UWAGA: Bardzo was proszę o dokładne przeczytanie tego rozdziału (nie chcę żeby były jakieś niedomówienia lub zbędne pytania)!!!Ku mojemu zdziwieniu obudziłam się w łóżku. Byłam przykryta kołdrą po samą szyję. Ściągnęłam z siebie materiał i wtedy wszystko zaczęło mnie boleć. Na nogach, brzuchu, dekolcie, ramionach, szyi i rękach miałam siniaki oraz zadrapania. Mimo tego nic tak mnie nie piekło jak prawa strona twarzy. Skrzywiłam się. Praktycznie wszędzie na głebszych zadrapaniach miałam przyklejone plastry.
W naszej sypialni nie było już takiego nieporządku. Wszystko zostało posprzątane. Ubrania nie leżały porozrzucane na podłodze, a z okna wyjęto szybę całkowicie. Zupełnie, jakby poprzedniego dnia nic się tutaj nie wydarzyło.
Z trudem stanęłam na równych nogach. Ciężko mi było utrzymać równowagę. Na bosych stopach przeszłam do łazienki znandującej się na dole. Nie powinnam tam przychodzić. Zrozumiałam to po fakcie. Oglądanie mojej posiniaczonej twarzy było kiepskim pomysłem. Załatwiłam potrzebę, a następnie udałam się do kuchni wposzukiwaniach Justina. Chciałam z nim porozmawiać.
Stał tyłem do mnie, smażąc coś na patelni. Przechodząc przez salon natknęłam się na nieskazitelny porządek. A więc wysprzątał już cały dom. Podchodząc bliżej mogłam zobaczyć jak trzęsą mu się ręce podczas smażenia jajek na patelni. Na kostkach u dłoni miał mocno zdartą skórę. Na ten widok przeszły mnie ciarki.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam, co. Wszystko wyleciało mi z głowy. Pustka. W jednym momencie mam ułożony scenariusz tej sceny, a w drugim już nic z niego nie pamiętam.
- Co stało ci się w ręce? - palnęłam.
- To, co widać - mruknął wyciągając talerz z szafki.
Nałożył dwa jajka oraz bekon na jeden talerz i podsunął go mi. Burknął ciche "smacznego" i wyszedł zostawiając mnie w kuchni samą z myślami... i jajkami z bekonem.
Starałam się szybko to zjeść, by z nim porozmawiać. Nie miałam zamiaru przebywać tutaj z nim udając, że nic się nie stało.
Spodziewałam się, że gdy mnie ponownie zobaczy, to znów odejdzie z miną ukazującą jego udawaną ignorancję.
Bez koszulki, w samych dresowych, do kolan spodenkach stał na drewnianej werandzie wpatrując się w ocean przed nim. W dłoni trzymał zapalniczkę, a nad nim unosił się szary dym z papierosa. Stanęłam obok niego i oparłam się o drewniane barierki (na których leżała jego popielniczka) również patrząc na wodę.
- Jesteś jeszcze na mnie zły? - zapytałam cicho.
W odpowiedzi otrzymałam prychnięcie. Spuścił głowę i pokręcił nią.
- Nie mogę uwierzyć, że mnie o to zapytałaś - zwilżył swoje pulchne wargi językiem. - To ja powinienem cię o to zapytać. Chociaż... to byłoby głupie zadawać pytanie, na które zna się odpowiedź.
- Co twoim zdaniem bym odpowiedziała na takie pytanie?
- Standard: że mnie nienawidzisz.
Teraz to ja prychnęłam.
- Mylisz się - oznajmiłam. - Odpowiedziałabym zupełnie co innego.
Zdziwił się. Oderwał wzrok od wody, by spojrzeć na mnie. Wziął ostatniego bucha i wrzucił spalonego do końca peta do popielniczki. Nic nie mówił tylko mi się przyglądał, więc kontynuowałam.
- Pierwsze dni tutaj... były cudowne. Byłeś spokojny, opiekuńczy, uroczy... To mi się podobało, bo wtedy mogłam porozmawiać z tobą o wszystkim. Miałam nadzieję, że właśnie tak będzie wyglądał do końca nasz wyjazd - westchnęłam wpatrzona w ocean. - Powinien. W końcu przylecieliśmy tutaj by się wyluzować, odstresować. W tym miejscu miałeś pokazać mi, że mnie kochasz. Że jesteś wart tego, abym dla ciebie porzuciła swoich bliskich. Miałeś mi udowodnić, że więcej mnie nie skrzywdzisz, że jestem bezpieczna przy tobie. I wiesz co? - zwróciłam wzrok na niego, a on na mnie. - Przez chwilę tak się czułam w twoich ramionach
Bezpieczna. I kochana. - skierowałam oczy na swoje buty. - Szkoda, że tylko przez chwilę. Bo na prawdę mi się podobało. Dopóki nie zwariowałeś wczorajszego popołudnia. Bo właśnie tego wczorajszego, nieszczęsnego popołudnia to wszystko runęło jak domek z kart. Zawaliłeś po całości. Kiedy cię poznałam, pomyślałam wtedy, że strasznie mi cię żal. Pierwsza myśl na temat twoich wybuchów była jak "to zapewne ta ciężka, stresująca praca, to jej wina". Ale teraz wiem, że źle myślałam. Bo to nie jej wina. Ty po prostu taki jesteś. Jesteś... cholerykiem. Nie wiek jak to nazwać, ale... bipolarność jest chorobą, którą się leczy. Niektórzy rodzą się z chorobami psychicznymi, tak myślę. Inni je nabywają po ciężkich doświadczeniach. Nie mam pojęcia jak to jest z tym u ciebie, lecz chcę, żebyś coś wiedział - przęłknęłam ślinę. - Nie wiem, jak to zrobiłeś, ale udało ci się osiągnąć swój cel. Chociaż próbowałam wmówić sama sobie, że jest inaczej, to... podczas tych wszystkich tygodni, które przeżyliśmy razem, ja... zakochałam się w tobie. To nasilało się z każdym momentem, w którym byłeś sobą. Moim Justinem. Spokojnym i troskliwym Justinem. Jay'em, który nigdy by mnie nie skrzywdził. I... dlatego, iż wiem, że nie byłeś wczoraj sobą, że nie chciałeś mnie skrzywidzić i, że to wina problemu, jakim jest twoja... choroba... dam ci czas na zastanowienie się. Pomyśl, czy chcesz się poddać, bo twoja duma nie pozwala ci poddać się leczeniu, stracić mnie czy walczyć i zatrzymać mnie przy sobie. Na zawsze. Bo ja już wiem. Chciałabym zostać i pomóc ci w tym wszystkim. Wspierać i kochać. Od ciebie zależy jak będzie wyglądała przyszłość. Czy będziemy MY czy tylko ja i ty.
