9. Wszechświaty równoległe

1K 97 266
                                    

Czułem znajome pulsowanie w uszach, specyficzny szum i mocne bicie serca. Czułem, jak krew gotuje się w moich żyłach, a oddech przyspiesza. Nie byłem w stanie ustać nawet milisekundy w miejscu, więc dreptałem po kilka kroków w tę i z powrotem. Jedyną statyczną rzeczą w tym momencie był mój wzrok. Praktycznie nie mrugałem i skupiałem się na konkretnym obiekcie.

Moim rywalu.

Stał kilka metrów ode mnie, po przeciwnej stronie oktagonu i także mierzył mnie wzrokiem. Widziałem to, ale w ogóle nie rejestrowałem tego spojrzenia i nie poddawałem go analizie. Byłem zbyt zajęty patrzeniem na niego, jak na swoją następną ofiarę — był tylko pionkiem, kolejną przeszkodą na mojej drodze.

To był ten moment kiedy kontrolę nade mną przejmowały pierwotne instynkty. Byłem tylko ja i on. Wspólna klatka, wspólny cel, wspólna walka... i mój pas.

Konferansjer przedstawiał nas obydwu, a tłum szalał. Ale nie wywierało to na mnie wrażenia. Zupełnie jakbym stał gdzieś obok albo oglądał sam obraz, siedząc na wygodnej kanapie z kubkiem gorącej herbaty.

Plan na walkę był obszerny, zawierał mnóstwo podpunktów i opcji awaryjnych, ale można było go skrócić do zaledwie jednego słowa, a brzmiało ono: wygraj.

Ocknąłem się na moment, kiedy sędzia główny przywołał nas do siebie na środek klatki. To oznaczało tyle, że od startu dzieliły nas sekundy. Kiedy już usłyszałem dobrze znaną regułkę o tym, aby przestrzegać zasad, ponownie zostałem odesłany do swojego narożnika.

— Gotowy? — Sędzia wpierw zwrócił się do mojego rywala. Ten skinął głową. — Gotowy? — zapytał o to samo mnie, a ja również skinąłem twierdząco głową. — Walczcie — krzyknął ostatecznie, cofając się pospiesznie pod siatkę, aby zejść z linii walki.

Więc się zaczęło.

Obydwaj ruszyliśmy na środek klatki, by zacząć się po chwili nawzajem okrążać i robić jakieś kiwki. Po prostu się ze sobą oswajaliśmy i próbowaliśmy wyczuć, na co stać tego drugiego i kiedy może zaatakować.

W końcu po kilku sekundach posłałem cios jako pierwszy, jednak refleks Rafała był dobry i zasłonił się gardą. Za dwie sekundy sam odpłacił się sierpem, który trafił mnie gdzieś na wysokości skroni. Nie było to mocne uderzenie, jednak poczułem się rozjuszony, że trafił jako pierwszy i to już przy pierwszym podejściu.

W odwecie sam posłałem kombinację trzech ciosów... jednak i tym razem żaden z nich nie dotarł do celu. Jeden trafił na gardę, a dwa świsnęły gdzieś koło głowy Borkowskiego.

Rafał niespodziewanie zmniejszył dystans i... znowu mnie trafił. Tym razem lewym prostym na szczękę. Ponownie — nie był to mocny czy groźny cios, ale skutecznie wyprowadził mnie z równowagi.

Zamarkowałem kolejne uderzenie, jednak znowu minęło się ze swoim przeznaczeniem, więc po ciosie wyprowadziłem natychmiast szybkiego low-kicka. Ten wszedł soczyście i mocno, aż było słychać charakterystyczne plaśnięcie.

Mój oponent nie wyglądał jednak na wzruszonego. Co więcej, machnął na mnie ręką, zachęcając, abym ponowił swój atak. To była jawna prowokacja.

Nie podpaliłem się. Byłem ostrożny i... jakby bardziej defensywny. Nie wiedzieć czemu, przez głowę przeleciał mi urywek rozmowy z konferencji, w którym zapytano Rafała o moje słabe strony. Stwierdził wtedy, że kiedy jestem bezradny i moje ataki nie działają... zaczynam kopać.

Osobliwość [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz