Cholera, nie tak wszystko miało wyglądać. Jako najstarszy z braci miałem obowiązek się nimi opiekować, miałem dawać im dobry przykład, być dla nich autorytetem. Przestałem kontrolować moje napady złości, a to wszystko wina tych niebieskich oczu, które doprowadzały mnie do szaleństwa.
Kiedy był tuż obok mnie i zachowywał się jak arogancki dupek, miałem ochotę połamać mu wszystkie żebra, ale nigdy tego nie robiłem. Jaki był tego powód? Prosty. Wolałem go w całości, Kamil z połamanymi żebrami, nie byłby najatrakcyjniejszym Polakiem jakiego w życiu wiedziałem. Co za głupoty wygaduje. Stoch nawet gdyby był łysy, mógłby się nazywać moim ideałem.
Ale kim się okazał? Totalnym palantem, a co takiego zrobił? Stwierdziłem, że powiem mu, że kiedy go mijam to aż mnie skóra mrowi, a serce rwie się do niego, włoski na całym ciele stają dęba, krew w żyłach zaczyna wrzeć, a moje oczy płoną ognistym żarem, kiedy patrzę w jego stronę. A on tak po prostu odparł: "Zostańmy przyjaciółmi".
Kim do jasnej cholery mamy zostać? Ja się chyba przesłyszałem. Mnie się tak nie olewa, mnie się tak nie traktuje. Ja mu wyznaję miłość, poetycko, niczym Mickiewicz, a on traktuje mnie ja Słowacki. Dla niego zacząłem uczyć się polskiego, a on odstawia szopkę, jakby to jasełka zaraz miał zagrać. Z jego delikatną skórą mógłby zagrać jedynie małego Jezuska, ale do żłobka by się nie zmieścił.
Chodziłem cały nabuzowany od dobrych paru tygodni, a moi bracia musieli na to wszystko patrzeć. Widziałem, że kiedy miałem atak złości Domen miał przerażenie w oczach, nie chciałem, żeby się bał, ale napad szału to jedyna forma ekspresji, która była w stanie uwolnić ze mnie wszystkie negatywne emocje. Musiałem się ogarnąć, musiałem zrobić to dla nich. Cene był już dorosły, Domen też już powoli zbliżał się do dorosłości, ale całe życie byłem wychowywany tak, żeby być odpowiedzialnym za braci, żeby ich chronić. Musiałem przestać zadręczać się miłością do Kamila, musiałem o nim zapomnieć.
Ale jak można zapomnieć o kimś, kto jest dla Ciebie najważniejszy, mimo iż rani Cię, nie dopuszcza Cię do siebie, ale cholera tak bardzo pragnąłem jego miłości, jego uwagi, jego obojczyków, skóry, dotyku, uśmiechu, słów, wspólnych nocy, wspólnego wpatrywania się w zachody i wschody słońca. Dla niego chciałem stać się innym człowiekiem, spokojnym, grzecznym i dobrym chłopcem. Chciałem zmienić diametralnie swoje życie, ale on chciał tylko przyjaźni.
Okej, nie mam mu już nic za złe. Będę się wyżywał na meblach, drzewach, będę kopał krawężniki i kamienie. Połamię sobie palce, zniszczę sobie karierę, i każdego dnia będę się budził ze świadomością, że sam sobie jestem winien. Nie potrafię żyć z miłością, kiedy każdy rani Ci serce, w pewnym momencie sam zaczynasz się ranić, ot tak, z przyzwyczajenia.
Wszedłem do swojego pokoju. Na mojej poduszce leżała biała koperta. Od kiedy listonosz pcha mi się do pokoju? Ktoś mu w ogóle na to pozwolił?
Otworzyłem ją i wyjąłem z niej małą karteczkę. Nie było na niej nic ciekawego, oprócz nabazgranych krzywym pismem wyrazów. Ktoś chciał się chyba w swatkę zabawić i to jaką chamską, ale cóż, własnie tak proste komunikaty do mnie przemawiają.
"Przeznaczenie czeka tuż za rogiem, wystarczy, że ruszysz te swoje cztery litery i o 20 pojawisz się przy skoczni."

CZYTASZ
lost || proch
FanfictionLos pisze różne scenariusze, splata drogi dwóch osób i łączy je w jedną. Drogę do szczęścia. Czasami jednak trzeba mu pomóc. Kiedy Peter i Kamil dostają tajemnicze listy z prośbą o spotkanie, nie zastanawiają się długo nad skorzystaniem z zaproszeni...