19. Kryzysy decyzyjne

1.1K 98 145
                                    

Dwa tygodnie przeleciały mi jak jeden dzień. I nie chodziło nawet o to, że odnosiłem wrażenie, że czas tak szybko upływał... tylko po prostu wydawało mi się, że każdy mój dzień jest taki sam i ostatecznie wszystko zlewało mi się w całość. Wczesna pobudka, praca w Spartakusie, jazda na trening do Oriona, powrót do Spartakusa, jazda na kolejny trening do Oriona, powrót do domu, gdzie Eryka zazwyczaj jeszcze nie było, a jak już wracał, to był jeszcze bardziej zmęczony niż ja, przez co odpadaliśmy około dwudziestej, maksymalnie dwudziestej pierwszej. Niby weekendy były minimalnie luźniejsze, jednak nadal nie działo się nic pasjonującego, bo odpoczywaliśmy po ciężkim tygodniu.

Niby szedłem naprzód, czułem, że rozwijam się z każdym treningiem i starałem się, żeby wszystko układało mi się w całość... to podświadomie czułem, że zaczynam się z tego wszystkiego wycofywać rakiem. Przestawałem być czegokolwiek pewny i kiedy tylko coś udało mi się rozwikłać, zaraz okazywało się, że mam kolejne dwa problemy.

Ostatecznie wyglądało na to, że stałem w miejscu. Po prostu pozwalałem, żeby wszystko szło na przód, nie mając zielonego pojęcia, czy w tym, co robię, jest jakikolwiek sens. Chciałem spróbować swoich sił na najwyższym poziomie w MMA i jednocześnie wydawało mi się, że to wszystko nie jest tego warte. Starałem się być jak najlepszym chłopakiem i wyjątkowo mocno ściskałem co wieczór Eryka w ramionach, jednocześnie mając wrażenie, że jest ode mnie hen daleko. Przez napięty grafik zaniedbałem też znajomych, co mogło wyglądać, jakbym na dobre zadomowił się w nowym klubie, zapominając o tych, z którymi zaczynałem.

Tego dnia do mojego statycznego chaosu została dołożona kolejna cegiełka, która sprawiła, że coś we mnie pękło.

Kiedy przyszedłem rano do Spartakusa, Antek zgotował mi niemiłe przywitanie, gdyż okazało się, że Igor rzucił pracę. Tak po prostu. Tuż przed tym, jak miał zjawić się w klubie. Przez to oberwało się mnie, bo przecież sam go rekomendowałem, a teraz mój szef został przeze mnie z ręką w nocniku.

Na domiar złego zadzwonili do mnie z Cage Strikers z informacją o moim przeciwniku. Zapewne mogli zrobić to wcześniej niż niecałe trzy tygodnie przed walką, ale przecież ostatnim razem wskoczyłem jeszcze później, więc to nie zirytowało mnie aż tak bardzo. Zirytowało mnie to, z kim miałem walczyć. W MMA, co do zasady, jeżeli wygrywało się walki, to dostawało się lepszych, groźniejszych i bardziej utytułowanych zawodników. Spodziewałem się więc, że dadzą mi kogoś mocnego. Okazało się, że to było błędne założenie, bo Sławek oświadczył mi z nutką drwiny, że zawalczę z Michałem Kusiem — chłopakiem, którego spotkałem na pierwszym treningu kick-boxingu w Orionie i który debiutował na tej samej gali, na której walczyłem z Bryczewskim. Przegrał swoją walkę. Oczywiście Mierzejewski tłumaczył, że skoro chcę tak uparcie walczyć w kwietniu, to nie ma mi nikogo lepszego do zaoferowania. Wiedziałem, że to była bujda, ale nie miałem pola do dyskusji. Nie zamierzałem w żadnym stopniu bagatelizować nowego rywala, ale gryzło mnie, że się na mnie mścili za czelność posiadania odmiennego zdania.

Byłem wkurwiony. Nie mogłem wyładować się w pracy... bo pracowałem. Nie mogłem wyładować się na treningu, bo przecież nie mogłem przenosić jakichś prywatnych problemów do grupy chłopaków, którzy przyszli się czegoś nauczyć, a nie stać się workiem treningowym jakiegoś rozchwianego emocjonalnie pedała. Na całe szczęście nie mogłem wyżyć się też na Eryku, bo... po prostu go nie było. Pojechał na jakieś warsztaty i miał wrócić dopiero kolejnego dnia.

A mnie nosiło.

Gdy wróciłem do domu, stwierdziłem, że wyżyję się na kimś, kto sprawił, że przekroczyłem dzisiaj cienką granicę bierności, na której od dłuższego czasu balansowałem.

Osobliwość [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz