27.

83 12 0
                                    

Poranek przyniósł Mick'owi koszmarny ból głowy i taką niechęć do życia, że miał ochotę wyskoczyć z okna. Problem był jednak taki, że znajdował się w parterowym domu. A nawet jeśli byłby na piętrze, to nie miałby sił wspiąć się na parapet. Jedyne, co był w stanie zrobić, to doczołgać się do przesuwnych drzwi w starym stylu, prowadzących na ogród z tyłu domu i otworzyć je.

Leżał właśnie na podłodze, wdychając zapach zimnego, wilgotnego powietrza. Przysłaniał przedramieniem oczy i jęczał żałośnie, jakby naprawdę umierał. Żołądek bolał go od niezdrowego żarcia albo alkoholu, nie był pewien. W głowie wciąż mu szumiało, jakby nie do końca wytrzeźwiał. Oczy piekły od godzin spędzonych na gapieniu się w ekran telewizora i usilnych próbach czytania tekstów piosenek. Od niewyspania również, ale nie potrafił już dłużej spać. Trawiasty zapach mat tatami, na których leżał, wwiercał mu się w nozdrza i drażnił wszystkie zmysły.

Niechętnie zsunął rękę z twarzy, słysząc dudnienie czyichś kroków, jakby obok przebiegał słoń. Uchylił powiekę i zobaczył stojącego nad sobą Misaki'ego. Mężczyzna wyglądał na rześkiego i miał na sobie idealnie wyprasowany garnitur, jak zawsze. W ogóle nie było po nim widać skutków wczorajszego picia.

Mick uniósł się na łokciach i z wdzięcznością przyjął od niego butelkę mętnej wody. Chyba rozpuszczała się w niej tabletka elektrolitów. Gdy pociągnął łyk od razu poczuł ich okropny, dziwnie kredowy smak. Czyżby alkohol wyżarł mu kubeczki smakowe? Co oni w ogóle wczoraj pili? Było słodkie i smaczne, paliło miło w gardło i rozgrzewało wnętrzności.

- Dzięki – zdołał wymruczeć, kładąc się z powrotem.

- Pamiętasz cokolwiek z wczorajszego wieczoru? – Misaki zapytał niemal szeptem, za co był mu szalenie wdzięczny.

Zastanowił się chwilę, analizując miniony dzień. Pamiętał w zasadzie wszystko do momentu jak Kenji potknął się o stolik i pociągnął za sobą kabel z konsoli, przez co wylądowała z hukiem na podłodze i dokonała żywota. To był koniec ich śpiewów, ale boląca głowa podpowiadała mu, że nie był to koniec libacji. Ważniejsza była jednak inna sprawa...

- Kazałem Drake'owi spierdalać... - powiedział z takim niedowierzaniem, jakby ktoś włożył mu to wspomnienie do głowy i ono wcale nie należało do niego. – On mnie zabije, prawda...?- spytał z autentycznym przerażeniem, gapiąc się na Misaki'ego oczami wielkimi jak spodki.

Ochroniarz zaśmiał się cicho, klepiąc go pobłażliwie po ramieniu, bo aż usiadł z wrażenia.

- Zadowolony nie był, ale nie będzie tak źle – stwierdził uspokajająco.

Mick westchnął, pełen sceptycyzmu.

-Taa, dobrze też nie – skwitował, pociągając kilka łyków z butelki.

Nagły hałas na korytarzu przyciągnął uwagę ich obu. Kenji klnąc wtoczył się do salonu, potykając po drodze o jakieś porozrzucane rzeczy. Widząc ich zmarszczył brwi, jakby nie bardzo rozumiał co dwójka intruzów robi w jego domu. Na szczęście pamięć wróciła mu w ułamku sekundy, uświadamiając, czemu ma w salonie gości. Machnął lekceważąco ręką na stertę gratów o które się potknął i usiadł obok chłopaka, ciesząc się zimnym powietrzem.

- Jestem za stary na takie chlanie – stwierdził pocierając dłonią zmęczoną, nie ogoloną twarz.

Wyglądał jakby ktoś wrzucił go do betoniarki albo przeżuł i wypluł. Od wczoraj nie zmienił poplamionego jedzeniem ubrania i nie wziął jeszcze prysznica, przez co cuchnął przetrawionym alkoholem. Mick cieszył się bardzo z otwartych drzwi na ogród. Inaczej chyba by zwymiotował, przez ten odór. On sam pewnie nie pachniał lepiej. Misaki był świętym człowiekiem, że to znosił.

Cena Pożądania (Yaoi)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz