- ALE JA ŻYJĘ! – wrzasnęła Ginny i wbiła na nowo uformowane pazury w łydkę Voldemorta. Zaczerpnęła z mocy Furii i posłała w niego strumienie elektryczności. Po raz pierwszy od bardzo, bardzo dawna Voldemort zawył z bólu. Fale elektryczności przepływające przez jego ciało wywołały gwałtowne konwulsje. Może nie takie jak przy Cruciatus, ale sposób Furii był nie mniej efektywny. Czarny Pan został odrzucony o kilka metrów z ciężko poparzoną nogą.
Cios był równie wyczerpujący dla Ginny jak dla Riddle'a. Niemal wyczerpała swój magiczny rdzeń. Miała nadzieję, że to wystarczy, by go zabić, ale Czarny Pan okazał się bardziej odporny, niż ktokolwiek podejrzewał. Dygoczącymi rękami wyciągnął spod szaty fiolkę z eliksirem. Dwukrotnie niemal ją upuścił, ale ostatecznie zdołał unieść do ust i przełknąć zawartość. Na kilka chwil zamarł w bezruchu, czekając aż eliksir zacznie działać. Wkrótce, zdecydowanie za szybko jak na gust Ginny, zaczął wstawać, a jej nadzieja rozwiała się jak dym. Ruszył w stronę młodej kobiety z różdżką w dłoni. Wszystko wydawało się stracone ale wtedy do jej uszu dobiegł najpiękniejszy dźwięk na świecie. Spojrzała w tamtą stronę. Na wzgórzu stał Cień i ryczał na całe gardło.
- To tylko jeden człowiek. Co może zrobić, co zmieniłoby losy tej nocy? – zadrwił Voldemort.
Jakimś cudem Ginny znalazła w głębi duszy siłę, by stanąć na nogi, mimo bólu przenikającego jej ciało. Zakończy to stojąc na własnych nogach, jeśli tylko zdoła. Voldemort potrząsnął głową z niedowierzaniem. Nie mógł uwierzyć w arogancję tej dziewczyny. Nagle spojrzał na wzgórze ponad jej ramieniem, a w jego oczach odbiło się zdumienie. Ginny odwróciła głowę, a jej oczom ukazała się szarżująca armia wilkołaków. Niebo nad nimi wypełniły sukkuby.
Początkowo Voldemort uznał, że wilkołaki atakują Bestię Cienia, ale te stwory zaczęły rozszarpywać jego inferiusy. Potem sukkuby runęły na dementorów i najwyraźniej miały jakąś osłonę przed ich złowieszczą mocą. Ich strzały i miecze lśniły, niczym blask księżyca. Huncwoci walczyli zawzięcie i szeregi Śmierciożerców zaczęły topnieć. Losy bitwy zaczęły się odwracać na niekorzyść napastników.
- Oj, Tomusiu, chyba jednak Bella i Wilczek nie dali rady. To jak będzie, zawalczysz jak mężczyzna, czy uciekniesz jak pizda? – kpiła Ginny, chcąc kupić Harry'emu cenny czas. Czy jej się to podobało czy nie, Ginny lepiej rozumiała słabości tego potwora niż ktokolwiek inny na świecie. Chyba jedyny pożytek z tego przeklętego dziennika.
- Głupia dziewczyno, problem z miłością polega na tym, że jeśli ją komuś odebrać, to jest to równie zabójcze jak Klątwa Śmierci. On przyjdzie do mnie, a wtedy wyślę go do niego.
- Jak na truposza pieprzysz strasznie dużo głupot – rozległ się tuż za nim niski, męski głos. Stał tak blisko, że niemal czuł ciepło oddechu Pottera na swojej bezwłosej głowie. Oczy dziewczyny pojaśniały od nadziei i czegoś, co uznał za miłość. Mroczny czarodziej obrócił różdżkę, celując za plecy i wypalił kościołamacza. Spodziewał się wrzasku bólu, ale usłyszał jedynie krótki śmiech po prawej. Obrócił się w tamtą stronę, ale otrzymał cios, który powalił go na jego żałosny tyłek.
- Nie trafiłeś, panienko – zadrwił Harry. Małymi krokami zdołał stanąć między starym sukinsynem i kobietą, którą kochał. Zamachał do niej dłonią trzymaną za plecami. Ginny ujrzała, że trzyma w niej eliksir. Przejęła go i bez wahania wypiła całą zawartość butelki. Po kilku sekundach poczuła się lepiej, nie miała wrażenia, że za chwilę może się przewrócić.
- Widzę, że zaczęłaś imprezę beze mnie? – rzucił Harry przez ramię. Ginny wyrzuciła buteleczkę, ujęła go za rękę i oparła czoło na jego ramieniu. Czuła, jak jego magia przepływa przez łączącą ich więź. To poprawiło jej dyspozycję bardziej niż jakikolwiek eliksir.
CZYTASZ
Harry Potter i Powrót Huncwotów
FanficJames zginął, ratując żonę i syna. Mały Harry dorastał pod opieką Lily i Syriusza. Teraz, w wieku 17 lat, świetnie wyszkolony wojownik pojawia się w Hogwarcie, gdzie wstrząśnie czarodziejskim światem w posadach. Animagia, polityka, gobliny i... sukk...