Epilog

1.7K 113 123
                                    

Trzy lata później

Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem taki niepocieszony.

Miałem tylko jedno marzenie tego dnia. Jedno. I to wcale nie jakiś absurdalny kaprys. Po prostu chciałem, żeby było bezchmurnie. Tylko tyle.

Tymczasem od rana przeszły już dwie burze, a wraz z tym, jak narastała ulewa, wzrastała moja frustracja.

— Okej, właśnie sprawdziłem pogodę. Nad morzem nie pada. Jak się zepniemy, to zdążymy dojechać na wieczór, a jak i tam pogoda się zjebie, to wskoczymy w jakiś pierwszy lepszy samolot w Gdańsku i polecimy tam, gdzie nie będzie tych jebanych chmur! — mruknąłem na koniec, czując, że szczęście mnie dziś wyjątkowo opuściło.

Siedzący przede mną pies wielkości fotela, na którym siedziałem, zaskomlał równie niezadowolony co ja. Aż na moment poczułem ulgę, że choć zwierzak się ze mną solidaryzuje, dopóki nie odkryłem, że Hydra wcale nie łączy się ze mną w bólu, a zwraca uwagę na piłkę tenisową, jaką przyniosła mi pod nogi i próbowała dać mi do zrozumienia, że powinienem ją rzucić.

Westchnąłem po raz kolejny zrezygnowany i rzuciłem bezwiednie zabawkę z tarasu.

Poczułem swój błąd, kiedy zostałem zmrożony lodowatym spojrzeniem.

— Ty będziesz sprzątał błoto, które naniesie do domku — zastrzegł od razu surowo Eryk, mając na myśli... moją bezmyślność. No okej, rzucanie piłki psu, kiedy parę metrów obok padał całkiem spory deszcz, nie było najlepszym pomysłem. No ale z drugiej strony, co mogłem poradzić na to, że temu potworowi się nudziło? I tak leżał na ganku spokojnie od piętnastu minut.

Poza tym, znowu poczułem się urażony, że Demiński nie zwrócił uwagi na moje ubolewanie i ważne problemy życiowe, a zaszczycił mnie spojrzeniem, dopiero kiedy całkiem niechcący zaburzyłem wizję perfekcji, jaką wykreował sobie w głowie. Definitywnie nie obejmowała ona plam w kształcie psich łap na panelach w domku.

Nasza wojna na spojrzenia, którą sromotnie przegrałem, zwłaszcza w momencie, kiedy dog niemiecki arlekin wrócił na ganek i bez skrupułów strząsł z siebie nadmiar wody, wreszcie się skończyła, więc Eryk wrócił do czytania jakiejś książki, a ja wróciłem do marudzenia pod nosem, że wszechświat robi mi dziś na złość.

W końcu tylko raz do roku można było zaobserwować to osobliwe zjawisko, zwane nocą Perseidów, więc nie rozumiałem, dlaczego Demiński nie podzielał mojej rozpaczy. Po to tu przecież przyjechaliśmy. Żeby wylegiwać się na własnym pomoście, na własnym skrawku Mazur i pod własnym kawałkiem nieba.

— Zrobić ci budyń? — spytał mnie po dwóch godzinach, kiedy przenieśliśmy się do wnętrza domku, a ja dalej siedziałem naburmuszony. I obrażony, bowiem Eryk nie zgodził się, żebyśmy pojechali do Gdańska i polecieli do Norwegii. Niestety i na Pomorzu warunki pogodowe się pogorszyły. A przecież ja tylko chciałem dobrze!

— Możemy jeszcze polecieć do Danii. Tam podobno...

— Nie — przerwał mi brutalnie, na co nachmurzony zamilkłem. I nie chciałem jego pieprzonego budyniu!

— Zrób mi ten budyń — wycedziłem, na co jedynie westchnął i wstał, zmuszając Hydrę, żeby zabrała swój wielki łeb z jego kolan. Zamlaskała niezadowolona.

— Jeszcze się rozpogodzi — uznał, jakby mógł kontrolować pogodę, na co pogardliwie parsknąłem.

Ta, jasne.

***

Rozpogodziło się! Eryk „Zaklinacz pogody i ładu wszechświata" Demiński jak zwykle miał rację.

Osobliwość [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz