Rozdział #60

3.6K 223 8
                                    

Voldemort stał za swoimi Śmierciożercami. Patrzył na bitwę z niechętnym podziwem, widząc odwagę i determinację wroga. Nie zmieniało to faktu, że będzie ich musiał zmiażdżyć. Szkoda jednak, że nie chciał pracować dla niego. Wówczas Czarodziejski Świat nie miałby cienia szans. Z drugiej strony wartość mężczyzny można było ocenić po jakości jego wrogów i zdolności do zmiażdżenia rzeczonych wrogów.

Sil Brath Sios! – Voldemort wyrzucił ręce w przód i wezwał starożytną magię, by stanęła na jego wezwanie. Niebo nad jego wrogami pociemniało, a na ziemię runęła lawina piorunów. Dementorzy, gargulce, Zakon i Huncwoci padali porażeni zabójczym atakiem. Voldemort nie dbał o straty we własnych szeregach, jak długo padali jednocześnie jego wrogowie. Pozostały tylko trzy patronusy. Pozostali czarodzieje zginęli lub musieli uciekać, by uniknąć porażenia.

Voldemort nie był jednak jedynym uzdolnionym czarodziejem w okolicy. Stało się to jasne, gdy kilkumetrowe stalowe pręty wystrzeliły z ziemi i otoczyły Huncwotów. Błyskawice zostały przyciągnięte do metalu, co zneutralizowało klątwę Voldemorta.

- Uwielbiam tę różdżkę – powiedział James. Podszedł do przyjaciela, obracając nową zabawkę w palcach. Bracia we wszystkim prócz krwi uśmiechnęli się do siebie, a James rzekł: - Longbottom nie żyje, a z nim pozbyliśmy się ostatniego horkruksa.

- To go czyni śmiertelnym, ale daleko nam jeszcze do końca – ostrzegł Syriusz, klepiąc przyjaciela w ramię.

- Nasi przyjaciele utknęli w gnieździe węży – zauważyła Gabriella, wskazując na mały oddział goblinów otoczonych najgorszym co mógł do walki rzucić Voldemort. Gdzieś w tej masie była również Furia, ale nie dało się jej dostrzec.

- W takim razie zabierzmy tę cholerną walkę do nich – odparł James, a Syriusz pokiwał głową. Rzucił zaklęcie, które opracował Szczeniaczek i cały obszar przed nimi zafalował jak woda.

- Walczymy w parach. Plecami do siebie, jeśli trzeba, ale walczymy! – krzyknęła McGonagall, która teleportowała się na pole bitwy z ostatnimi, którzy pozostali w odwodzie.

- Kto chroni szkołę i dzieci? – zawołała Molly.

- Systemy obronne Hogwartu są uruchomione i, wybacz moją arogancję, całkiem mocne. Poza tym wszyscy wiemy, że jeśli tu przegramy, zajęcie przez niego szkoły to tylko kwestia czasu. Jeśli mamy go zatrzymać, to tu i teraz – podsumowała stanowczo Minerva, nie pozostawiając pola na kontrargumenty. Potem spojrzała na Molly.

- Skończ wysyłania rannych do szkoły, a potem dołącz do nich. Obawiam się, że Poppy, Dilys i Narcyza mają pełne ręce roboty i przydałaby się im twoja pomoc.

- Tak, zostaw wojnę wojownikom – dodała Tonks. Przeszła obok McGonagall z determinacją w oczach.

- Widzę, że już doszłaś do siebie – powiedziała Minerva, mrużąc oczy.

- Przecież jestem aurorem – odparła Tonks i wywróciła oczami. Podbiegał do kuzyna i uderzyła go w ramię.

- Jak tam głowa? – spytał z uśmiechem. Zauważył mimochodem że wali mocniej, niż wskazywałby na to jej wygląd.

- My Blackowie jesteśmy znani z twardych łbów. Poza tym mam męża do pomszczenia.

Spojrzała na Jamesa. Cofnął się kilka kroków, jakby trafiony klątwą. Jednak to jej ostatnie słowa zraniły go bardziej, niż jakakolwiek klątwa. Uniósł wzrok, a w jego oczach płonął lodowaty gniew.

- A więc zrobimy to wspólnie – warknął Potter i stanął u boku Tonks. Wiedział, że nigdy nie zdoła zastąpić Remusa, ale zrobi co w jego mocy, by dziecko jego przyjaciela nie musiało dorastać bez matki. Spojrzenie Tonks nieco złagodniało, ale jej głos nie:

- Nie zostawaj z tyłu – rzuciła i ruszyła przez portal.

- Powodzenia, stary, ma niezły humorek – stwierdził Syriusz. Gabriella uderzyła go w ramię za brak taktu. Wiedziała, że próbuje rozluźnić atmosferę, ale i tak planowała mu później palnąć kazanie.

- Stary, mam rudowłosą żonę. Wiem wszystko o humorkach – odparł James i podążył za Tonks przez barierę. Pozostali poszli w jego ślady, zostawiając Molly z zadaniem przetransportowania rannych z powrotem do zamku.

═══════════════════

Zakon i Huncwoci wyłonili się znikąd w samym środku sił Voldemorta i zaczęli miotać klątwami na prawo i lewo. Chaos opanował pole bitwy, bo walczący nie mieli czasu, by odróżnić przyjaciela od wroga. Jednak Voldemort wciąż miał liczebną przewagę po swojej stronie, a to oznaczało, że ostatecznie jego siły odniosą triumf. Już zaczynali otaczać mała grupkę bojowników o wolność.

Wówczas od Zakazanego Lasu dobiegł grzmiący tętent kopyt. Zza drzew wyjechali goblińscy wojownicy dosiadający centaurów i uderzyli na lewe skrzydło armii wroga. Strzały wzbiły się w niebo, a zestrzelone gargulce zaczęły spadać na ziemię. Bez chwili wahania runęli na Inferiusy.

Wówczas Voldemort coś wyczuł. Raczej jej magię niż obecność.

- Immobulus – krzyknął. Kilkanaście centymetrów od jego gardła zastygły zakrwawione szpony. Należały do tej samej bestii, która tamtej nocy niemal przebiła się przez jego tarczę. Nawet zamrożona wciąż się poruszała, choć teraz żółwim tempem. Stwór sprawiał imponujące wrażenie, do tego jego umysł chyba nie był tak chaotyczny, jak sugerowałaby postać.

- Homorphus.

Bestia zmieniła się w rudowłosą nastolatkę. Tą samą, która umknęła z ofiarnego ołtarza Bellatrix w zeszłym roku, a jeśli raporty mówiły prawdę, ogrzewała teraz łóżko młodego Lorda Pottera. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, już padłby trupem.

- Imponujące, Weasley, bardzo imponujące. Co za marnotrawstwo czarownicy czystej krwi. Masz taki potencjał – zadrwił Voldemort.

- POTTER! Nazywam się Potter. Zapamiętaj to, Tom, bo to nazwisko osoby, która cię zabije! – warknęła Ginny bez cienia lęku. Voldemort wybuchnął śmiechem. Jego oddziały panowały nad sytuacją. Miał czas zabawić się nieco z krnąbrną dziwką Pottera.

- Rozkładasz przed nim nogi, a on ci dał swoje nazwisko. Jakie to romantyczne. A mówią, że Weasleyowie nie są ambitni. Musisz być prawdziwą dziwką w sypialni.

- To się nazywa miłość, Tomuś, a ty nie jesteś nawet cieniem mężczyzny, którym on jest! – odcięła się Ginny, po czym wrzasnęła, czując klątwę Cruciatus. Wrzeszczała tak głośno, że jej głos poniósł się nad polem bitwy, zagłuszając wszystkie inne dźwięki. Nie wiedziała ile to trwało, ale gdy ból się skończył, została uwolniona z paraliżu i zwaliła się do stóp Voldemorta. Sięgnął w dół, chwycił garść rudych włosów i szarpnięciem uniósł jej głowę.

- Jeszcze się nauczysz szanować lepszych od siebie. O nie, nie zabiję cię. Dobrze mi posłużysz jako świeżo owdowiała Lady Potter – poinformował ją Voldemort. Usiłowała zebrać siły, by wyrwać się z jego uścisku, ale bez skutku. Niejednokrotnie cierpiała pod Cruciatusem Bellatrix Lestrange, gdy przebywała jako mimowolny gość w jej okropnej posiadłości. Ból, który odczuwała wtedy, nie umywał się nawet do tortury z rąk Riddle'a.

- Nigdy! – krzyknęła Ginny, jej usta zdobyły się na opór, na który nie mogło sobie pozwolić jej ciało.

- Rozejrzyj się, dziewczyno, przegraliście. Twój mąż już nie żyje. Padł z ręki Greybacka albo Bellatrix – zadrwił Czarny Pan i z przyjemnością obserwował, jak gaśnie światło w jej oczach. Jednak po chwili rozbłysło znowu i powrócił buntowniczy nastrój dziewczyny.

- Jest lepszy od tej dwójki – warknęła Ginny, czując, że Furia znów się w niej pojawia.

- Może od Greybacka, ale Bella kontroluje ciało Desory. Twój mąż zginie z rąk byłej kochanki. A wszyscy, których kochasz, wkrótce zginą wraz z nim.

Harry Potter i Powrót HuncwotówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz