5. Najniebezpieczniejszy mężczyzna świata

1.1K 105 147
                                    

Nightroom był jednym z modniejszych lokali w Białymstoku, więc kiedy zrzuciłem obowiązek zorganizowania jakiegoś miejsca na moją urodzinową imprezę Kosie, od razu zarezerwował wspomniany klub. Nie był jakoś specjalnie prestiżowy czy ekskluzywny. To był w końcu Białystok i każdy wiedział, że najlepsze imprezy są w soboty na stadionie, kiedy tylko Jaga gra mecz u siebie. Ale Nightroom był takim obiektem, w którym raczej nie kręcili się menele i obowiązywał jakiś dresscode, a zarazem nie trzeba było świecić po oczach logami najbardziej luksusowych marek i podjeżdżać pod niego limitowanym modelem Jaguara, robionym specjalnie na zamówienie.

Podobno było to miejsce przyjazne dla wszystkich. A przynajmniej tak mnie zapewniano, bo o klubach miałem takie same pojęcie jak o saneczkarstwie.

Kosa wcale nie musiał tego dla mnie organizować, bo to wykraczało poza jego obowiązki, ale wiedział, że jak tego nie ogarnie, to spędzę swoje urodziny przed telewizorem, pijąc piwo — które bym w siebie wmusił, a nie pił dla przyjemności — z kilkoma kumplami, których ewentualnie bym zaprosił. Poza tym, wiedział też, że odwdzięczę mu się poprzez hojny przelew.

Nie ukrywałem, że wygodne było dla mnie przyjście na gotowe. Jedyną rzeczą, nad jaką musiałem się osobiście pochylić, to lista gości. A i tych nie było jakoś strasznie wielu. Głównie cały mój klub, jacyś zawodnicy z różnych części Polski, których miałem okazję poznać przez te wszystkie lata, a także ich osoby towarzyszące.

— Wszystkiego najlepszego — usłyszałem, po raz już nie wiem który, od jednego z kolegów po fachu, z którym łączyły mnie różnorakie wydarzenia sportowe i jeden sponsor. Podziękowałem grzecznie i przyjąłem z przyklejonym do twarzy uśmiechem prezent. Torebka, w jaką był zapakowany, zdradzała... że był to alkohol. Zapewne drogi i unikatowy... ale to wciąż był alkohol. Najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że na znaczną część moich prezentów składały się właśnie procenty. Alkoholu nie dostałem jedynie od rodziny Armińskich, a także Dawida, Daniela i Norberta. Oni jako jedyni byli świadomi mojej awersji odnośnie tej używki.

Ale przyznaję — byłem winny sam sobie. Przecież mogłem zaznaczyć, aby nie przynosić mi alkoholu. A tak, cóż... Z drugiej strony, to wcale nie było tajemnicą, że raczej kiepski ze mnie smakosz trunków. Najwyraźniej nikt nie chciał się wysilać, aby faktycznie sprawić mi prezent, tylko wolał odbębnić i zaświecić markową etykietą, która miała zasugerować, że ktoś dużo wydał.

— Oli się ucieszy — rzuciłem do Marcela, kiedy już przyjąłem znaczną część życzeń. — Naliczyłem wstępnie co najmniej dziesięć butelek whisky — dodałem.

— O tak, on znajdzie dla nich przeznaczenie — zaśmiał się mój trener.

W przeszłości niestety nader często miałem okazję dostawać alkohol — głównie jakieś drogie i rzadkie gatunki whisky. Całą kolekcję sumiennie zbierałem i co jakiś czas oddawałem w ręce znajomego policjanta, który lubował się w tym rodzaju alkoholu. Aż momentami miałem wyrzuty sumienia, bojąc się, że wpędzę go w chorobę alkoholową, ale póki co wydawał się nie mieć z tym problemu. Poza tym, mężczyzna słynął również z tego, że miał cholernie mocną głowę.

— Powiedz potem Denisowi, żeby przyszedł i to ode mnie zabrał — podpowiedziałem, mając na myśli, żeby młody Armiński dostarczył policjantowi dary. Tak się składało, że obydwaj teraz mieszkali w Warszawie. Denis tam studiował, a Oliwier jakiś czas temu dostał znaczący awans i był dyrektorem BOA czy czegoś tam.

Marcel coś tam do mnie jeszcze rzucił, a potem się oddalił, bo zawołała go jedna z córek. Tymczasem ja zostałem zaatakowany przez dwa klony.

Osobliwość [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz