| PROLOG

45 6 0
                                    

Pedri Gonzaléz to doświadczony piłkarz, o którym mówiono, że nigdy się nie uśmiecha. Jego twarz, zawsze poważna, zdawała się być odbiciem jego wnętrza - zamkniętego, skrytego, a czasem wręcz nieprzeniknionego. Każdy ruch, każda akcja na boisku były perfekcyjnie wyważone, jakby każde jego podanie i każde uderzenie piłki były częścią skomplikowanego planu, który tylko on sam rozumiał. Oczywiście, Pedri był niezwykle utalentowanym piłkarzem - nikt tego nie kwestionował. Jego precyzja i umiejętność czytania gry sprawiały, że często mówiło się o nim jako o geniuszu. Ale była też ta jedna rzecz, która sprawiała, że fani, dziennikarze, a nawet koledzy z drużyny czuli się w jego obecności nieswojo. Pedri nigdy się nie uśmiechał.

Wielu zastanawiało się, dlaczego tak jest. Były spekulacje, że może to wynik jego trudnego dzieciństwa - choć nigdy o tym nie mówił publicznie. Inni uważali, że to wynik presji, która spoczywała na jego barkach od najmłodszych lat, presji bycia "złotym dzieckiem" hiszpańskiego futbolu. Ale nawet w chwilach największych sukcesów, gdy cała drużyna świętowała zwycięstwo, twarz Pedriego pozostawała niewzruszona. To właśnie to chłodne, niemal mechaniczne podejście do gry sprawiało, że wielu widziało w nim kogoś innego, kogoś, kto może nie czuje tego, co inni piłkarze czują podczas triumfów czy porażek.

Kiedy Pedri pojawił się na scenie międzynarodowej, od razu zyskał miano "maszyny". Wielu dziennikarzy sportowych przypisywało mu ten przydomek nie tylko ze względu na jego niebywałą kondycję i zdolność do gry na najwyższym poziomie przez pełne 90 minut, ale przede wszystkim z powodu tej jego charakterystycznej powściągliwości. Grał jakby bez emocji, skupiony tylko na zadaniu, jakie miał do wykonania.

W jego oczach zawsze można było dostrzec tę samą determinację - niemal nieugiętą wolę walki. Ale nie była to walka w imię drużyny, kibiców czy chwały. Wydawało się, że Pedri walczył tylko dla siebie, jakby na boisku starał się rozwiązać jakiś osobisty problem, o którym nikt inny nie wiedział. Jego ruchy były dokładne, precyzyjne, jakby każdy krok, każdy sprint były częścią większego obrazu, który tylko on widział.

Z roku na rok, mimo rosnącej popularności i kolejnych sukcesów, Pedri pozostawał enigmą. Jego kolejne bramki, fenomenalne podania, wypracowane akcje - to wszystko składało się na imponujący dorobek, który zapierał dech w piersiach. Ale poza boiskiem nie był postacią, którą można było łatwo zrozumieć. Było w nim coś, co przyciągało uwagę, ale równocześnie odstraszało. Jego milczenie, jego brak uśmiechu - te cechy stały się jego wizytówką niemal na równi z talentem.

Pedri rzadko udzielał wywiadów. Z reguły ograniczał swoje wypowiedzi do krótkich, rzeczowych odpowiedzi. "To była dobra gra", "Musimy dalej pracować", "Zespół zrobił to, co trzeba" - jego wypowiedzi były suche, mechaniczne, jakby próbował unikać jakiejkolwiek osobistej refleksji. Dziennikarze często porównywali jego styl komunikacji do jego stylu gry - skuteczny, precyzyjny, ale pozbawiony emocji.

Niektórzy mówili, że Pedri po prostu nie potrzebuje uśmiechu, że jego praca na boisku mówi za niego. Ale nawet oni, głęboko w duchu, zastanawiali się, co kryje się za tą maską obojętności. Czy naprawdę był tak zimny i wyrachowany, czy może gdzieś głęboko w nim skrywały się uczucia, które nigdy nie mogły wyjść na światło dzienne?

Pewnego dnia, po wyjątkowo emocjonującym meczu, w którym Pedri zdobył decydującą bramkę, jeden z młodszych zawodników drużyny, na fali euforii, podbiegł do niego i rzucił mu się na szyję. „Pedri! Zrobiłeś to! Jesteśmy najlepsi!" - krzyczał, pełen entuzjazmu. Ale Pedri, choć pozwolił na tę chwilę radości, nie zmienił wyrazu twarzy. Odsunął chłopaka z lekkim uśmiechem politowania, który trwał zaledwie ułamek sekundy - tak krótko, że większość obecnych nawet tego nie zauważyła.

W szatni po meczu atmosfera była gorąca - zawodnicy świętowali, wymieniali uściski, a trener chwalił zespół za znakomitą postawę. Pedri, jak zawsze, siedział z boku, cichy, zamyślony. Jego twarz, choć wypełniona potem i zmęczeniem, nie zdradzała żadnych oznak radości czy ulgi. Wyglądał, jakby ten triumf nie miał dla niego większego znaczenia.

„Nigdy się nie uśmiechasz, co?" - zapytał go jeden z dziennikarzy, który czekał na wywiad po meczu. Pedri spojrzał na niego przez chwilę, jakby rozważając, czy w ogóle odpowiedzieć na to pytanie. W końcu jednak, z tym samym chłodnym spojrzeniem, rzucił krótko: „Uśmiech nie wygrywa meczów".

Te słowa odbiły się szerokim echem w mediach sportowych. Były powtarzane na wielu konferencjach prasowych, w artykułach i komentarzach ekspertów. Ale Pedri nie przejmował się tym. Nie interesowało go, co ludzie o nim myślą, co o nim mówią. Dla niego liczyło się tylko jedno - gra.

Czasami, po intensywnym dniu treningów, Pedri wracał do swojego mieszkania i siadał przy oknie, patrząc na ciemniejące miasto. Te chwile były dla niego jedynym momentem oddechu, kiedy mógł oderwać się od presji i oczekiwań, które spoczywały na jego barkach. Ale nawet wtedy, w ciszy swojego domu, jego twarz pozostawała nieruchoma, niezmienna.

Czy był szczęśliwy? Czy czuł satysfakcję z tego, co osiągnął? Na te pytania nie potrafił odpowiedzieć nawet on sam. Całe życie podporządkowane było jednemu celowi - byciu najlepszym na boisku. Cała reszta - emocje, relacje, codzienne życie - wydawały się dla niego tylko tłem. Jakby wszystko poza futbolem nie miało większego znaczenia.

Wielu piłkarzy z jego otoczenia znajdowało w życiu radość w innych aspektach - rodzinie, przyjaciołach, podróżach. Pedri jednak zdawał się być kimś, kto nie potrzebuje tych rzeczy. Dla niego liczyła się tylko gra. Każdy dzień, każda minuta były poświęcone pracy nad sobą, doskonaleniu umiejętności. A uśmiech? Cóż, to była tylko nieistotna, zbędna emocja, która nie miała wpływu na to, co działo się na murawie.

Tak, Pedri Gonzaléz był piłkarzem, o którym mówiono, że nigdy się nie uśmiecha. Ale może, w jego własnym świecie, uśmiech nie był potrzebny. Może dla niego prawdziwe szczęście znajdowało się w precyzyjnych zagraniach, w doskonałych akcjach, w chwilach, kiedy piłka idealnie trafiała do siatki. Może to właśnie tam, na boisku, krył się jego prawdziwy świat - świat, w którym nie było miejsca na uśmiech, ale był za to miejsce na perfekcję.

___

Hej hej

SMILE | Gavi x PedriOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz