6. Wtyki u kiboli

1.6K 132 44
                                    

Do „Burego Kota" dotarłem kwadrans po dwudziestej pierwszej, czyli w zasadzie byłem o piętnaście minut spóźniony, jednak w ogóle się tym nie przejmowałem. Prawdopodobnie nie będę jedyny, który ma w poważaniu punktualność, jeżeli chodzi o imprezy.

Miałem w planach wypić maksymalnie jedno piwo, dlatego też postanowiłem przyjechać własnym samochodem. Przez kilka godzin alkohol powinien opuścić mój organizm, a przynajmniej taką miałem nadzieję.

Po wejściu do środka zlokalizowałem już kilku moich kumpli, którzy połączyli trzy stoliki pod ścianą — jak najdalej od baru — i po przywitaniu z barmanką Olgą (która już mnie dosyć dobrze kojarzyła, bo jak „szliśmy na miasto", to i tak ostatecznie lądowaliśmy w „Burym Kocie") dosiadłem się do chłopaków.

Zabawa zaczęła się dopiero, kiedy po kolejnym kwadransie dotarł do nas Dawid.

— Stawiasz mi dzisiaj dwadzieścia pięć piw. — Skierował w moją stronę oskarżycielsko palec, nawet się nie przywitawszy.

— Aha? — Popatrzyłem na niego, unosząc pytająco brew.

— Jak tu szedłem, poświęcając swój wolny czas, aby tylko poświętować z tobą podpisanie kontraktu, to złapały mnie psy i wjebały mi mandat, bo przeszedłem w niedozwolonym miejscu, czaisz? — wyjaśnił rozżalony nader patetycznym tonem.

— To smutne — stwierdziłem bez jakichkolwiek emocji. — Postawię ci dwa piwa — negocjowałem.

— Okej — odparł posłusznie po chwili zastanowienia.

Już po zaledwie godzinie i po kilkunastu piwach (na szczęście zostałem sponsorem tylko pierwszej kolejki — no i oczywiście Dawid upomniał się o swoje drugie piwo) atmosfera zdecydowanie się rozluźniła.

Jako że przy grupie dziesięciu facetów niemożliwe było rozmawianie ze wszystkimi, to utworzyły się grupki, w których żywo o czymś dyskutowano. Ja siedziałem oczywiście najbliżej Dawida i dlatego to z nim rozmawiałem najwięcej. Jak zwykle zresztą.

— Kurwa, nie wiem stary, czy się nie rzuciłem na głęboką wodę — zacząłem w pewnym momencie swój lament, który nawet nie wiem przez co został wywołany. — Chciałem wszystko szybko, szybko, tylko żebym się teraz na tym nie przejechał. Jak zwykle muszę być narwany — żaliłem się.

— No a co? Wolałbyś walczyć chuj wie kiedy? Równie dobrze i rok mogliby ci szukać przeciwnika. Wtedy by było dobrze? — zapytał.

— No nie, jasne że nie... ale znowu miesiąc przed walką, to wydaje mi się przegięcie w drugą stronę. Zawada już pewnie od miesiąca szykował się do walki z Terlickim, a teraz mu się tylko po prostu przeciwnik zmienił, a ja? Miałem dwa tygodnie roztrenowania, gdzie nie zrobiłem praktyczne nic, a teraz zostanie mi raptem cztery na przygotowanie — wyraziłem swoje obawy.

— Treningi to nie to samo co walka. Z tego co wiem, to Zawada walczył ostatnio w grudniu zeszłego roku, za to ty walczyłeś już trzy razy w tym, także jesteś zahartowany. On mógł złapać trochę rdzy, za to ty idziesz jak tur — tłumaczył mi Jastrzębski.

— Ta... tyle że ja walczyłem amatorsko z jakimiś leszczami, no może poza Domareckim, za to Zawada zawodowo rozwalił już trzech mocnych kolesi — brnąłem w swoje obawy.

— No to natnie się na czwartego mocnego, który pokaże mu, gdzie jego miejsce — przekonywał mnie.

— Tak jak on ostatnio pokazał mi... — mruknąłem niepocieszony. Nie dało się ukryć, że bardzo źle znosiłem jakiekolwiek porażki.

Osobliwość [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz