Rozdział dwudziesty piąty

1.4K 214 24
                                    


Skyler

Chodzę po mieszkaniu, nie mogąc znaleźć sobie zajęcia. Olivia jest na jakimś wyjeździe z chłopakami, na które mnie zapraszała, ale ja głupia odmówiłam. Teraz żałuję. Wierzyłam, że Michael jednak się odezwie.

Pieprzona męska duma...

Chciałabym wyjść, lecz nie bardzo wiem dokąd. Zegar wybija już dziesiątą w nocy, a we mnie coś szaleje. Wariuję przez pieprzonego Zodiac'a. Mam ochotę coś rozwalić, zrobić cokolwiek. Rozsadza mnie pragnienie adrenaliny, seksu i niebezpieczeństwa. Niczym narkoman na głodzie, oglądający działkę najlepszego zioła przez kuloodporną szybę, szaleję, nie mogąc mieć tego, czego tak bardzo chcę.

Muszę się wynosić. Nie pozwolę sobie na podjęcie kolejnej złej decyzji.

Siadam do laptopa. Czas kupić bilet. Najlepiej gdzieś do Europy. Nie będę tu siedzieć. Nie mogę. Chciałam, naprawdę chciałam, ale nie dam rady. Mam wrażenie, że siedzą we mnie dwie osoby, które kłócą się od dnia poznania Zodiac'a. Przez ich wrzaski nie mogę spokojnie myśleć, to rozsadza mi głowę. Wmawiałam sobie, że dam radę. A nawet wtedy, gdy docierało do mnie, że się poddam, jakaś cząstka mnie wciąż miała nadzieję. Ta cząstka właśnie umarła.

Sprawa jest banalnie prosta. Albo zostaję i pozwalam zawładnąć swoim umysłem Katowi z Portland, albo pakuję się i uciekam. Koniec z oszukiwaniem siebie. Nie ma opcji numer trzy.

Zagryzam wargę, przeglądając najbliższe loty. Hiszpania? Włochy? A może coś mniej turystycznego? Może coś, gdzie mówią po angielsku? A może...

Ktoś puka do drzwi. Marszczę czoło, bo wiem, że tylko jeden człowiek może wpakować się do mnie o tak później porze. Zamykam laptop i wstaję. Przecież ma klucze. Pukanie traktuję jako akt dobrej woli.

Miejmy to już za sobą...

Z groźną miną otwieram, ale z mojej twarzy szybko ucieka cała krew. Może facet ma na sobie maskę, ale i tak wiem, że to nie Zodiac. Nim się orientuję, mężczyzna przyciąga mnie do siebie. Uderzam o jego ciało, a po chwili czuję ukłucie w szyi.

– Co do cho...

Moja głowa opada. Nie mogę nic więcej powiedzieć. Zamaskowany facet unosi mnie z lekkością, jakbym nic nie ważyła i zarzuca sobie na ramię.

– Nie wiem, czy jeszcze mnie słyszysz, ale wybacz. Nie chciałem tego, ale jesteś uparta, a on nie pozwoli ci odejść.

Mówi coś więcej, ale już nie słyszę. Mój umysł się wyłącza.

Budzę się, lecz wokół panuje ciemność. Chwilę to trwa, nim dociera do mnie, że mam coś na głowie i wtedy zaczynam panikować. Słyszę kroki. Sztywnieję na moment, uważnie się przysłuchując. Nie potrzebuję jednak słuchu, bo to węch pozwala mi poznać człowieka, który stoi przede mną.

– Zabiję cię – cedzę przez zaciśnięte zęby.

– Właśnie to chciałem usłyszeć. – Ściąga ze mnie czarny materiałowy worek i rzuca nim o ziemię. – Dobry wieczór, kochanie.

Chcę się rzucić, ale orientuję się, że ręce mam związane za głową. Zerkam na wyprostowane przede mną nogi. One także są skrępowane.

– Przysięgam, że gdy tylko się uwolnię, zabiję cię z czystą przyjemnością.

Uśmiecha się. Nie drwiąco, bardziej z uznaniem, co doprowadza mnie do jeszcze większej agresji. On naprawdę uważa to za niezłą zabawę. Kuca tuż obok, a ja żałuję, że nie mogę mu teraz przywalić.

Sick Game (18+)| ZakończonaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz