2. Ślepa sprawiedliwość

1K 101 95
                                    

Kiedy się obudziłem, dochodziła siedemnasta. Jęknąłem niezadowolony, ale podniosłem się do pozycji siedzącej i przetarłem zaspaną twarz dłońmi.

Dzień wcześniej wróciliśmy z Nowego Jorku i wpierw musieliśmy zająć się Dawidem, robiąc wszystko, aby uratować jego sobotnią walkę. Ostatecznie udało się znaleźć zastępstwo, więc w końcu wróciłem do swojego mieszkania, aby porządnie odespać, bo niestety dopadł mnie ten owiany złą sławą jet lag. Adrenalina z walki już opadła i w końcu poległem.

Pomimo kilku dobrych godzin snu i tak nie czułem się najlepiej po przebudzeniu. Po prostu potrzebowałem jeszcze paru dni, aby przestawić się na polski czas.

Zwlokłem w końcu tyłek z łóżka i pomaszerowałem do łazienki, żeby wziąć prysznic. Liczyłem, że to odrobinę mnie rozbudzi. Musiałem się pozbierać, bo miałem jeszcze dzisiaj bardzo ważną sprawę do załatwienia. Nie mogła czekać. Zresztą nawet sam nie chciałem tego przekładać. Wręcz przeciwnie: na samą myśl o tym, gdzie musiałem się udać, przeszedł mnie przyjemny dreszcz.

Po kilkunastu minutach opuściłem prysznic, pobieżnie się przetarłem i wciągnąłem na tyłek jakieś cienkie, luźne spodnie dresowe. Przeciągnąłem się w drodze do salonu, a kiedy tam dotarłem, włączyłem telewizor, żeby nie było za cicho. Po prostu lubiłem, jak coś bzyczało mi koło ucha. W gruncie rzeczy nawet nie byłem zainteresowany tym, co leciało.

Podszedłem do przeszklonej ściany i popatrzyłem, co działo się na zewnątrz. Mimo iż był czerwiec, pogoda była dzisiaj wyjątkowo paskudna. Było jakoś tak ponuro ale jednocześnie duszno. Chyba zanosiło się na jakąś burzę. A burze obserwowane z ostatniego piętra wysokiego apartamentowca, w dodatku przez ścianę ze szkła, zawsze wyglądały sto razy groźniej niż w rzeczywistości były. Jak widać wszystko miało swoje plusy i minusy.

Krzątałem się jeszcze jakiś czas bez większego celu po mieszkaniu, aż w końcu zgłodniałem. Na szczęście rano dostarczyli mi zestaw posiłków na cały dzień, więc musiałem jedynie podgrzać sobie coś, na co miałem największą ochotę. Wylądowałem zatem przed telewizorem z grillowanym filetem z kurczaka w sosie ogórkowo-koperkowym, ryżem jaśminowym i gotowaną mini marchewką. Mój dietetyk mnie rozpieszczał. Choć wiedziałem, że szybko zaburzę swoją dietę, bo po miesiącach wyrzeczeń, gdy było już po walce, wpadałem w ciąg obżarstwa. Wiedziałem zatem, że ten zdrowy obiad szybko zbilansuję jakimś śmieciowym żarciem.

Po posiłku postanowiłem wreszcie się ogarnąć i po kolejnych trzydziestu minutach opuściłem mieszkanie, zabierając ze sobą dwie obficie wypełnione reklamówki. Jakoś strasznie nie mogłem się dzisiaj wygrzebać. Swoją chwilową niemrawość zwalałem jednak na trudy ponownej aklimatyzacji.

Dostałem się na parking podziemny i po chwili wskoczyłem do swojego ukochanego, czarnego BMW x6.

Coś było w tym powiedzeniu, że człowiek bardzo szybko przyzwyczajał się do luksusu. Uważałem, że raczej sodówka nie uderzyła mi do głowy, kiedy zacząłem kosić na swoich walkach miliony dolarów, ale mimo wszystko bawiło mnie, kiedy tylko przypominałem sobie, jak bardzo ucieszyłem się ze stu tysięcy dolarów, jakie wygrałem w The Fighter Quest. Wtedy to była dla mnie taka niewyobrażalna kwota. W życiu nie miałem do czynienia z takimi pieniędzmi i nawet nie wiedziałem, co mam z nimi na dobrą sprawę zrobić. Chciałem zainwestować w treningi, kupić lepszy samochód, wynająć trochę lepsze mieszkanie... Gdyby dzisiaj kazano mi walczyć za taką kwotę, pewnie nawet nie wstałbym z łóżka. No dobra, to brzmiało źle i pewnie nadal walczyłbym nawet za darmo, gdybym musiał... bo walka była częścią mojego życia i nie wyobrażałem sobie, abym miał robić cokolwiek innego. Niemniej jednak wcale nie musiałem walczyć za darmo. Ba, nawet te głupie sto tysięcy wydawało się śmieszną kwotą, skoro za kilka czy kilkanaście minut walki jako mistrz zgarniałem kilkanaście milionów dolarów.

Osobliwość [boyxboy]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz