Od momentu, w którym odczytałem ten liścik chodziła mi po głowie jedna myśl, kto jest jego autorem i co takiego znajdę o 20 przy skoczni. Miałem dziwne przeczucie, że to co mnie tam spotka, nie będzie miało żadnego istotnego wpływu na moje dalsze losy. Bo co też mogłoby mieć na nie istotny wpływ? Chyba tylko meteoryt, który by mnie zmiażdżył mógłby coś zmienić. Śmierć mogłaby być dobrym wyjściem. Zero problemów, zero emocji, zero nieszczęśliwych miłości. Wieczny spokój. Znowu głupoty wygaduje, za bardzo kocham życie, żeby tak po prostu je stracić.
Kiedy o godzinie 19:58 byłem już obok skoczni zobaczyłem, że ktoś tam na mnie czeka. Wiedziałem kto to, charakterystyczne dreptanie w miejscu go wydało. Ten liścik był od niego? No chyba nie, najpierw koleś mi mówi, że możemy zostać przyjaciółmi, a teraz bawi się w przeznaczenie. Cóż musimy sobie chyba wszystko wyjaśnić.
- Co ty tu robisz? - zapytałem.
- Co ja tu robię? Raczej co ty tutaj robisz?
- Kamil, nie odpowiada się pytaniem na pytanie. Taki mądry i inteligentny facet, a podstawowych zasad nie zna, jak mi przykro - przewróciłem oczyma i teatralnie machnąłem ręką.
Stoch podniósł brwi i zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu. Całe lustrowanie mnie zajęło mu może pół minuty, kiedy nagle mnie przytulił. Zaraz, zaraz, co się tutaj do cholery dzieje.
- Cicho Peter, nie bierz sobie tego do serca, ale chciałem, żeby nasi obserwatorzy mnie nie usłyszeli. - wyszeptał mi do ucha, a jego oddech na mojej szyi sprawił, że przeszły mnie dreszcze - Kiedy Cię puszczę spójrz w kierunku tego małego drewnianego budynku. - skinął lekko głową.
Wypuścił mnie z objęć, spojrzałem w kierunku budynku, o którym mówił. No proszę, a więc to oni stoją za całą zabawą w pocztę. Po Domenie i Cene mogłem się tego spodziewać, ale koledzy Kamila te stare wygi też się w to bawią. Nic nie miało tu sensu.
- Chodźmy stąd lepiej, pogadamy na osobności - powiedział Kamil jeszcze ściszonym głosem.
Odeszliśmy dość spory kawałek od skoczni. W czasie naszej przechadzki nie odezwał się do mnie ani jednym słowem, zero, null. Ile można do cholery milczeć? Z drugiej strony przecież ja mogłem zacząć rozmowę. Peter, jesteś głupszy niż ustawa przewiduje - pomyślałem.
- O co im tak właściwie chodziło? - zapytał.
- Za dużo się internetów naczytali, teraz im PROCH w głowie. Wpisz to sobie w wyszukiwarkę, zrozumiesz o czym mówię, poza tym nie zachowywałeś się przypadkiem ostatnio dziwnie, podejrzanie, nerwowo?
- Zdarzyło mi się parę razy w stół uderzyć, ale co to ma do rzeczy? Stół się im poskarżył i teraz się w swatkę bawią? Przecież to bez sensu.
- Bez sensu, bez sensu - Kamil wywrócił oczyma - Peter może choć raz pomyślisz o wszystkim trochę bardziej logicznie. Może twoi bracia chcieli Ci pomóc, zachowujesz się tak przeze mnie, czyż nie?
Pokręciłem przecząco głową, może i zachowywałem się tak przez niego, ale kto powiedział, że powinien o tym wiedzieć.
- Widzisz. Właśnie zrobiłeś z siebie kretyna. Wypierasz się rzeczy tak oczywistej, bo unosisz się dumą. Pomyśl dlaczego twoi bracia mogliby chcieć, żebyś ze mną był?
- Bo Cię kocham? - zapytałem rozkładając ręce.
- Ale ty masz proste myślenie. Oni myślą, że jeśli odnajdziesz szczęście, to zaczniesz się zachowywać inaczej. Pewnie chciałbyś ich jakoś uspokoić, co? - kiwnąłem głową - Świetnie, przy okazji i ja uspokoję moich kolegów z drużyny. Peter, mam dla Ciebie propozycje.
CZYTASZ
lost || proch
FanficLos pisze różne scenariusze, splata drogi dwóch osób i łączy je w jedną. Drogę do szczęścia. Czasami jednak trzeba mu pomóc. Kiedy Peter i Kamil dostają tajemnicze listy z prośbą o spotkanie, nie zastanawiają się długo nad skorzystaniem z zaproszeni...