8. Rodzinny obiad, który wcale nie jest taki rodzinny

1.6K 139 81
                                    

Czas mijał znacznie szybciej, kiedy miałem pełne ręce roboty. W moim życiu zapanowała chwilowa stagnacja i nie było w nim tymczasowo miejsca na jakiekolwiek zmiany. Pobudka o siódmej, śniadanie, trening na dziewiątą, praca, czasami udało mi się wyrwać na chwilę do domu by coś zjeść, a o osiemnastej powrót na matę, gdzie starałem wykazać się jeszcze bardziej niż na porannej sesji. Po powrocie czekał na mnie Eryk z obiadem czy tam kolacją, następnie wieczorny jogging, prysznic, lekki posiłek, odcinek jakiegoś serialu na kanapie z Demińskim w ramionach i wreszcie sen.

Ta rutyna mimo wszystko była przyjemna. Nie miałem czasu na nic innego, poza koncentracją na nadchodzącej walce. A co za tym idzie, nie miałem czasu, aby myśleć o tym, że mój chłopak spędza teraz prawdopodobnie więcej czasu ze swoim byłym kochankiem niż ze mną.

Nie no. Oczywiście, że o tym myślałem, jednak przez nawał obowiązków ta myśl nie była aż tak dołująca, jakby się mogło wydawać. Cały czas miałem z tyłu głowy, że ten... że on ma Eryka na wyciągnięcie ręki. Z drugiej strony mój chłopak był przez ostatnie dwa tygodnie naprawdę kochany. Ciągle dbał o moje samopoczucie i na całe szczęście trochę przystopował z tą przesadną troską o każdy detal mojego życia. Zachowywał się po prostu normalnie. Tak jak zanim dowiedziałem się, z kim będzie pracował. Znowu zaczął rzucać niewybredne komentarze i pyskował przy każdej nadarzającej się okazji, jednak był o wiele bardziej wyrozumiały z uwagi na napięty okres mojego życia. Uśpił moją czujność.

Tydzień zleciał jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i tak oto stałem przed lustrem w korytarzu i ze skrzywioną miną przyglądałem się swojemu odbiciu.

— Nienawidzę garniturów — bąknąłem niezadowolony.

— Powtarzasz to jakiś dwudziesty raz — upomniał mnie Eryk, który stał za mną i gładził moje plecy, a w zasadzie marynarkę na moich plecach, aby upewnić się, że wszystko leży idealnie.

— Bo nienawidzę garniturów — powtórzyłem z uporem maniaka.

Demiński obrócił mnie za ramię w swoim kierunku, poprawił po raz enty mój krawat i zrobił krok w tył. Więcej nie mógł, bo tuż za nim była ściana.

— No, brałbym cię — stwierdził po chwili aprobująco i uśmiechnął się zadowolony. — Jeszcze jakbyś się uśmiechnął, to już w ogóle klęknąłbym przed tobą — dodał, szczerząc się i posyłając wymowne spojrzenie w okolice mojego rozporka.

W odpowiedzi wykrzywiłem usta w karykaturalnym uśmiechu, zupełnie jak Wednesday z Rodziny Addamsów, która na prośbę uśmiechnięcia się, wykonała taki grymas, jakby bolały ją zęby.

— Prawie ci się udało — pochwalił i już otwierał usta żeby coś dodać, jednak przerwało mu pukanie do drzwi. Jako że stałem nich bliżej, zrobiłem dwa kroki i wpuściłem do środka, jak się okazało, Luizę.

— Wow! — pisnęła na mój widok blondynka. — Ale z ciebie dupa, Kwiatkowski! — pochwaliła, rzucając mi się na szyję. — Będziemy tam najpiękniejszą parą!

— Ty też wyglądasz prześlicznie — skomplementowałem zgodnie z prawdą. Dziewczyna miała na sobie obcisłą, czarną sukienkę bez ramiączek, ze sporym dekoltem, która sięgała jej połowy ud oraz klasyczne czarne szpilki. Na ramionach miała zarzuconą grafitową marynarkę, a włosy, które były poskręcane w finezyjne fale, pozostawiła rozpuszczone. Wyglądała naprawdę pięknie. — Słyszę, jak wywracasz oczami — rzuciłem do Eryka, do którego stałem odwrócony plecami.

— No pociesz się nim tych kilka godzin, niech stracę — odparł łaskawie Demiński do swojej siostry.

— Zazdrościsz, bo zajebiście razem wyglądamy — odpowiedziała mu niezrażona Luiza i kiedy się odwróciłem, nonszalancko oparła się swoim przedramieniem o mój bark, kładąc wolną dłoń na biodrze, jakby pozowała.

Osobliwość [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz