Bonus 4. "Mistrz obrony"

2.2K 117 117
                                    

Ostrzeżenie:  1) akcja rozdziału toczy się pomiędzy ostatnim rozdziałem trzeciego tomu, a epilogiem, uwaga na spoilery;

2) rozdział zawiera treści nieodpowiednie dla nieletnich.

_________________

Stojąc na światłach, spojrzałem znudzonym wzrokiem na sąsiedni pas, gdzie stał autobus miejski. I tak nie miałem nic lepszego do roboty, poza cierpliwym czekaniem na zmianę sygnalizacji i wsłuchiwaniem się w audiobooka, którego zawsze odpalałem podczas jazdy samochodem.

Ale wracając do autobusu. Przez szyby dojrzałem w nim ogromny ścisk. Bardzo dużą koncentrację osób na bardzo małym obszarze. A raczej: bardzo dużą koncentrację osób o różnych kształtach, głośności i zapachach na bardzo małym obszarze. Ogarnęła mnie jakaś panika, kiedy tylko wyobraziłem sobie, że zaledwie metry dzielą moją bezpieczną, zorganizowaną przestrzeń od tej... autobusowej anarchii. I pomyśleć, że kiedyś z własnej, ale przymuszonej, woli też się tak poruszałem.

Odetchnąłem z ulgą dopiero po chwili, kiedy sznur samochodów zaczął się przemieszczać, a ja wraz z nim, zostawiając za sobą tych biednych ludzi, upchniętych do jednego pojazdu, skazanych na swoje towarzystwo.

Już nigdy nie zamierzałem wsiąść do autobusu, pociągu ani samolo... no dobra, do samolotu czasami musiałem, ale jeżeli latałem gdzieś dalej niż poza Europę i byłem skazany na kilkunastogodzinny lot wśród innych przedstawicieli gatunku ludzkiego, to katastrofa lotnicza nagle przestawała być najgorszym scenariuszem. Ten scenariusz był czasami wręcz przeze mnie pożądany.

Ale teraz byłem sam, w pełni sprawnym i idealnie funkcjonującym samochodzie, więc mogłem się zrelaksować po tym ciężkim dniu. W mieszkaniu też zamierzałem się zrelaksować, jednak kiedy tylko do niego wróciłem i przekroczyłem jego próg, wiedziałem, że nic z tego nie będzie.

To znaczy... ja byłem w pełni świadomy moich fetyszy na punkcie niezaburzonego ładu wszechświata i naprawdę starałem się kontrolować. Ale czasami były takie dni, kiedy byłem hiper-sensytywny i nawet najmniejsze odchylenie od mojego pojmowania „normy" potrafiło wywołać we mnie dziką furię.

Spojrzałem więc z obrzydzeniem na buty Roberta i parsknąłem pod nosem. Nie no, buty były spoko... ale nie kiedy stały rzucone byle jak, każdy zwrócony czubem w innym kierunku. Odetchnąłem jedynie głębiej i postawiłem je tak, jak należy, jeszcze zanim zdjąłem swoje własne. Kiedy już to zrobiłem, zdjąłem płaszcz i odsunąłem drzwi do szafy w przedpokoju. I wtedy naszła mnie kolejna fala gniewu. Nie. Oczywiście, że Robert nie mógł powiesić swojej kurtki jak człowiek. Ba! On jej w ogóle nie mógł powiesić, dlatego teraz leżała nonszalancko na dolnej półce w towarzystwie jakiejś bliżej niezidentyfikowanej reklamówki.

Cóż. Zacisnąłem zęby, powiesiłem swój płaszcz, a potem powiesiłem kurtkę Kwiatkowskiego. Pustą reklamówkę też odłożyłem na miejsce, czyli do najniższej szuflady. Potem ruszyłem w głąb mieszkania, rozglądając się trochę nerwowo, bo bałem się, że po drodze natknę się na coś, co sprawi, że popełnię dzisiaj brutalne morderstwo.

Było aż zaskakująco cicho i nienagannie (oprócz tego burdelu w przedpokoju, rzecz jasna, którego nie zamierzałem darować). A Robert był w środku. To było podejrzane.

I wreszcie go zlokalizowałem. Leżał sobie w jakiś totalnie niezorganizowany sposób na kanapie z nogą zarzuconą na jej oparcie, ale za to cicho i grzecznie, bez syfu wokół siebie i przeglądał coś w telefonie. Odetchnąłem z ulgą, bo jedyną formę dezorganizacji jaką akceptowałem, był idealnie zdezorganizowany Robert. Ale to się tyczyło tylko i wyłącznie jego. Przestrzeni wokół już nie.

Osobliwość [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz