Pedri Gonzaléz nie lubił dźwięków budzika, ale dziś, jak co dzień, wstał z łóżka zanim ten zdołał wybrzmieć. Wczesne poranki były jego rutyną, a rutyna była jego jedynym towarzyszem w świecie, w którym unikał emocji i kontaktów z innymi. Jego mieszkanie było ciche, niemal sterylne, jakby pozbawione jakiejkolwiek osobistej atmosfery. Minimalizm, pustka, funkcjonalność - to wszystko definiowało przestrzeń, w której żył.
W sypialni, słabo oświetlonej przez poranne, mleczne światło wdzierające się przez okno, Pedri zrzucił z siebie cienką kołdrę i wstał, od razu kierując się do szafy. Nie zastanawiał się długo nad tym, co założyć. Moda nigdy nie była dla niego istotna. Liczyła się wygoda i to, by pozostawać niewidzialnym, nie rzucać się w oczy. Wyciągnął z półki parę luźnych, spranych baggy jeansów i czarną bluzę z kapturem, którą szybko naciągnął na głowę. Mimo że miał przed sobą jeszcze sporo czasu, zanim musiał pojawić się na treningu, lubił być gotowy z wyprzedzeniem.
Szybko zszedł do kuchni i przygotował sobie prostą kawę. Pił ją w milczeniu, patrząc przez okno na puste ulice Barcelony, jeszcze ospałe o tej godzinie. To był jego czas - cisza przed dniem pełnym intensywności na boisku. Uwielbiał ten moment, kiedy nikt nie przeszkadzał, kiedy mógł być sam. Ale dzisiaj, gdzieś w tyle głowy, tkwiła myśl, która nie dawała mu spokoju. Myśl o Gavim, o ich ostatnim spotkaniu w parku. Sewilczyk nie dawał mu spokoju, wręcz irytował swoją nieustępliwością, ale mimo wszystko, Pedri nie mógł przestać zastanawiać się, dlaczego młody piłkarz tak bardzo starał się do niego dotrzeć.
Skończył kawę, odłożył kubek do zlewu i ruszył w stronę drzwi. Wciągnął na nogi buty, chwycił torbę z rzeczami na trening i opuścił mieszkanie. Na ulicach powoli zaczynał się ruch, ale Pedri był już skupiony na tym, co miało się wydarzyć na boisku. Wszystko inne mogło poczekać.
Trening przebiegał jak zwykle. Pedri, skoncentrowany i zdyscyplinowany, wykonywał polecenia trenera bez chwili zawahania. Jego gra była czysta, precyzyjna, pozbawiona emocji - tak, jak zawsze. To była jego domena, miejsce, gdzie czuł się jak w domu. Nie potrzebował niczego więcej.
Ale coś było inne tego dnia. Gavi, który zazwyczaj nie odstępował go na krok i starał się nawiązać jakikolwiek kontakt, dziś trzymał się na dystans. Nie zagadał do niego ani podczas treningu, ani w przerwach, kiedy drużyna łapała oddech. Dla Pedriego była to nietypowa sytuacja - choć sam nigdy nie szukał towarzystwa młodszego, przywykł już do tego, że sewilczyk zawsze próbował się do niego zbliżyć, nawet wtedy, gdy on sam jasno dawał do zrozumienia, że nie ma na to ochoty. Dziś jednak Gavi zdawał się zniknąć w tle, był cichy, nieobecny, jakby jego myśli krążyły gdzieś daleko.
Pedri zauważył to, ale nie zrobił z tego większej sprawy. Miał swoje zadania do wykonania, a trening wymagał pełnego zaangażowania. Po zakończonych zajęciach drużyna rozeszła się, większość zawodników udała się do szatni, by się odświeżyć. Pedri, jak zwykle, nie spieszył się. Zazwyczaj lubił zostać dłużej na boisku, chwilę jeszcze pomyśleć nad swoją grą, przeanalizować błędy i to, co mógłby poprawić.
Kiedy w końcu ruszył w stronę szatni, zauważył, że Gavi zniknął. Zniknął tak szybko, jak tylko zakończył się trening. To było coś nowego - sewilczyk, który zawsze starał się być blisko niego, nagle „wyparował". Pedri poczuł nieoczekiwany impuls ciekawości. Dlaczego go nie zaczepił? Dlaczego Gavi po prostu się ulotnił, zamiast znów próbować go wciągnąć w rozmowę?
Te myśli przewijały się przez głowę kanarka, kiedy wkroczył do szatni. Rozglądał się, szukając młodego, ale nigdzie go nie było. Kilku piłkarzy przebrało się szybko i wyszło. Pedri znowu został niemal sam. Tylko kilka torb było jeszcze w szatni, a atmosfera była cicha, jakby wszystko zamarło po intensywności treningu.
CZYTASZ
SMILE | Gavi x Pedri
FanfictionPedri. Chłopak, który nigdy się nie uśmiecha. Czy nowy piłkarz FC Barcelony - Pablo Gavira, zdoła sprawić, że sie kiedykolwiek uśmiechnie?