Zmusiłam się, by ponownie na niego spojrzeć. Widząc jego łzy, sama chciałam płakać. Ale nie mogłam, musiałam być silna. Nie odezwał się. Zagryzał swoje wargi, pociągając nosem i wycierając mokre policzki drżącymi rękoma. Nie był gotowy, aby skomentować moją litanię, więc mówiłam dalej.
- Nie mam zamiaru pozwolić, byś trafił do jakiegoś psychiatryka, bo myślę, że właśnie tak to odbierasz. Ale spójrz - złapałam go za nadgarstek patrząc na poranione kostki chłopaka. - Robisz sobie krzywdę. Z resztą nie tylko sobie. Bliskim również. Mówie to, bo się martwię o ciebie. Twoje życie i tak jest już do dupy, musisz mi przyznać rację. Wpakowałeś się w gówno przez tę mafię. Nie możesz uratować swojej przeszłości, więc uratuj swoje zdrowie. I w przyszłości, na którą sobie teraz pracujesz, bądź lepszy. Nie bądź perfekcjonistą, bo tak nie można, ale... bądź dobrym człowiekiem. Karma nie zawsze musi być suką.
I odeszłam zostawiając go samego, by zastanowił się nad wszystkim, co powiedziałam. Mam nadzieję, że słuchał, bo takiego monologu jeszcze nigdy nie prowadziłam, a nie czułam ochoty na powtarzanie tego wszystkiego.* * *
Co myślicie o decyzji Ari?
+Halo, bardzo potrzebuję waszej pomocy!!
Kilka dni temu wprowadziłam się do nowego domu na wiosce. Jest na prawdę piękny i duży, ale poprzednia właścicielka przez dłuższy okres tutaj nie sprzątała. Wszystko byłoby ok bo przecież to tylko brud, da się to ogarnąć, ale gorzej ze zwierzątkami, które się tutaj zadomowiły.
I teraz ważne pytanie: CZY JAK WCIĄGNĘ PAJĄKI DO ODKURZACZA TO ONE Z NIEGO WYJDĄ? 😂
Kurwa mać, ludzie to jest ważne!! Nie mogę sobie z tym poradzić! W każdym końcie tego domu jest po pięć ogromnych pająków! Miałam je nawet w rogi ścianie nad głową jak kładłam się spać.
Wciągnęłam je do odkurzacza ale na tt ktoś mi napisał, że mogłyby wyjść z tego odkurzacza i teraz sram w gacie, że wyjdą z niego i przyjdą całą armią żeby się na mnie zemścić! Mówię poważnie - są tak ogromne, że teraz tylko czekam aż natknę się na jakiegoś ptasznika czy tarantulę.Nie zamierzam ściągać ich miotłą, bo:
a) miotłą ich nie zabiję
b) zwieją mi
Nie chcę też zabijać ich kapciem ze względu na plamy na ścianach.BŁAGAM TO SERIO JEST WAŻNE JA MAM OBSESJĘ NA PUNKCIE TYCH PIEPRZONYCH PAJĄKÓW, NIENAWIDZĘ OWADÓW I KURWA CZUJĘ SIĘ JAK W GNIAŹDZIE / GNIEŹDZIE (CHUJ WIE JAK TO SIE PISZE) ARAGOGA Z HARRY'EGO POTTERA.
JAK MI NIE POMOŻECIE TO UMRĘ, BO MNIE ZJEDZĄ, A WTEDY NIE DOWIECIE SIĘ JAKIE BYŁY DALSZE LOSY ARI I JUSTINA!!!
Pliska 😂😂😂😂😂😂😂
CZYTASZ
Obsession / jariana
FanfictionDRUGA CZĘŚĆ MESSAGE FROM HIM - C-co to? - zapytałam. - Będziesz grzeczna dla mnie? - uśmiechnął się. Nerwowo pokiwałam głową, uchylając usta w panice. - Nie ruszaj się - poprosił łagodnym głosem, łapiąc mnie za łokieć. - Nie chcę tego - odepchnę...