Rozdział 55

117 8 1
                                    

Po kąpieli od razu poszłam spać podjadając jeszcze w międzyczasie jednego banana. Harry oczywiście nie mógł się oprzeć temu by mnie przytulić i przykleił się do mnie jak mucha do lepu. Zasnęłam więc a jego ramionach, ale niestety rano obudziłam się w pustym łóżku. Na stoliku nocnym leżała jedynie karteczka,

"Poszedłem pobiegać, niedługo wrócę.
Harry. xx"

ale bardzo zastanowiła mnie jej treść. Od kiedy Harry biegał? Biorąc pod uwagę jego stan po śpiączce i to jaką trudność sprawiają mu dłuższe wyprawy nie mogłam w to uwierzyć.
Wstałam bez zbędnego przeciągania się i od razu wyskoczyłam w dzisiejszy strój składający się z szarych leginsów i białej bluzy bez kaptura. Postawiłam na wygodę, bo nie miałam zamiaru ruszać się dziś poza dom. Poszłam zrobić sobie naleśniki z czekoladą na śniadanie i zjadłam je siedząc na bujanym fotelu na tarasie, który znajdował się z tyłu domu. Wejście do niego prowadziły duże oszklone drzwi z salonu. Ogród domu państwa Styles był cudowny. Wielki, pełen zieleni, różnokolorowych kwiatów i małego oczka wodnego przez niektórych nazywanego stawem, niedaleko płotu rosło kilka małych drzewek i choinek, całość wyglądała przepięknie.

  Po zjedzeniu śniadania rozkoszowałam się piękną pogodą popijając ulubioną malinową herbatę. Mój relaks przerwał telefon od mojego szefa z ciastkarni.
—  Witam, czy coś się stało? —  zapytałam.
—  Summer wybacz, że do ciebie dzwonię, ale nie mam się do kogo zwrócić.
— Proszę mówić, śmiało.
—  Potrzebuję pracownika za kasę na sklepie. Dziewczyny pobrały urlopy na żądanie a ja mam dwóch pracowników na magazynie!
—  Nie ma problemu, przyjechać od razu? 
—  Gdybyś mogła. —  w jego głosie poczułam wyraźną ulgę.
—  Niedługo będę. —  powiedziałam i się rozłączyłam.  Dawno nie odwiedzałam szefa i nie byłam w sklepie, więc to była świetna okazja by zażyć trochę przeszłości. Wygodną bluzę zmieniłam na zwiewną koszulkę z długim rękawem założyłam buty i zgarniając klucze z komody wyszłam z domu dokładnie zamykając drzwi wejściowe.

DO: Harry, Lexie
Jestem w ciastkarni.

