8. Jak się kłócić, żeby wygrać

1K 99 131
                                    

Generalnie nie przepadałem za fight weekami, bo były one nieco męczące. Niezliczone ilości wywiadów, sesje zdjęciowe, konferencje prasowe, oficjalne ważenie, medialne treningi, spotkania z fanami... to wszystko zaburzało nieco proces ścinania wagi, który w tym czasie się odbywał, czy jakieś ostatnie jednostki treningowe. Oczywiście dało się to pogodzić, co zawsze mi się udawało, jednak wolałbym na tym miejscu się wyciszyć i w pełni skupić na walce. Ale byłem teraz gwiazdą i kontrakt zobowiązywał mnie, abym wypełniał swoje obowiązki.

Byłem już w Las Vegas od kilku dni i na szczęście zdążyłem się zaaklimatyzować, bo miałem na to bardzo mało czasu.

Do walki zostało już niewiele dni. Ale nim ta miała nastąpić... musiałem odbębnić brudną robotę. Za kilkanaście minut miała się odbyć główna konferencja prasowa, z udziałem najbardziej rozpoznawalnych zawodników, którzy walczyli na tej samej gali. Ja i mój rywal byliśmy na niej głównymi gośćmi, gdyż walczyliśmy w walce wieczoru. Zresztą, odkąd tylko zdobyłem pas mistrzowski, zawsze walczyłem w walkach wieczoru — a gale z moim udziałem miały najlepszą oglądalność. Byłem niemal przekonany, że z tymi samymi umiejętnościami, ale bez czynnika zapalnego w postaci homoseksualizmu, nigdy nie osiągnąłbym takiej popularności.

W takich branżowych dla mnie miejscach, jak wydarzenia związane z moją organizacją i MMA, lubiłem pokazywać klasę. Nie inaczej było dzisiaj, bo odstrzeliłem się w dopasowaną, białą koszulę, wąskie, czarne jeansy i eleganckie buty.

Co było też zaskakujące, to że miałem dzisiaj po raz pierwszy zobaczyć swojego rywala na oczy. Zawsze odbywało się to jakoś szybciej, bo po drodze wpadało wiele okazji, by się spotkać, chociażby przy nagrywaniu materiałów promocyjnych. Tym razem jednak sam umyślnie sabotowałem nasze ewentualne spotkanie, gdyż byłem po prostu zawzięty i nie chciałem przykładać ręki, aby dokładać mu sławy. I tak stał się wystarczająco rozpoznawalny tylko dlatego, że miał ze mną walczyć. On oczywiście próbował wciągnąć mnie w jakąś gadkę, twierdził, że się go boję i dlatego milczę. Ale na mnie nie robiło to wrażenia. Byłem rozważny i zamierzałem zaatakować go z całą mocą dzisiaj.

A słysząc i widząc, to co mówił i pisał... wiedziałem, że jest tak samo kiepski w gadce jak i w walce. Więc miałem zamiar mu się zrewanżować za te wszystkie głupie prowokacje i upokorzyć go przed publicznością.

— Cześć, Robert! — usłyszałem po angielsku, więc odwróciłem się w stronę mojego rozmówcy.

— No cześć, co słychać? — zapytałem od razu przyjaźnie, widząc Dariusa O'Malley'a. Był Kanadyjczykiem, który też walczył w mojej dywizji wagowej. Był póki co znacznie niżej w rankingu, ale wygrał ostatnie dwie walki i po ewentualnym zwycięstwie na nadchodzącej gali, utorowałby sobie drogę do walki eliminatora o pas mistrzowski.

— Wszystko dobrze. Jest forma, jest motywacja. Idę w sobotę po zwycięstwo — powiedział entuzjastycznie. Lubiłem go. Co prawda nie znałem go jakoś dobrze, ale zawsze był dla mnie miły, więc i ja odwdzięczałem się tym samym.

— Podoba mi się taka postawa. Widzę, że mamy podobne priorytety — pochwaliłem.

— Biję się o najwyższe cele. Uważaj, bo jestem tuż za tobą — zagroził w żartach.

— Zrobię swoje w sobotę i zapraszam — odparłem bez zastanowienia, co wywołało jeszcze szerszy uśmiech na twarzy mojego rozmówcy.

Wymieniłem z nim i kilkoma innymi zaprzyjaźnionym zawodnikami po parę uprzejmości, aż wreszcie nastał czas, aby zacząć przedstawienie. Zostaliśmy wywołani po kolei na scenę — ja jako ostatni. Oczywiście wzbudziłem też największy entuzjazm wśród publiczności.

Osobliwość [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz