Całą niedzielę rozmyślałam nad swoim życiem. Niczym filozof szukałam sensu egzystencji. Coś zaczynało się we mnie zmieniać. Pewna część mojego twardego charakteru pękła i teraz czułam się... Jak nie ja.
Próbowałam jakoś poukładać w głowie wszystkie swoje uczucia. Do tej pory myślałam, że takie rzeczy przytrafiają się tylko głównym bohaterkom książek i filmów. Ale nie. Los jest skurwysynem i pomyślał sobie: "Czemu by nie przenieść tego do prawdziwego życia?" A ten mały skurwiel z łukiem, Amor, tylko mu przyklasnął. Och jakbym mu wsadziła te strzały w dupę...
Wieczorem stwierdziłam, że mam już poważny problem ze sobą. Jedyne co zrobiłam przez cały dzień to zeszłam na dół na obiad, a potem znowu powróciłam do swojego bezczynnego gapienia się w sufit. Zresztą nie tylko ja doszłam do wniosku, że coś jest nie tak. Ilość wiadomości jaką dostałam była oszałamiająca.
W sumie to dziwne, że nagle teraz wszyscy do mnie piszą.
Pierwszą odczytałam wiadomość od Sophii. Nie odpisałam jej na pytanie dotyczące tego, co tam u Łobuza. Głównie dlatego, że widziałam go tylko przelotem, w czasie gdy jadłam obiad.
Rose wszystko w porządku? Żyjesz? Czemu nie odbierasz? Martwię się!
Naprawdę cieszę się, że się o mnie martwi... Niczego w tamtym momencie nie pragnęłam tak bardzo, jak atencji innych ludzi.
Przewinęłam dalej, by zobaczyć całą serię nieodebranych połączeń o Soni i wiadomości dotyczących jej najnowszej randki. Nie chciałam tego czytać, więc bezpośrednio przeszłam do ostatniej wiadomości, którą mi wysłała.
Jeśli zaraz nie odbierzesz ode mnie telefonu to rozwalę całą sieć komórkową! Daj znać, że żyjesz albo wyślę po ciebie SWAT i FBI.
Doślij jeszcze grupę antyterrorystyczną, pomyślałam. Urządzimy herbatkę.
Wysłałam jej krótką wiadomość, wyjaśniając że po prostu byłam bardzo zajęta. Znałam jej upór i wiedziałam, że albo dzwoniłaby do skutku, albo faktycznie zadzwoniłaby po policję i zgłosiłaby moje zaginięcie.
Wśród tysiąca wiadomości od Soni, zawieruszyła się jedna od Anthony'ego. Gdy to zobaczyłam, moje serce zaczęło bić znacznie szybciej. Zawahałam się, zanim w końcu zdecydowałam się ją przeczytać.
Nie odebrałaś ode mnie telefonu. Dobrze się czujesz? Nie mogę przestać myśleć o naszym pocałunku. Mam nadzieję, że dla ciebie to też coś znaczyło.
Dajcie mi sznur. Idę się powiesić.
Nie wiedziałam nawet, że zadzwonił. Jeszcze raz powróciłam myślami do wczorajszego dnia. Do tego jak się całowaliśmy. Tu. Na tym łóżku. Nie mogłam zaprzeczyć temu, że usta wygięły mi się w uśmiechu. Przygryzłam dolną wargę i wzięłam głęboki oddech.
Może już podjęłam decyzję... Może właśnie dokonałam właściwego wyboru...
Nagle usłyszałam odgłos kolejnej przychodzącej wiadomości. Ciche kliknięcie wyrwało mnie z zamyślenia. Marszcząc brwi spojrzałam na ekran telefonu. Czego oni wszyscy ode mnie chcą? Czy prosiłam się o całą tą uwagę? Nie!
To była wiadomość od Maysona.
Niemal błyskawicznie ją odczytałam. I to na jednym oddechu. Serio. Powietrze uleciało z moich płuc dopiero po odrzuceniu telefonu na bok.
Bądź jutro w szkole kotku. Mam dla ciebie niespodziankę ;)
W tamtym momencie zaczęłam krzyczeć w poduszkę. Sfrustrowany i pełen zmęczenia okrzyk wydostał się z mojej krtani, a potem padłam z twarzą ukrytą w moich poduszkach.
Dlaczego oni mi tego nie ułatwiają?
Nie przespałam całej nocy. Bezsensownie wierciłam się z boku na bok, co jakiś czas się podnosząc i zerkając, która jest godzina. W końcu wstałam wraz ze wschodem słońca i przygotowałam się do szkoły. Coś ostatnio pilną uczennicą się zrobiłam.
Ale to, że przyszłam do tej szkoły wcale nie oznacza, że miałam zamiar siedzieć na lekcjach. Zaraz po przyjściu na dziedziniec, skierowałam się ku starej sali gimnastycznej. Jak się okazało, zaraz za mną szedł trener Smith.
- Dzień dobry Rose. - Jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. Zrównał krok z moim i teraz szliśmy ramię w ramię.
- Bry. - Mruknęłam ledwo.
- Nie mamy czasem lekcji po porze lunchu? - Zapytał.
Wzruszyłam ramionami.
- Mamy. Ale nie mam dzisiaj humoru, żeby użerać się z ludźmi. - Powiedziałam.
- Rozumiem. Każdy ma czasem zły dzień. - Przytaknął.
- Ja mam wrażenie, że ostatnio mam ten zły dzień coś za często. - Pokręciłam głową.
- Czasem zdarza się i zły tydzień albo miesiąc. Nie musisz się tym przejmować. Chłopakom z drużyny też w piątek na treningu nie poszło. W każdym bądź razie szału nie było. - Przyznał trener.
Podniosłam głowę i spojrzałam na niego, nic się nie odzywając. Patrzył na mnie przyjaźnie, z łagodnością wymalowaną na twarzy.
- Możesz posiedzieć sobie na balkonie. Odpocznij, uspokój się, osiągnij wewnętrzny zen... - Uśmiechnął się do mnie, gdy zbliżaliśmy się do drzwi.
- Dzięki trenerze. - Odpowiedziałam mu słabym uśmiechem i weszłam do środka.
Przesiedziałam tam chyba z trzy pierwsze godziny lekcyjne. Na początku w spokoju słuchałam sobie muzyki, potem odrobiłam zaległe zadanie z matematyki, aż skończyło się na oglądaniu, jak jakieś dziewczyny z młodszej klasy grają w siatkówkę. Materac na balkonie nagle stał się okropnie niewygodny. Nabrałam też w pewnym momencie ochoty by wyskoczyć przez te barierki. Ale siedzenie tutaj było lepsze od nudzenia się na lekcjach.
Miałam nie czuć się jak Bella. Moje życie miało inaczej wyglądać.
Rose nie myśl o tym, upomniałam się w myślach.
Zaczęłam się zastanawiać, co mogę zrobić. Wiem. Skupię się na nauce. Wyjadę za granicę, zmienię tożsamość i zajmę się hodowlą trzody chlewnej. Od dzisiaj będę się nazywać Gonzales.
Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Ktoś wchodził po schodach na balkon. Pomyślałam, że może to trener Smith, który potrzebował mojej pomocy... Ale się myliłam.
- Rose! Tu jesteś! - Wykrzyknęła Sophia z trudem łapiąc się pod boki. - Przeklęte schody...
Biedna aż dostała zadyszki. Z trudem łapała oddech, a jej klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała. Przecież nie było tu wcale aż tak wysoko...
Włosy miała w kompletnym nieładzie i krzywo zapięty ciemnofioletowy sweterek. Wątpię aby był to najnowszy krzyk mody... No... Krzyk to na pewno...
- Zostaw mnie w spokoju... - Jęknęłam. Naprawdę nie miałam dzisiaj ochoty na towarzystwo i historie o małych kotkach.
Dziewczyna podeszła do mnie i zdecydowanie pociągnęła za rękę, omal nie wyrywając ją ze stawów, zmuszając tym samym do wstania. Niemal natychmiast ustawiła mnie do pionu. Zaczęła mnie ciągnąć w stronę schodów.
- Sophia, puść! Co się dzieje? - Próbowałam się wyrwać. Od kiedy ona miała taki silny uścisk?
- Nie! - Powiedziała stanowczo. Normalnie jak nie ona. - Boys of Death są w szkole!
Stanęłam jak wryta.
- Możesz powtórzyć? - Poprosiłam.
- Boys of Death są u nas w szkole! I dadzą koncert! - Powiedziała podekscytowana.
No tego to się kurwa naprawdę nie spodziewałam.
CZYTASZ
Muzyka Zbuntowanych [W TRAKCIE POPRAWY]
Teen FictionWszyscy znają Rose z tego, że ma trudny charakter. Dziewczyna jest niezależna, uparta oraz otwarcie mówi to co myśli, chociaż nie zawsze jest to właściwe. Zawzięcie broni swoich poglądów, co nie podoboba się nauczycielom i niektórym przestawicielom...