Wlekłam się pod górę chcąc jak najszybciej dojść do schroniska. Dzisiaj od wschodu słońca jesteśmy na nogach i zwiedzamy okoliczne górskie trasy. TRZECI DZIEŃ Z RZĘDU! Mi już nogi wysiadają, jestem głodna, przez co mnie aż mdli.
Przeskoczyłam biegiem kilka metrów do przodu gdy dojrzałam wielki kamień, który od góry był płaski. Rzuciłam plecak obok i nie przejmując się śniegiem się po prostu na nim położyłam. Westchnienie ulgi opuściło moje usta gdy poczułam jak napięte mięśnie się rozluźniają.
-Jak dobrze...
Mruknęłam do siebie zakopując ręce w kilku centymetrowym zimnym puchu. W środku cieszyłam się jak głupia z chwili takiego wytchnienia.
Włożyłam dłoń do kieszeni kurtki i wyjęłam ostatnią kostkę białej czekolady. Jednak nie dane było mi jej zjeść bo z nikąd koło mnie znalazła się wiewiórka, która mi na beszczelna ją zabrała i uciekła.
-Suka!
Warknęłam wbiegając między drzewa za zwierzakiem. Już chuj z tym ale żadne zwierzę nie może jeść ludzkich żeczy. Już wolę ratować wiewiórkę, którą widzę pierwszy raz i ostatni niż jakbym miała ratować jakiegoś randoma na ulicy.
Tak. Moja Empatia co do drugiego człowieka jest zerowa jak nie na minusie. Słyszałam niedaleko rozbawiony głos Michael, która mnie wołała. Jednak olałam to i gdy dojrzałam wiewiórę na niedużym kamieniu doskoczyłam do niej.
Udało mi się ją złapać i zabrać ostatnią kostkę MOJEJ czekolady. Oczywiście musiałam przywalić o kamień i będę mieć limo pod okiem jak chuj. Ale trudno.
Wsadziłam kostkę do opakowania, dobrze zwinełam i schowałam spowrotem do kieszeni wracając po śladach, które zostawiłam. Wybiegłam zza drzew o mało nie wpadając na Garnolika.
Tak - wypuścili chuja i tego od fizyki, ale nie wiem dlaczego dyrektorka się zgodziła na to, żeby wrócili do nas i byli dalej naszymi opiekunami. Na szczęście moja banda miała ich na oku i reszta opiekunów również.
-Co ci zabrała?
-Czep się swojego ogona.
Mruknęłam rozdrażniona do Mishy i złapałam plecak, który trzyma zarzucając go na nowo na plecy. Poprawiłam rękawy kurtki i ruszyłam do przodu. Do schroniska mieliśmy około jeszcze godziny marszu a ja serio miałam już dość.
Zwolniłam, zrównałam się z Mishą i wiedząc, że ma w plecaku kanapki, bez pytania wyjęłam jedną. Spojrzała na mnie kręcąc z rozbawieniem głową. Już chciała się odezwać zapewne na temat tego, że mogłam zjeść śniadanie ale uciekłam do przodu potykając się o własne nogi.
Dosłownie czułam jak mięśnie mi mdleją a i tak biegałam, skakałam i dokuczałam innym jakbym miała dziewięć żyć albo jeszcze jakąś energię co było kłamstwem bo jej już nie miałam.
Złapałam gryza kanapki i z zadowoleniem zauważyłam, że kobieta zrobiła z tym co lubię jakby wiedziała, że będę głodna i będę grzebać w jej plecaku.
Kanapka z serem żółtym, chudą wędliną, pomidorem, ogórkiem, sałatą lodową i oczywiście cebulą czosnkową. Mruknęłam łapiąc kolejny kęs. Uwielbiałam pieczywo z ziarnami ale nigdy nie smakowało tak dobrze jak to białe, szczególnie z tą kombinacją.
Zerknełam przez ramię i z szokiem zauważyłam, że są jakieś dwadzieścia metrów za mną. Usiadłam na ziemi przodem do nich kończąc kanapkę i patrzyłam jak się wleką. Folie po kanapce wsadziłam do małej kieszonki plecaka wraz z opakowaniem po czekoladzie.
Wyjęłam termos i z cichym westchnieniem napiłam się jeszcze ciepłej czekolady. Uwielbiam tą kobietę. Prawdopodobnie gdyby nie ona nie miałabym ani kanapek ani tym bardziej tej ciepłej czekolady. Jedyne co ja ze sobą wzięłam to portfel, telefon i pączkę żelek wraz z wcześniej wspomnianą czekoladą.
CZYTASZ
Jesteś Moim Ratunkiem Skarbie - Tom 1
RomansaMówią, że żyje się raz... Mówią, że rany leczy czas... Mówią również, że miłość jest wieczna... Ale czy każda miłość jest wstanie wytrzymać wszystko? Czy prawdziwa miłość jest wstanie naprawić? Czy człowiek dla niej jest wstanie się zmienić? Czy...