko, by zacząć łączyć fakty. Był jednak głupcem i udał się z tym na policję. Podał im wystarczająco dużo poszlak, by móc mnie dopaść. Z drugiej jednak strony, sam doszedłby do prawdy szybciej, nawet jeśli nie miałbym glin w kieszeni. Meester potrafi być skuteczny, ale jedynie pod groźbą śmierci lub za sowitą opłatą. Poza tym jego zapał ogranicza się do wpierdalania pączków i podpisywania papierów, które mu podsuwają. W policji jest bezużyteczny. Nie robi zbyt wiele, by sprawić, by to miasto było bezpieczne. Sam fakt, że siedzi w mojej kieszeni, świadczy o tym najlepiej.

Hugo zadzwonił do mnie o świcie. Kończył nocną zmianę, gdy na komisariat wparował facet, który koniecznie chciał przedstawić komuś dowody na moje istnienie. Na istnienie Zodiac'a, Kata z Portland. Według Meester'a miał wystarczająco dużo, by doprowadzić ambitnego policjanta do obciążających mnie dowodów. Całe szczęście ambicja rzadko kiedy chodzi w parze ze służbą.

Wszystkie dowody zostały spalone, a ja postanowiłem odwiedzić faceta, który próbował mnie zdemaskować. Zostawiła mnie dziewczyna, co prawda nie na zawsze, lecz to wystarczyło, bym poczuł potrzebę wyżycia się na kimś, kto w pełni na to zasłużył i najwyraźniej nie był zbyt mądry, skoro w ogóle przeszło mu przez myśl, by mnie obserwować.

Zabawiłem się. Najpierw wyrwałem mu wszystkie zęby. Później obciąłem język, a na koniec wyprułem flaki i obserwowałem, jak uchodzi z niego życie. Powoli, ale spektakularnie. Spełniony wróciłem do domu, nakarmiłem wilki i znalazłem się tutaj. W mojej łazience, zmywając krew człowieka, po którym zapewne nie ma już żadnego śladu. Czułem satysfakcję. Czułem ją za każdym razem, gdy mogłem delektować się śmiercią. W przeciwieństwie do Nox'a, nie byłem fanem pistoletu. Tego rodzaju broń załatwiała sprawę, gdy nie było czasu na zabawę, lub w sytuacjach, w których ryzyko było zbyt wielkie. Ostrze dawało mi to, czego potrzebowałem do pełnego poczucia władzy. Mając go w dłoni, mogąc go użyć, miałem wrażenie, że jestem panem życia i śmierci. Głównie śmierci.

Wracam do sypialni, gotów przespać się godzinę lub dwie, nabrać sił i zaplanować noc z moją laleczką, lecz wtargnięcie Nox'a jasno daje mi do zrozumienia, że moje plany poszły się właśnie jebać.

– Bracie, twoja dziewczyna ma chyba kłopoty – mówi pół żartobliwie, pół poważnie. Tylko on potrafił mówić w ten sposób.

– Co jest? – Unoszę brew.

– Lepiej jedźmy. Wyjaśnię ci wszystko po drodze, zanim będzie za późno.

– Za późno? – pytam już pustej przestrzeni, bo Nox zniknął na korytarzu.

Ruszam za nim, doganiam go dopiero przy samochodzie. Zajmuję miejsce pasażera, a mój przyjaciel rusza gwałtownie, budząc mój niepokój. Co takiego się stało? Nim udaje mi się o to zapytać, rzuca na moje kolana teczkę. Otwieram ją i zauważam kilka zdjęć nic nie mówiącego mi mężczyzny w towarzystwie kilku goryli. Szef i jego ochroniarze, którzy mieli wtopić się w tłum, ale im nie wyszło.

– Giovani Sanoti.

Tyle mi wystarczy.

– Znalazł ją?

– Tego nie jestem pewien, ale właśnie wylądował w Portland. Może tu być w interesach, albo pomścić swoich starszych braci. Jeśli jednak chodziłoby o interesy, czy nie wiedziałbyś o tym?

Zaciskam zęby.

Sky sobie poradzi...

– Jak doszukałeś się informacji o jego przylocie? – odzywam się po chwili.

Sick Game (18+)| ZakończonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz