13. Przysługa dla bezwzględnego gangstera

1.2K 106 98
                                    

Pomimo iż wstępnie ustaliliśmy z Erykiem, że nie będziemy wychodzić z łóżka od dwudziestego czwartego do dwudziestego szóstego, to oczywiście tylko na planowaniu się skończyło. A przynajmniej w dzień Wigilii, bo Eryk został wyciągnięty przez swoją siostrę na jakieś ostatnie przedświąteczne zakupy (szaleńcy)... no a ja wylądowałem na treningu.

Co prawda miałem wolne w okresie świątecznym, jednak hala była otwarta i można było na niej posparować z innymi. Postanowiłem to wykorzystać, bo bardzo mocno wziąłem sobie do serca postanowienie, żeby wcisnąć się na lutową galę Cage Strikers. W tym celu nie mogłem wypaść z rytmu przygotowań. Poza tym... takie fizyczne odreagowanie (zwłaszcza na kolesiach, z którymi stosunki mi się pogorszyły), pomogło mi w uporaniu się z tym przykrym telefonem od mamy.

Nie powiem... początkowo cholernie mnie to przytłoczyło. Byliśmy na wojennej stopie, to fakt, jednak chyba nie wierzyłem, że rzeczywiście dostanę odmowę. W końcu byłem jej synem! I przecież nie zrobiłem nic złego. Nigdy nie wypowiadałem się otwarcie na temat mojej orientacji, żeby nie zrobić przykrości rodzinie. To tak bardzo mnie pochłonęło, że w końcu sam miałem trudności z zaakceptowaniem siebie. A kiedy się wydało, przecież nie zrobiłem tego celowo. Z jednej strony mi ulżyło, ale bolało mnie, że rodzice zareagowali aż tak źle. Zwłaszcza, że wiedzieli już wcześniej o moich preferencjach i nie wynikały z tego większe problemy.

To było takie strasznie przykre, że aż wręcz nierealne.

Ale byłem dużym chłopcem i musiałem się szybko podnieść. Nie wiem, czy mi się to do końca udało, ale widziałem postęp, więc zamierzałem brnąć w tym kierunku.

Kiedy wracałem do domu około osiemnastej, było mi jakoś dziwnie. To była Wigilia, a gdy stałem gdzieś w centrum na światłach i zdałem sobie sprawę, że w sumie nie jadę na żadną uroczystość — jak zapewne większość ludzi, tylko po prostu wracam sobie do domu, jak każdego innego dnia — to mój entuzjazm znowu przygasł.

Niby wiedziałem, że pewnie spędzę miły wieczór w towarzystwie ukochanego, jednak podskórnie czułem, że będzie mi brakowało takiego prawdziwego klimatu świąt. Cholera... tęskniłem za domem i chciałem tam się znaleźć choć na kilka chwil. Jednak to było niemożliwe, bo nawet gdybym tam pojechał, nie doświadczyłbym tego, na czym mi zależało. Obecnie cała rodzina (no może oprócz Marka) obróciła się przeciwko mnie, a ja nawet nie za bardzo wiedziałem, jak mam to rozwiązać.

Kiedy wchodziłem do mieszkania, co prawda miałem nadzieję, że Eryk zrobi coś dobrego do żarcia... ale mój nos zaatakowała taka mozaika zapachów, że przez moment straciłem orientację.

Pospiesznie zdjąłem kurtkę i buty, rzuciłem niechlujnie — czyli jak zwykle — torbę treningową w wejściu do sypialni i zaintrygowany zajrzałem do salonu.

A tam...

— Cóż za wyczucie czasu, właśnie skończyłem — stwierdził Eryk, stawiając na stole dzbanek z sokiem. Na stole, który normalnie stał w kuchni, a teraz robił za centralne wyposażenie salonu.

— Co to jest? — zapytałem głupio, widząc obficie zastawiony stół.

— A... no bo tak sobie pomyślałem, że skoro nie możesz świętować dziś z rodziną, to urządzę ci namiastkę Wigilii tutaj — wyjaśnił z pogodnym uśmiechem, podszedł do mnie i cmoknął w usta na przywitanie.

— Ale... jak? I kiedy to zdążyłeś zrobić? — pytałem dalej osłupiały, przyglądając się znajomo wyglądającym potrawom.

— Pamiętasz, jak mówiłem, że Artur zwalił mi na głowę masę roboty i muszę zostawać po godzinach? — zapytał, a kiedy skinąłem głową, wyszczerzył się i kontynuował. — Kłamałem. Zrobiłem najazd na kuchnię Luizy i zmusiłem ją, żeby pomogła mi lepić pierogi, piec sernik i takie tam — dodał.

Osobliwość [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz