20.

794 34 1
                                    

Kolejny tydzień minął mi mechanicznie. Zupełnie tak, jakbym była jakimś pieprzonym robotem. Budziłam się rano, karmiłam kota po czym wypuszczałam go na dwór, szłam do szkoły, siedziałam tam siedem godzin, a potem wracałam do domu i... kładłam się spać. Czasem obejrzałam jakiś film, czasem odrobiłam jakieś zadanie domowe z pierwszego lepszego zeszytu, który otworzyłam.

Nie spodziewałabym się, że kłótnia z kimś takim jak Anthony pozbawi mnie wszelkich sił na cokolwiek. Zwykle pakowałam się w gorsze kłopoty, radziłam sobie z większymi konfliktami i nie ruszało mnie to całkowicie. Moje problemy rozwiązywały się same. Ale to wszystko skumulowało się tak nagle i... mnie po prostu przytłoczyło.

Podsumowując: Victorii udało się mnie doprowadzić do szału, Mayson w jakiś sposób zranił moje uczucia, a Anthony potraktował mnie jak zwykłą szmatę. Co jeszcze? Po tamtej sprawie u dyrektora ojciec zaczął się mną bardziej interesować i wściubiać nos w nie swoje sprawy. No i jeszcze straciłam najlepszego przyjaciela, którego wywieźli nie wiadomo gdzie...

Tak. Od tylu rzeczy można zwariować.

A jeśli chodzi o Łobuza... To Sophia miała rację. Od razu się dogadaliśmy. Jest zarówno indywidualistą jak i ogromnym pieszczochem. Podobnie jak ja. Co mi bardzo pasuje, aczkolwiek dalej spieramy się o to, że moje łóżko jest MOJE.

Oczywiście pierwszą reakcją mojego taty na kota, był szok przemieszany ze złością. Do domu sprowadzałam różne rzeczy. Papierosy, alkohol, broń... Chłopaków... Ale nigdy jakoś tak nie zdarzyło mi się przyprowadzić bezdomnego zwierzaka. No ale zaakceptował go po długim wyjaśnieniu całej sytuacji, a nawet uznał, że będzie to dla mnie dobra lekcja odpowiedzialności.

Wspólna nauka z Tegan pomogła mi poprawić niektóre oceny. Zdziwiłam się ile miałam zaległych testów do napisania. Nie zdawałam sobie sprawy, że przez moje wagary byłam tak bardzo do tyłu z materiałem. Mogło mi grozić nawet nie zdanie roku, ale o tym oczywiście poinformowałby mnie szanowny pan dyrektor. Koniec końców udało mi się jakoś z tego wyjść, chociaż jeszcze wiele było przede mną.

No i odkryłam, że tłumaczenie "bo kot mi nasikał na pracę domową", nie działa na Hollanda i osiągam efekt przeciwny do zamierzonego...

Sophia przyjęła sobie za cel uszczęśliwianie mnie na każdym kroku i dodanie mojemu życiu kolorów. Cokolwiek to znaczy, biorąc pod uwagę, że lubiła czerń. Poza tym codziennie po szkole chodziła do mnie do domu i bawiła się z kotem. Dostałam od niej też trochę zabawek, laser, no i całe opakowanie kociej karmy. Zaproponowała też wspólne pójście na wizytę u weterynarza. Coś mi się wydaje, że Łobuzowi to się nie spodoba... Weterynarzowi też nie.

A "randka" Sonii pozwoliła mi na trochę odciągnąć myśli od chłopaków i skupić je na rzeczach tak ważnych jak dobór stroju, makijażu, czy też po prostu rozmawianie i proszenie o porady miłosne o których w ogóle nie miałam zielonego pojęcia. Swoją drogą, ciekawe kim była ta szczęściara, która zdobyła serce mojej koleżanki.

Zaangażowałam się też w drobną pomoc trenerowi Smithowi, byleby nie spędzać czasu na balkonie z Maysonem. Pompowanie piłek z których jedna trafiła Anthony'emu prosto w głowę, czyszczenie sprzętu na siłowni, polerowanie pucharów, uzupełnienie zapasów wody dla naszych zawodników... I tu znowu nie wiem jakim cudem w butelce Landena znalazł się środek na przeczyszczenie... No i przygotowanie podkładu muzycznego dla cheerleaderek.