Napisałam szybkiego sms'a do Harry'ego i Lexie po czym wsiadłam do swojego auta i udałam się w kierunku sklepu, który znajdował się dwadzieścia minut drogi od mojego aktualnego domu. Odpowiedzi zwrotnej od żadnego z nich nie dostałam, więc wrzuciłam telefon do szafki, kiedy tylko dotarłam do budynku i zajęłam miejsce przy kasie. Obsługiwałam klientów z taką samą przyjemnością jak kiedyś, zamiatałam podłogę oraz wycierałam stoliki.
  —  Dzień dobry. —  usłyszałam męski głos za sobą. Odwróciłam się instynktownie spotykając z tęczówkami Dylana.
  —  Cześć. —  jęknęłam speszona sytuacją i cofnęłam się dwa kroki.
—  Wyglądasz... — zawahał się spoglądając na mój brzuch, który pomimo zwiewnej koszulki uwydatnił się przez materiał.
— Kwitnąco! —  odezwał się szef, który wyszedł z zaplecza. —  Dylan, jesteś spóźniony. Zamiast urządzać sobie pogaduszki powinieneś już być na magazynie. 
—  Dziękuję. —  powiedziałam bezgłośnie w stronę szefa i wróciłam za kasę. 
Każda sytuacja z Dylanem stawała się coraz bardziej niezręczna. Miałam wrażenie, że ten chłopak w przeszłości za dużo sobie wyobraził i miał nadzieję na coś, co nigdy by się nie wydarzyło. 
Dzień mijał bardzo powoli i w miłej atmosferze. Stali klienci cieszyli się, że wróciłam a nowi byli zdziwieni, że widzą nową twarz w sklepie.  
  —  Summer, jestem ci bardzo wdzięczny, że przyszłaś. —  powiedział szef, kiedy zbliżała się godzina zamknięcia ciastkarni.
—  Nie ma sprawy. Mówiłam, że może pan na mnie liczyć w każdej chwili.
—  Tutaj jest twoje wynagrodzenie za dzisiejszy dzień sto funtów.
  —  Dziękuję. —  powiedziałam i otworzyłam szafkę w celu zabrania swoich rzeczy. —  Do zobaczenia!
Na wyświetlaczu mojego telefonu widniało dwadzieścia sześć nieodebranych połączeń od Harry'ego.
—  Summer! —  usłyszałam głos Lexie. Odwróciłam się w stronę źródła z jakiego dobiegał i zobaczyłam roześmianą przyjaciółkę opierającą się o samochód mojego narzeczonego.
—  Lexie? Co ty tutaj robisz?
—  Przyjechaliśmy cię odebrać z pracy!
—  Przecież ty jesteś pijana. 
—  Oj tylko troszkę wypiliśmy. —  roześmiała się ponownie i beknęła na cały głos.
—  Boże, wsiadaj do samochodu. —  rozkazałam i poszłam otworzyć drzwi kierowcy. —  Wysiadaj.
—  O! Cześć! —  zaśmiał  się mówiąc pijackim bełkotem Harry.
  —  Nie wierzę, że wsiadłeś za kółko w takim stanie. Wyłaź. —  powiedziałam i pociągnęłam go za rękę. Wygramolił się i zajął miejsce na tylnej kanapie. 
Zostawiłam swoje auto na parkingu pod sklepem i odwiozłam przyjaciółkę autem Harry'ego pod dom. 
—  Cześć Louis. Jesteś w domu? —  zadzwoniłam do narzeczonego Lexie.
—  Tak, coś się stało?
—  Mógłbyś zabrać zwłoki swojej pijanej dziewczyny z mojego samochodu?
— Kurwa. —  powiedział i się rozłączył. Miałam nadzieję, że to znaczyło, że już idzie.
Poczekałam kilka minut i pojawił  się pod autem.
  — Jesteś kompletnie pijana! Gdzieś ty była!? —  krzyczał wyciągając ją z pojazdu.
— No z Harrym.
—  A co ty robiłaś z Harrym? —  zapytał zdenerwowany.
—  Miałam spotkać się z Summer, ale ona nie przyszła.
—  Napisałam ci przecież, że jestem w ciastkarni! —  krzyknęłam nie mogąc powstrzymać złości. —  Przecież mogłaś przyjść! Poczekać na mnie! Nie musiałaś z nim chlać!
—  Oj tam. —  machnął ręką Harry.
—  A ty to się lepiej zamknij. —  warknęłam.
—  Przepraszam za nią Summer. —  powiedział Louis i wyciągnął swoją dziewczynę na zewnątrz biorąc od razu na ręce.
—  Nie musisz, połóż ją spać. —  pokiwał twierdząco głową i zamknął drzwi auta. Odpaliłam ponownie silnik i pojechałam prosto do domu.
—  Summer. —  burknął Harry, kiedy próbowałam wyciągnąć go z auta.
—  Zamknij się. Co ty sobie w ogóle wyobrażałeś!?
—  Czekaliśmy na ciebie. —  uśmiechnął się.
—  Nie wiem, dlaczego się tak szczerzysz.
—  Bo mi wesoło, że jesteś. 
— Super. Świetny powód do radości. —  rzuciłam sarkastycznie otwierając jedną ręką drzwi a drugą trzymając jego cielsko by nie poleciał plackiem na ziemię.
Wchodząc do domu doznałam szoku. W całym salonie porozwalane były butelki po piwie, porozrzucane po podłodze i kanapach chipsy, poduszki leżące na podłodze, bluza Harry'ego rzucona na komodę.
  —  Co tutaj się stało? —  zapytałam stanowczo rzucając go na kanapę.
—  Bawiliśmy się. —  roześmiał się.
— Co? —  zapytałam zdejmując mu buty, by nie pobrudził mebli.
—  Fajnie. —  śmiał się jak idiota.
Postanowiłam zignorować jego zachowanie i posprzątać trochę, by nie siedzieć jak w chlewie. Totalnie go ignorując zaczęłam odkurzać wokół i zbierać wszystko z podłogi. Moją uwagę przykuło małe czarno-niebieskie opakowanie wsunięte pod jedną z kanap. Sięgnęłam dłonią po nie i wyciągnęłam.
Poczułam jak moje ciało ogarnia fala gorąca, nudności i płaczu. W dłoni trzymałam otworzone opakowanie prezerwatyw z jedną brakującą sztuką. Złość kipiała we mnie do tego stopnia, że zaczęłam się trząść jak galareta. Rzuciłam opakowaniem w śpiącego Harry'ego, który niewzruszony tym dalej smacznie spał. Pobiegłam na górę i w walizkę, którą miałam pod ręką spakowałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Zdjęłam pierścionek zaręczynowy z dłoni i zostawiłam go na stoliku wraz z karteczką.

"Bądź z siebie dumny.
Oboje jesteście siebie warci, niedługo przyjadę po resztę swoich rzeczy."

Wezwałam taksówkę i pojechałam pod ciastkarnie by odebrać swój samochód. Wrzuciłam na tylne siedzenie walizkę i z piskiem opon odjechałam w kierunku domu rodziców. Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że ledwo trzymałam w nich kierownice. Musiałam się bardzo skupiać na drodze i myśleć o bezpieczeństwu dziecka, by nie zrobić jakiegoś głupstwa. Po pięciu minutach szybkiej i gwałtownej jazdy zaparkowałam pod rodzinnym domem. 
Zaczęłam krzyczeć jak opętana i uderzać pięściami w kierownice.
  —  Summer? —  usłyszałam głos mamy. Klęczała przerażona obok mnie.

 Odzyskałam świadomość. Co się właśnie stało? 

  —  Boże dziecko, co się stało? Nie mogłam cię uspokoić od kilku minut. —  dyszała z przerażenia.
—  Przepraszam, chyba mnie za bardzo poniosło. Już wszystko w porządku. Mogę się u was zatrzymać?
—  Oczywiście, że tak skarbie. Chodźmy do środka.
—  Czy tata może zaparkować mój samochód w garażu? Nie chce by był widoczny.
—  Dobrze, zaraz zaparkuję. —  powiedziała mama i zaprowadziła mnie do domu.

To nigdy nie powinno się wydarzyć |H.SOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz