- Ari - rozległo się pukanie do drzwi. - Otwórz mi.
- Nie - rzuciłam obojętnie.
- Nie złość się na mnie, nie zrobiłem niczego złego. Przecież nie wąchałem twoich majtek, nie jestem psycholem.
Zaśmiałam się bez chumoru.
- Polemizowałabym.
- Och, no daj spokój, kwiatuszku. Tęsknie - zagruchał.
Myślał, że udobrucha mnie tymi swoimi słodkimi słówkami? Żenada. Nie tym razem.
- Odwal się - szepnęłam.
- Na prawdę za tobą tęsknie - mruknął uderzając (chyba głową) w drzwi. - Tęsknie za twoim słodkim, niewinnym głosikiem, anielskimi pocałunkami, delikatnym dotykiem-
- Skończ już, ok? Daj mi prywatności!
- Ale ja tęsknie za tobą! Brakuje mi ciebie. Cierpię.
- Justin do cholery jasnej, dzieli nas jedna pieprzona ściana!
- Ugh, raczej kurewskie drzwi. Jak mi je otworzysz, to nic nas nie będzie dzielić, będziemy wolni, a wtedy-
- Ok, otworzę zaraz te drzwi, ale wtedy pierwsze co zrobię to uderzę cię w twarz!
- Ew. To ja odgrzeję te naleśniki...
Cudownie. Nareszcie w spokoju mogłam się ubrać i nie musiałam znosić dobijania się do drzwi oraz jego natarczywego zachowania. Szybko umyłam zęby, zrobiłam sobie lekki makijaż, wyprostowałam włosy i ubrałam się.
W kuchni na stole stał talerz z ciepłymi naleślnikami. Pachniały na kilometr. Nie mogłam się powstrzymać i choć tak bardzo były syte (i duże), zjadłam aż trzy. Zwykłam jeść dwa, ale tym razem nie sposób było się powstrzymać. Nie przyszło mi nigdy do głowy, że z Justina jest taki dobry kucharz. Jego naleśniki zdecydowanie poprawiły mi humor. Byłam w stanie wybaczyć mu wszystko, czym mnie dzisiaj wkurzył. Poszłam go poszukać, chcąc pochwalić jego talent kulinarny.
- Jay! - pobiegłam na górę. - Jay!
Nigdzie go nie było. Zmarszczyłam brwi i wróciłam na dół.
- Jay? Jesteś? Justin?
Cisza. Przestraszyłam się nie na żarty. Usiadłam na kanapie koło chrapiącej Esther, myśląc gdzie mógłby być.
- Justin, schowałeś mi się? - spytałam głośno.
No bo chyba by mnie tutaj nie zostawił samej, nie?
Tak myślałam jeszcze przez około trzy minuty, a potem zaczęłam panikować. Przeszukiwałam nawet szafy, mając nadzieję, że chce mi zrobić żart, bo tego dnia miał wyjątkowo dobry humor. Nie było go jednak pod łóżkami, ani w szafach czy też pod stołami. Nie było go w domu.
- Wyluzuj Ariana. Przecież nie jesteś pierwszy raz sama w domu - powiedziałam do siebie. - Uspokój się. Powinnaś cieszyć się, że dał ci chwilę na odsapnięcie od niego.
Próbowałam przekonać samą siebie, że wszystko jest w porządku. Przez dłuższą chwilę szło mi nieźle, a potem...
Co jeśli coś mu się stało? Porwali go? Zgubił się? Zaatakowano go? Potrącił go ktoś?
- Kurwa - bąknęłam. - Gdzie ty jesteś, Bieber?
I wybiegłam na plażę. Rozglądałam się, ale jedyne co widziałam to kamienie, woda, piasek i palmy. Miałam już iść do miasta, ale:
1. Nie znałam drogi.
2. Justin by się wkurzył (gdyby mnie znalazł), że wyszłam gdziekolwiek bez niego.
Wolałam uniknąć krzyków i kłótni. Rozżalona usiadłam na brzegu. Woda delikatnie muskała moje stopy.
- Ari! - ktoś zawołał.
Odwróciłam się i wówczas ujrzałam machającego mi Matta. Szedł ku mnie z uśmiechem.
- Hej - posłałam mu lekki uśmiech. - Co tu robisz? To odludzie.
- Wiem, dlatego tutaj jestem. Chciałem pobyć sam więc wybrałem się na spacer po brzegu. Chcesz przejść się ze mną?
- Bardzo chętnie Matt, ale... widzisz, Justin gdzieś wyszedł i nie wiem gdzie. Czekam na niego.
- Justin? To ten twój chłopak, tak?
- Tak.
- Spoko, jeśli nie masz nic przeciwko to dotrzymam ci towarzystwa.
- Matt, na prawdę cię lubię, dobrze mi się z tobą rozmawia, ale nie wiem czy to dobry pomysł.
- Dlaczego nie? Pójdę od razu, gdy się pojawi. Nie chcę stawać pomiędzy wami.
- Ostatnim razem nieźle się wkurzył, gdy zobaczył nas razem. Jest bardzo wybuchowy, a ja nie chcę, żeby stała ci się krzywda.
- Wyluzuj - usiadł koło mnie. - Nic mi nie będzie.
Matt jest pozytywną osobą. Dużo się śmieje i potrafi poprawić mi nastrój jak zawodowy komik. Mało jest teraz takich ludzi, którzy mają dystans do siebie. On zdecydowanie należał do osób, które umiały śmiać się z samego siebie. Lubie takich ludzi.
- Ari, co jest? Wydajesz się być smutna.
- Um...
- Możesz mi powiedzieć, może uda mi się jakoś pomóc.
- No bo my... my się trochę pokłóciliśmy, więc zamknęłam się w toalecie. I wtedy on wyszedł. Minęło dużo czasu. Nie mam pojęcia gdzie on jest. Martwię się, może coś mu się stało.
- Ari - prychnął. - Justin jest dużym chłopcem i na pewno potrafi się o siebie zatroszczyć. Nic mu nie będzie.
I tak siedzieliśmy przez dłuższy czas na plaży rozmawiając o błahych sprawach. Matt próbował odwrócić moją uwagę od Justina.
- Co u Esther?
- W porządku, myślę, że gdyby nie spała jak niedźwiedź, teraz przyszłaby do nas bo drzwi na taras z tyłu domku są otwarte.
- Dzwoniłem do mamy. Uwielbia psy, nie dawno jeden jej zdechł i długo płakała. Pomyślałem, że skoro za dwa tygodnie są jej urodziny, kupię jej psa.
- Świetny pomyśł! Na pewno się ucieszy. Myślałeś nad rasą?
- Jeszcze nie, a co, polecasz jakieś?
- No wiesz, każdy pies kocha tak samo mocno swojego właściciela, bez względu ns to, czy jest rasowy, czy nie. A twoja mama mieszka w bloku czy w domu?
- W domku jednorodzinnym. Nie jest on wcale taki mały.
- A lubi jakąś konkretną rasę?
- Nie wiem, kocha wszystkie psy. Poważnie, ma obsesję - zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.
- Więc zapewne będzie zadowolona z jakiegokolwoek pieska. Ale osobiście polecam mopsy. Moja babcia miała mopsa. Wabił się Jared. Był niesamowity. Wyjątkowy.
A poza tym one są łatwe w pielęgnacji, bo mają bardzo krótką sierść. Nie ma z nimi problemów. Moja babcia nie miała.
- Świetnie - klasnął w dłonie zadowolony. - Za kilka dni wracamy do domu z Alanem. A wy kiedy?
- Jeszcze... półtorej tygodnia nam tutaj zostało.
- Zobaczymy się jeszcze zanim wrócę?
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. - Możliwe, że tak.
- Mieszkacie w tamtym domku, tak? To jedyny domek na tej plaży następny jest kilka kilometrów dalej.
- Skąd wiesz? Przeszedłeś tyle na spacerze?
- Tak. Lubię spacerować i myśleć. No i tak natrafiłem na ciebie. Lubisz takie miejsca? Gdzie nie ma ludzi?
- Justin wybrał to miejsce. Mi się tutaj podoba, jest cicho i spokojnie.
- Wiesz co? Ten twój Justin mi kogoś przypomina, gdzieś go widziałem, ale za cholerę nie mogę sobie przypomnieć, gdzie. On jest kimś... no wiesz, znanym?
Tak, kryminalistą.
- Nie, nic nie wiem o tym - zaśmiałam się.
- Uch, może mi się wydaje, że skądś go kojarzę.
- Może.
- A skąd jesteście?
- Ja z Florydy - uciekło mi z ust.
Natychmiast się za to skarciłam. Jak mogłam być taka głupia? Jesteś idiotką, mówiła moją podświadomość.
- Na prawdę?! - praktycznie krzyknął.
- J-ja-
- Też jestem z Florydy!
- Och, s-serio?
- Serio, to znaczy wyprowadzam się tam za dwa tygodnie, no ale chyba mogę powiedzieć już, że tam mieszkam, co? Teoretycznie to jest już mój dom.
- Tak - chrząknęłam.
- Dasz mi numer swojego telefonu? To znaczy chciałbym mieć z tobą kontakt. Oczywiście jako przyjaciele, jeśli chcesz.
- Chcę mieć z tobą kontakt, ale nie mam telefonu, wybacz.
- Więc chociaż zrób sobie ze mną zdjęcie, żebym mógł cię potem jakoś odnaleźć.
- Dobrze.
Więc włączył aparat w swoim telefonie, a kiedy się uśmiechnęłam, on musnął wargami mój policzek.
- Aw - zaśmiał się patrząc w ekran telefonu. - To zdjęcie jest urocze. Dziękuję.* * *
Omg, what now
J się wkurzy?
CZYTASZ
Obsession / jariana
FanfictionDRUGA CZĘŚĆ MESSAGE FROM HIM - C-co to? - zapytałam. - Będziesz grzeczna dla mnie? - uśmiechnął się. Nerwowo pokiwałam głową, uchylając usta w panice. - Nie ruszaj się - poprosił łagodnym głosem, łapiąc mnie za łokieć. - Nie chcę tego - odepchnę...