- Porozmawiam z dyrektorem w twojej sprawie Rose. - Powiedział pewnego razu Smith. - Powinien cię wynagrodzić za taką pomoc.

- Cała przyjemność po mojej stronie trenerze. - Odparłam zakłopotana. Nie spodziewałam się żadnej nagrody za swoje działania.

Dziewczyny były naprawdę wspaniałe. A na stołówce nasz stolik znowu był zastawiony słodyczami. Ale żadna z nas ich nie tknęła.

- Już wolę się porzygać tą breją. Od niego nie przełknę żadnego deseru. - Przyznała Sonia wyrzucając ku przerażeniu pozostałych tackę z ciastem do kosza. Cała szkoła miała nas w tamtym momencie za kompletne wariatki.

- Sophia jak chcesz, to zjedz te babeczki. Naprawdę, nie musisz... - Zaczęłam.

- Nie! - Przerwała mi dziewczyna. - Kocham słodycze, ale wyrzuty sumienia nie dałyby mi spokoju. Przeterminowany budyń też może być.

I również wywaliła swoje babeczki do kosza. A mi w oku aż się łezka zakręciła. Swoją drogą, do mojej tabliczki czekolady była dołączona jakaś karteczka, ale chłopak miał problem, bo ja akurat nie lubiłam czekolady z dodatkiem bakalii. Także kosz miał dzisiaj przepełnienie.

Nadal nie wiedziałam co mogłam zrobić w sprawie Victorii. Jedyny pomysł jaki miałam, to dowiedzieć się prawdy o jej rozmowach telefonicznych, które prowadziła po kryjomu. I wykorzystać te informacje przeciwko niej. Miałam okazję zrobić to w czasie meczu. Pójdę na niego. Niech Anthony zobaczy mnie i żałuje za wszystko. Mam nadzieję, że przyniosę mu pecha.

- Ziemia do Rose! - Krzyknął pan Holland rzucając we mnie kawałkiem kredy. - Mogłabyś być na mojej lekcji obecna i ciałem i duchem?!

Posłałam mu mordercze spojrzenie. Niech się cieszy, że mój duch nie zamierza mu zrobić z życia Paranormal Activity.

Musiałam całe czterdzieści pięć minut przesiedzieć w jednej ławce z Maysonem, jednocześnie ignorując rój os w moim brzuchu. A dzisiaj były wyjątkowo agresywne.

- Rose... - Szepnął Mayson prosto do mojego ucha. - Możesz mi wyjaśnić co się z tobą dzieje? Ignorujesz mnie od tygodnia.

No ciekawe dlaczego...? Ma tyle innych fanek, więc dlaczego u licha zależy mu akurat na zdobyciu mojej uwagi?

- Masz Victorię. Dla ciebie ze zdziry stała się rockową zdzirą. Daj mi spokój. - Odpowiedziałam bez emocji nawet na niego nie patrząc.

- Więc to o nią chodzi? - Zapytał autentycznie zdziwiony. - Naprawdę czujesz się przez nią zagrożona?

Nie odpowiedziałam. Przygryzłam wnętrze policzka, nie odrywając swojego wzroku od tablicy.

- Podobasz mi się jeszcze bardziej, gdy jesteś o mnie zazdrosna. – Stwierdził.

Przełamałam się i spojrzałam na niego. Ten jego uśmiech i kolczyk w wardze... To w jaki sposób na mnie patrzył... Ten chłopak na serio zaczynał działać mi na nerwy. I nie tylko na nerwy, biorąc pod uwagę dziwne ciepło w moim podbrzuszu.

Z pomocą jak zawsze przyszła Sonia, siedząca na samym końcu w środkowym rzędzie.

- Kurwa! - Głośny głos Maysona zwrócił uwagę niektórych, w tym nauczyciela, który oderwał się od tablicy i spojrzał na niego zbulwersowany. Chłopak złapał się za bok głowy. Schylił się i podniósł butelkę wody, która leżała obok jego ławki.

- Sorry! Wypadła mi. - Wytłumaczyła się Sonia i uśmiechnęła do mnie.

- I trafiła prosto w moją głowę?! - Spytał niezadowolony Mayson.

Zachichotałam cicho.

- Gdzie ja pracuję... - Westchnął Holland, kręcąc głową.

Muzyka Zbuntowanych [W TRAKCIE POPRAWY]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz