Kiedy zniknąłem Kamilowi z pola widzenia zwolniłem. Nie przejmowałem się tym, że na dworze jest zimno. Najchętniej spędziłbym z nim całą noc na rozmowie o najgłupszych rzeczach na świecie, ale nie chciałem, żeby się przeziębił, dlatego zaproponowałem, żebyśmy wrócili już do domków, ale ja nie miałem takiego zamiaru. Położyłem się na cieniutkiej warstwie topniejącego śniegu, moja kurtka po chwili była już cała przemoczona. I tu się właśnie kończyła moja odpowiedzialność. Dbałem o innych, a zapominałem o tym, żeby zadbać też o siebie. Całe moje życie tak wyglądało. Walczyłem o szczęście innych, a siebie traktowałem jak robota, który ma określone zadania i żadna siła we wszechświecie go nie zniszczy. A tak naprawdę już dawno powinienem oddać się do reklamacji.
Leżałem tak w tej mokrej kurtce i patrzyłem w górę na gwiazdy. Nigdy nie mogłem pojąć ich fenomenu. Pojedyncza gwiazda nie robi wielkiego wrażenia, no chyba, że w święta, ale kiedy kilka gwiazd połączy się w konstelację, wtedy niebo zaczyna przypominać dzieło sztuki. Byłem jak taka gwiazda. Samotny, dający tylko trochę światła w czeluści nocnego nieba, ale potrzebowałem innych, żeby stworzyć konstelację. Marzyłem, żeby Kamil był tym kimś, żeby nasze zbłąkane serca stworzyły najpiękniejszy gwiazdozbiór jaki świat widział, ale w tym momencie jedyne co łączyło nas z tymi gwiazdami to dystans między nimi.
Kamil odpychał mnie od siebie, chciał bawić się w udawany związek, ale nie ze względu na mnie. Chciał uspokoić innych. Nie miał pojęcia jaki ból będzie mi sprawiać świadomość, że mimo iż jest tu ze mną, to tak naprawdę jego serce jest setki kilometrów ode mnie. Pozostawała mi tylko nadzieja, że uda mi się pokonać te kilometry i zdobędę jego miłość, jak alpinista zdobywa szczyty gór.
Wstałem i ruszyłem w stronę domku, czas położyć się spać, może przyśni mi się jakiś cudowny sposób na zyskanie względów Kamila, chociaż po co się łudzę. Kiedy byłem już wewnątrz drewnianego budynku moi bracia jak zwykle siedzieli przy kominku. Cene zmierzył mnie wzrokiem i krzywo się uśmiechnął:
- Peter gdzie ty byłeś? I czemu twoja kurtka jest tak mokra? - zapytał.
- Och Cene, zapomniałem Ci powiedzieć, w czasie pełni księżyca lubię bawić się w morsa. Wskakuje do zimnej wody, i żeby było śmieszniej pływam delfinkiem. Rozumiesz? Mors pływa delfinkiem. - po co tłumaczyłem, przecież Cene i tak tego nie zrozumie.
Cene wymienił z Domenem porozumiewawcze spojrzenie.
- Nie jesteś dzisiaj nerwowy, to już jakiś postęp. Coś się stało? - zapytał Domen.
- Nie uwierzysz dostałem liścik od przeznaczenia. Zaprosiło mnie na randkę, ale po drodze wyrwałem całkiem niezłą dziunię i tarzaliśmy się razem w śniegu - przewróciłem oczyma - Możecie chociaż raz dać mi spokój i przestać interesować się moim życie, zajmijcie się sobą. Ty Cene może w końcu zaczniesz zachowywać się jak prawdziwy facet i znajdziesz sobie jakąś dziewczynę, masz moje błogosławieństwo, a ty Domen. Cóż. Przyrka sama się nie odrobi. Żegnam państwa, nie puśćcie tego domku z dymem. Dobranoc - powiedziałem i poszedłem do swojego pokoju.
Kładąc się do łóżka jedyne o czym marzyłem, to jakiś piękny sen z Kamilem w roli głównej. Kiedy zasypiałem w mojej głowie pojawiły się jego cudowne niebieskie oczy, rozmazana postać Kamila pochylała się nade mną i szeptała do mojego ucha "Ja Ciebie też kocham Pero", ale to był tylko wytwór mojej wyobraźni, który był tak daleki od rzeczywistości.
CZYTASZ
lost || proch
FanficLos pisze różne scenariusze, splata drogi dwóch osób i łączy je w jedną. Drogę do szczęścia. Czasami jednak trzeba mu pomóc. Kiedy Peter i Kamil dostają tajemnicze listy z prośbą o spotkanie, nie zastanawiają się długo nad skorzystaniem z zaproszeni...