41.

212 20 1
                                    

Mick siedział obok Drake'a w samochodzie, wpatrując się w zmieniający się krajobraz za szybą, ale jego myśli krążyły wokół czegoś zupełnie innego. Z każdą mijającą minutą narastał w nim niepokój. Powrót do apartamentu i perspektywa zostania sam na sam z Drake'iem napawały go dziwnym, trudnym do zdefiniowania lękiem. Nie chodziło nawet o to, że Pan mógł zrobić z nim, co tylko by chciał, bo przecież mógłby to zrobić nawet przy obecności Rakuran'a. Ale zostanie samemu z Drake'em, bez jakiejkolwiek formy buforu, takiego jak obecność innej osoby, budziło w nim obawy.

Mick zawsze czuł się bardziej spięty, kiedy byli we dwóch. Drake miał nad nim władzę, której nie mógł się w pełni przeciwstawić, a bycie samemu sprawiało, że ta przewaga wydawała się jeszcze bardziej przytłaczająca. Każde słowo, każdy gest wydawał się wtedy niczym stąpanie po polu minowym. Napady gniewu Pana były tak nieprzewidywalne. Głowa wciąż nieco go ćmiła i nie miał ochoty mierzyć się dziś z jego humorami.

Czuł, jak narasta w nim poczucie bezsilności. Wiedział, że nie może tak naprawdę uciec od swojego losu. Może, gdyby to było inne życie, inna rzeczywistość, miałby wybór. Ale tutaj, w tej grze, wybory należały do Drake'a, a on był tylko figurą na szachownicy. Chyba już całkiem się z tym pogodził.

Rozmyślając zsunął się nieco z siedzenia, opierając skroń o drzwi auta i przymykając oczy, jakby morzył go sen. Wyprostował się jednak natychmiast, gdy wjechali w podziemny parking znajdujący się pod ogromnym szpitalem. Nie bardzo rozumiał, dlaczego przyjechali akurat tutaj. Czyżby mieli załatwić jeszcze coś dla Kenji'ego?

- M-mam też iść, sir? – spytał, widząc, że Drake opuszcza samochód.

Mężczyzna ściągnął brwi. Mick wychwycił ten ułamek sekundy zwłoki, który świadczył o jego niepewności w podjęciu decyzji, co było do niego niepodobne.

- Chodź – zezwolił mu.

Mick wysiadł z drugiej strony i podreptał grzecznie za Panem do windy, która zabrała ich na czwarte piętro tego kompleksu. Nim drzwi się otwarły Drake spojrzał na niego surowym wzrokiem.

- Nie odzywasz się i trzymasz wzrok nisko – rozkazał.

Chłopak zamarł, czując, jak fala niepokoju przemyka przez jego ciało. Pan rzadko bywał tak spięty, a skoro nawet on wydawał się podenerwowany, to coś zdecydowanie było nie tak. Natychmiast kiwnął więc głową, nie chcąc prowokować żadnych niepotrzebnych reakcji.

Gdy tylko wysiedli z windy, Mick od razu zrozumiał, gdzie się znaleźli. Korytarz był pełen członków yakuzy i to nie tego typu, których znał z otoczenia Drake'a, ale prawdziwych zabijaków, którzy przerażali go samym wyglądem. Ich intensywne spojrzenia, wytatuowane ciała i wyuczona czujność, były nieporównywalne do czegokolwiek, czego wcześniej doświadczył.

Jego serce przyspieszyło, a strach stał się fizyczną, lepką substancją, która otuliła go całego. Nieświadomie niemal przylgnął do pleców Pana, czyniąc z niego żywą tarczę, która miała ochronić go przed tymi górami mięsa, które patrzyły na niego niczym na nędzny paproch na dywanie. Jednak przed Drake'iem z szacunkiem ustępowali z drogi, by ostatecznie wpuścić ich do jednej z prywatnych, jak domyślił się Mick, sal.

Gdy drzwi zatrzasnęły się za jego plecami, odcinając mu jedyną drogę ucieczki, poczuł ucisk w klatce piersiowej, jakby ledwo mógł oddychać. Jego wzrok odruchowo trzymał się podłogi, zgodnie z rozkazem Pana. Mimo to widział niewyraźnie obraz osoby siedzącej w łóżku, którą otaczało kilku ochroniarzy i chuderlawy mężczyzna w garniturze, z okularami na nosie. Widząc Drake'a zabrał on tablet z kolan hospitalizowanego i stanął z boku, gotów wrócić do przerwanej czynności w każdej chwili.

Cena Pożądania (Yaoi)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz