Sobota była naprawdę ciężkim dniem, od rana trening, który sprawił, że w mojej głowie pojawiła się myśl czy by nie rzucić tego wszystkiego w cholerę, ale nie mogłem tego zostawić. Chciałem odejść od żony, gdybym skończył ze skokami nie miałbym już nic. A tak chociaż one mi pozostały.
W konkursie spisałem się jako tako po japońsku. A nawiązując do Japonii, nie rozumiem jakim cudem Kasai w takim wieku skacze lepiej niż nie jeden nastolatek. W czym tkwi sekret? Czyżby sushi miało zbawienny wpływ na zdrowie i kondycję? Chyba czas zmienić dietę.
Po konkursie jak to zwykle bywało spotkaliśmy się wszyscy razem w stołówce, było tam wystarczająco dużo miejsca. Ktoś zapodał jakąś muzykę, pojawiła się nieznaczna ilość alkoholu, bo braliśmy pod uwagę, że jutro też jest konkurs i trzeba się jednak w dobrym stanie na nim pojawić. Wszystkie stoliki ustawiliśmy w jednym miejscu i usiedliśmy dookoła. Zazwyczaj wyglądało to tak, że siadaliśmy biorąc pod uwagę kraj, z którego pochodzimy, więc wszyscy Polacy siedzieli obok siebie, Słoweńcy i reszta drużyn tak samo.
Rozmowa na początku się nie kleiła, tematy jakie poruszaliśmy były po prostu bez sensu. Kto by chciał gadać o pogodzie? No nikt. Aż po kilku głębszych wszyscy się rozgadali. Przez wszechobecny gwar przebił się głos Wellingera:
- Domen, a co z twoim bratem?
Prevc siedział tak daleko od niego, że żeby Andreas go usłyszał musiał wstać i głośno krzyczeć.
- Trochę obolały, ale żyje! Nie ma się o co martwić! Przecież to Peter, jak wszystkie bóle znikną, to będzie chciał się jeszcze raz wywalić!
Mimochodem zaśmiałem się pod nosem. Faktycznie Pero właśnie taki był. Kiedy coś się stało to cierpiał jak nikt inny, ale już sporo po fakcie pakował się w to samo gówno, aż po kolana. Czasem nawet próbował w nim nurkować, wszystkim chciał udowadniać jak twardy z niego gość.
Robiło się coraz później, wszyscy powoli rozchodzili się do swoich pokojów, zostały tylko pojedyncze osoby. Domen cały czas siedział przy stole, zerkał na mnie ukradkiem, i chyba myślał, że o tym nie wiem. Mogę się założyć, że Pero prosił, żeby miał na mnie oko. Jeśli było inaczej to niech mi kaktus na ręce wyrośnie. Przyłożyłem rękę do oka, nie ma kaktusa, czyli mam rację.
Wstałem, słabo się czułem i chciałem iść się już położyć, kiedy szedłem korytarzem nagle pojawił się przede mną Eisenbichler. Wyrósł jak spod ziemi, podszedł do mnie i rzucił mi się do ust, i tak po prostu mnie pocałował. Zauważyłem jakieś światełko, to była lampa błyskowa w komórce Domena, cholera. Odepchnąłem od siebie Markusa, chciałem wytłumaczyć wszystko Domenowi, ale kiedy spojrzałem w stronę, z której pojawił się błysk, nikogo już tam nie było. Spojrzałem na Niemca i krzyknąłem:
- Co to ma do cholery znaczyć? Czy ja Ci coś zrobiłem?
- Mi nic, ale lepiej następnym razem uważaj co i gdzie robisz. Zrobiłem co musiałem. A teraz żegnam, miłej nocki, Kamil. - odparł z cwaniackim uśmieszkiem.
Nie wiedziałem o co mu chodziło, niby co ja takiego zrobiłem. Komu się naraziłem? Nie miałem pojęcia, ale wiedziałem jedno. Peter mnie zabije.

CZYTASZ
lost || proch
FanfictionLos pisze różne scenariusze, splata drogi dwóch osób i łączy je w jedną. Drogę do szczęścia. Czasami jednak trzeba mu pomóc. Kiedy Peter i Kamil dostają tajemnicze listy z prośbą o spotkanie, nie zastanawiają się długo nad skorzystaniem z zaproszeni...