18. Związkowe aphelium

1.1K 105 152
                                    

Podróż cholernie mnie wymęczyła, dlatego odetchnąłem z widoczną ulgą, kiedy tylko minęliśmy znak, informujący nas, że właśnie wjechaliśmy do Białegostoku.

Przez drogę przegadałem z Antkiem i Dawidem moją wcześniejszą konfrontację ze Sławkiem. Cieszyłem się, że mnie wsparli i przyznali rację w kontekście mojej stanowczości. Nadal czułem pewne zażenowanie, że w tak niegrzeczny sposób się komuś postawiłem, choć z drugiej strony, kiedy tylko po raz pierwszy postawiłem się mojemu szefowi, pokazał swoje prawdziwe oblicze i to na czym mu tak najbardziej zależy. Mimo wszystko to nie była moja bajka i miałem nadzieję, że nie czeka mnie wiele takich spięć. Pewnie byłem naiwny.

Dopiero kilka minut przed dziewiętnastą przekroczyłem próg mieszkania i kiedy rzuciłem torbę w progu do sypialni, w korytarzu pojawił się Eryk. Na jego widok spojrzałem z przestrachem na swój bagaż, a potem z niepewnością zerknąłem na ukochanego. Porozumieliśmy się telepatycznie, po czym Demiński się uśmiechnął.

— Grunt, że już zauważasz swój błąd. To jakiś początek — stwierdził luźno, skinąwszy na mój bagaż, który jak zwykle torował wejście do sypialni.

— Zaraz ją schowam, ale daj wpierw buziaka — powiedziałem błyskotliwie, choć rzeczywiście chciałem się z nim należycie przywitać. Nie musiałem długo czekać na odpowiedź, bo blondyn podszedł do mnie, chwycił mnie jedną dłonią za potylicę i pocałował przeciągle. Kiedy oderwał się z charakterystycznym cmoknięciem, pocałowałem go jeszcze szybko w pieprzyk tuż nad ustami.

Potem faktycznie oderwałem się od niego i grzecznie zaniosłem torbę pod szafę. Rozpakowywaniem jej postanowiłem zająć się później.

— Dobrze cię widzieć takiego... nieuszkodzonego — stwierdził, kiedy przemieściliśmy się do salonu, gdzie z jękiem opadłem na kanapę i wyciągnąłem przed siebie nogi, krzyżując je w kostkach pod stolikiem. Eryk usiadł tuż obok bokiem i wsparł głowę na dłoni, uprzednio opierając ramię o oparcie kanapy.

— Szybko poszło. — Uśmiechnąłem się słabo. Dopiero zaczęło do mnie docierać, jak wiele energii kosztował mnie ten weekend i jak bardzo jestem teraz zmęczony. Poczułem, jak Eryk położył wolną dłoń na moim udzie i zaczął je niespiesznie głaskać.

— Bałem się trochę, wiesz? — zapytał poważniej, czym sprawił, że skupiłem na nim wzrok.

— Że się uszkodzę? — Parsknąłem.

— Że coś ci się stanie — sprecyzował i zabrał na moment dłoń z mojego uda, po czym położył mi ją na twarzy i potarł kciukiem bliznę, jaką miałem pod okiem i która stanowiła pamiątkę po mojej grudniowej walce.

— A co mi się miało stać? — zapytałem, w swoim mniemaniu, retorycznie. — To tylko siniaki i parę rozcięć. Dawno się pogoiło — dodałem.

— Ale nie możesz mi zagwarantować, że gdy walczysz, jesteś w stu procentach bezpieczny — zarzucił.

— No nie mogę. Ale nie mogę ci też zagwarantować, że nie zginę w wypadku samochodowym, gdy będę jechał do pracy albo że nie spadnę ze schodów i nie skręcę karku — wybroniłem się szybko.

Eryk wywrócił oczami.

— Nie wmówisz mi, że takie dzikie okładanie się po głowie jest zdrowe — zamarudził.

— Nawet nie mam zamiaru, ale... — zamilkłem na moment, dłużej zastanawiając się nad odpowiedzią. — Wtedy... to naprawdę wyglądało sto razy gorzej, niż było w rzeczywistości — zapewniłem jeszcze raz. Dotarło do mnie, że i do Eryka... dotarło, że sporty walki to nie jogging czy joga. Sport sportem, jednak trenując MMA, podejmowałem znacznie większe ryzyko, że doznam jakiegoś poważnego uszczerbku na zdrowiu. Kiedy tak sobie trenowałem w klubie i okazjonalnie walczyłem amatorsko, mój ukochany nie miał okazji oglądać mnie w gorszym stanie. Chyba nie zakładał do tej pory, że mogę pewnego razu wyjść ledwo żywy z klatki. A przynajmniej z jego perspektywy, bo ja nie czułem w żadnej sekundzie, aby cokolwiek mi zagrażało. Ot, dostałem ostrzej po mordzie. Pewnie nie ostatni raz.

Osobliwość [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz