Ocknęłam się już na sali obserwacji przypięta pod przeróżne maszyny. Zamrugałam kilka razy by złapać ostrość i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Leżałam na sali sama a tuż obok w pokoju lekarzy rozmawiała z kimś moja mama. Podniosłam się osłabiona opierając na łokciach. Lekarz gdy tylko to zauważył od razu do mnie podszedł.
— Dzień dobry panno Williams, jak się czujemy?
— Tak jak wyglądamy. — rzuciłam od niechcenia. Mężczyzna sprawdził moje podstawowe parametry, coś wpisał w kartę i znacząco spojrzał na moją mamę po czym wyszedł z sali zostawiając nas same. — Co się stało?
— Summer... — zaczęła mama wahając się. — Bardzo mi przykro.— Bardzo ci przykro bo? — serce zaczęło bić mi szybciej, dłonie pocić i trząść a do oczu napływały łzy. — No mów!
— Straciłaś dziecko, przykro mi.
Te słowa były dla mnie jak gwóźdź do trumny. Moje wszystkie dotychczasowe objawy zniknęły, a z oczu wyleciało jedynie kilka pojedynczych łez. Patrzyłam na mamę pustym wzrokiem wypranym z jakichkolwiek uczuć. Straciłam moje dziecko, moją malutką fasolkę, jedyne co mi zostało na świecie. Straciłam je przez tego cholernego kutasa! Stres jaki mi dostarczał bardzo niekorzystnie wypływał na dziecko, przez stres mało jadłam, nie dbałam o siebie.ON ZABIŁ NASZE DZIECKO!
— Panno Williams, narzeczony do pani. — ocknęłam się w sekundę po słowach pielęgniarki.
— Niech on stąd wyjdzie! Niech wyjdzie! Nie chce go widzieć! Zabierzcie stąd tego morderce! Zabierzcie! — zaczęłam krzyczeć i rzucać się po szpitalnym łóżku, dostałam ataku drgawek i paniki, pielęgniarka w trybie błyskawicznym podała mi coś w strzykawce prosto w żyłę i kilka sekund po tym już spałam.— Summer, ja tak bardzo cię przepraszam. Jestem cholernym idiotą, że nie potrafiłem docenić tego co miałem, a miałem wspaniałą kobietę, która miała urodzić mi dziecko. Jestem na siebie wściekły, brzydzę się sobą. Patrząc na to do jakiego stanu cię doprowadziłem mam ochotę coś sobie zrobić, ale co mi to da? Nie ulżę tym sobie a dodam jeszcze więcej cierpienia. Chociaż uwierz, wolałbym konać z bólu fizycznego, niż czuć to co czuję teraz. — obudziłam się, kiedy Harry fundował mi tą jakże wzruszającą i ckliwą przemowę. Trzymał mnie za dłoń a mnie brało obrzydzenie. Nie mając już niczego do stracenia pozwoliłam mu dokończyć swoją wypowiedz po czym otworzyłam powoli oczy.
— Wyjdź.
— Summer? Summer! Doktorze obudziła się! — krzyknął uradowany.
— Powiedziałam, że masz stąd wyjść.
— Ale... — zaczął.
— Wynoś się! — krzyknęłam resztką sił. Bez słowa wstał i opuścił salę. Byłam tak bardzo osłabiona, że każdy kolejny wdech sprawiał mi trudność i ból.
— Panno Williams. Nie należy tak krzyczeć na swojego wybranka.
— To morderca a nie wybranek. Nie chce go tu widzieć, nie chce żebyście go tu wpuszczali.
— Jeśli taka jest pani wola, spełnimy ją. Musi się pani teraz oszczędzać.Bardzo wyniszczyła sobie pani organizm, podajemy ciągle kroplówki na wzmocnienie , ale jakby organizm na nie nie reagował. Podamy pani coś na uspokojenie i sen. Musi pani się dobrze zregenerować.I tak następne trzy dni odsypiałam budząc się tylko na posiłki, które zjadałam w całości pilnowana przez pielęgniarkę lub mamę. Prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę byłam podpięta do kroplówek, które miały dostarczyć mojemu organizmowi wszystkiego czego brakowało mu przez ostatnie tygodnie. Tego dnia byłam już na tyle zregenerowana, że mogłam wstać przejść się po sali. Było to bardzo trudne, ponieważ bolała mnie cała macica i podbrzusze. Małymi kroczkami chodziłam w tą i z powrotem starając się zignorować obecność Harry'ego za szklanymi drzwiami. Niestety nie mogłam zabronić mu przebywać w szpitalu a jedynie w sali, w której leżałam. Mama powiedziała mi, że przez te dni siedział w szpitalu dwadzieścia dwie godzinny dziennie, znikał na dwie i wracał punktualnie przebrany w inne ubrania.
— Panno Williams? — zwróciła się do mnie pielęgniarka, kiedy usiadłam po spacerze na łóżku— Pani o imieniu Anne Styles chciałaby się z panią zobaczyć, czy mam ją wpuścić?Mama Harry'ego? Co ona tutaj robi?
— Tak, oczywiście.
I chwilę później pojawiła się we własnej osobie moja niedoszła teściowa.
— Dziecko moje. — przytuliła mnie mówiąc zaledwie dwa słowa i trzymała w uścisku dłuższą chwilę. — Tak mi przykro.
— Proszę nie płakać. Już tego nie odwrócimy. — powiedziałam, kiedy kobieta spojrzała mi prosto w oczy.
— Nie wiem co mam powiedzieć, jest mi wstyd za własnego syna.
— Nie chce o nim rozmawiać. — stwierdziłam ucinając temat.
— Jak się czujesz?
— Lepiej. Lekarze dbają o to, by mój organizm się wystarczająco zregenerował bym mogła stąd wyjść. Siedzę ciągle przypięta do kroplówek i jestem nadzorowana przy obiadach.
— I bardzo dobrze! Musisz stanąć na nogi. — zaśmiała się smutno.
— Przeżyje.
— A wiesz jak...
— Nie. I nie chce wiedzieć. — przerwałam jej, kiedy chciała zapytać czy wiem jak to wszystko się stało. Nie chciałam wiedzieć, nie chciałam dostarczać sobie teraz jeszcze większego bólu psychicznego, ten który miałam ledwo znosiłam.
Z tego, co opowiedziała mi mama, zemdlałam, upadłam i zaczęłam krwawić z miejsc intymnych. Rodzice szybko wezwali karetkę a ta przetransportowała mnie tutaj. Mama o wszystkim wiedziała, ale nie chciałam by mi mówiła. Przyjdzie taki dzień, kiedy sama będę chciała się dowiedzieć.
— Może potrzebujesz czegoś?
— Nie, dziękuję za troskę. Chciałabym tylko by zniknął mi z oczu, ale graniczy to z cudem. — jęknęłam.
— Gdybym tylko mogła, zakazałabym mu tu przychodzić.
— Mam nadzieję, że szybko stąd wyjdę i nie będę musiała na niego patrzeć.
— Jak wyjdziesz odezwij się do mnie. — kobieta wyjęła z torebki karteczkę z numerem telefonu i podała mi ją. — Chciałabym ci jakoś pomóc.
— Proszę, mogłaby pani mu to oddać? — wyciągnęłam z torebki, która mama przywiozła mi kilka godzin po moim wylądowaniu na sorze resztę pieniędzy, która została po ostatnich zakupach.
— Oczywiście. — zszokowana wzięła ode mnie plik banknotów.
— Tyle zostało po ostatnich zakupach dla dziecka. — wyjaśniłam widząc jej zmieszaną minę.
— Przekażę. Muszę już uciekać, mąż czeka na zewnątrz mamy do po rozmawiania z synem.
Powiedziała i delikatnie ucałowała mój policzek.
— Do zobaczenia! — pożegnałam ją i położyłam się z powrotem na łóżku. Wzrok wbiłam w biały sufit pomieszczenia i leżałam tak dłuższą chwilę.
— Summer? — usłyszałam znajomy, ale jakże znienawidzony kobiecy głos. Podniosłam się i spotkałam z uciekającym wzrokiem Lexie.
— Naprawdę masz czelność tutaj przychodzi, po tym co zrobiłaś?
— Chciałam to wyjaśnić. Byłam pijana, między mną a Louisem nie układało się po zaręczynach.
— Uważasz, że alkohol i problemy w związku są usprawiedliwieniem na to, że puściłaś się z narzeczonym twojej "najlepszej przyjaciółki"? — zapytałam pokazując w powietrzu palcami cudzysłów przy ostatnich dwóch słowach.
— Nie, ale chciałam ci przedstawić swoją wersję.
— Ale ona mnie nie obchodzi. Między mną a Harrym nie układało się od tygodni. Od jego wypadku i jakoś nie poleciałam do Louisa lub jakiegokolwiek innego faceta z rozłożonymi nogami.
— Summer, ale ja nie chciałam.
— Nie bądź śmieszna. — parsknęłam śmiechem.
— Przepraszam.
— Idź już lepiej nim jeszcze gorzej się zdenerwuje.
Odwróciłam się tyłem do dziewczyny dając jej wyraźny znak, że nie chce już jej widzieć. Usłyszałam tylko dźwięk zamykanych drzwi i opadłam z maksymalną bezsilnością i bezradnością w sobie. Czułam się jak mała dziewczynka, która trafiła do grona szydzących z niej ludzi. Bezbronna i nie potrafiąca się przed nikim bronić.
CZYTASZ
To nigdy nie powinno się wydarzyć |H.S
FanficW TRAKCIE POPRAWY 43/61 Niemal wszystkie historie miłosne kończą się happy endem - gromadką dzieci, wspólnym mieszkaniem, życiem w dostatku, bla, bla, bla. Co się stanie, jeśli ta, przepełniona złością, wulgaryzmami i zwrotami akcji historia wcale n...