Pierwsze uderzenie spadło na niego z lewej strony.
Było tak silne, że zdołało na moment przyćmić jego zmysły i odrzucić jego głowę do tyłu, przez co poczuł ciche chrupnięcie w szyi. Otrząsnął się, lecz znowu oberwał z drugiej strony pięścią. Solidny ruch, a jego łuk brwiowy i część twarzy zostało rozcięte.
Krew zaczęła cieknąć mu po twarzy.
Tortura nie była zbyt wymyślna. Ot zwykłe unieruchomienie więźnia i bicie go do nieprzytomności rękawicami z metalowymi, ostrymi kolcami. Czkawka stał przy ścianie, dłonie miał zakute w kajdany, które przyczepione były do dwóch prętów wystających z płaskiej powierzchni za nim.
Rudor przyglądał się temu wszystkiemu z błyskiem w oku.
Młody wojownik z Berk znosił każdą torturę bez mruknięcia okiem. Jedyne, co mogło być świadectwem jego przebytych zabaw na wszystkich maszynach, to stan jego ciała, które nabierało fioletowych sińców oraz krwawych ran, z których nieustannie sączyła się czerwona ciecz. W niektórych miejscach na plecach skóra zaczęła mu odchodzić, obnażając ukryte pod spodem mięśnie.
Jednak nadal nie wydał z siebie żadnego dźwięku dyskomfortu ani tym bardziej żadnych informacji odnośnie wyspy jego ojca.
- Stop! - krzyknął mężczyzna, po czym wstał z zajmowanego tronu i podszedł spokojnym krokiem do bruneta. Jego twarz była zmasakrowana, pokryta brudem i świeżą krwią. Rudor nie wiedział, jakim cudem zęby chłopaka jeszcze trzymały się na swoim miejscu przy takich uderzaniach. Natomiast całe jego ciało bezwiednie wisiało na rękach, podtrzymywane przez zmęczone nogi.
Fizyczna forma Czkawki zaczynała odmawiać posłuszeństwa.
- Dziwne, że jeszcze dychasz, wiesz? Reszta już dawno leżałaby trupem. Ale ty jesteś inny. Jednak dlaczego? Powiesz coś na ten temat, skoro inne ci nie pasują?
Czkawka podniósł resztkami sił głowę, żeby spojrzeć na brązowowłosego.
- Mówiłem ci już - wyszeptał, oblizując usta - Nie trać czasu.
Kaszlnął, wypluwając krew pomieszaną ze śliną.
Nie miał ochoty na dalsze rozmowy z mężczyzną. Chciał tylko wreszcie umrzeć.
- Oj, ale nie przejmuj się tym - powiedział z udawaną czułością w głosie i przejechał dłonią po jego włosach, wplątując w nie palce i ciągnąc za nie mocno, tym samym podnosząc głowę Haddocka wysoko do góry - Przy mnie nie zdechniesz. Nawet na to nie liczy... A bynajmniej jeszcze nie teraz.
Puścił go, tak żeby uderzył w ścianę.
To był wystarczający ruch, aby Czkawka stracił przytomność.
Obudził się gwałtownie, gdy wylano na niego kubeł zimnej wody. Złapał haust powietrza, rozglądając się dokoła.
Przed sobą standardowo zobaczył wojownika, który wykonywał na nim wszystkie tortury. Dalej za nim stał Rudor, przeglądając jakieś papiery. Gdy spostrzegł, że brunet mu się przygląda, uśmiechnął się i odłożył trzymane dokumenty.
- Dzień dobry, księżniczko - mruknął, klepiąc Czkawkę po policzku, na którym miał wypalony herb z wyspy Niebieskiego Oleandra. Znamię wciąż było świeże - Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
Chłopak nie odpowiedział, odsuwając twarz od swojego oprawcy.
Rudor na to kopnął go z całej siły w złamane żebra. Czkawka skulił się pod wpływem uderzenia, wciągając ze świstem powietrze.
- Odpowiadaj, jak do ciebie mówię! - ryknął, ponownie kopiąc leżącego Haddocka.
I jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze.
Czkawka czuł, jakby jego wnętrzności poprzestawiały się ze sobą, po czym wróciły na swoje miejsce. Miał wrażenie, że złamane kości zaraz przetną mu skórę, wychodząc na zewnątrz i wreszcie pozbawią go życia. Leżał we własnej krwi, z trudem łapiąc kolejny oddech. Nie wiedział, ile to jeszcze potrwa, zanim zupełnie przestanie potrzebować pobierać tlen, zanim jego serce przestanie bić, zanim ostatni raz spojrzy na świat, który teraz był dla niego obskurną, zapyziałą celą więzienną na obcej wyspie z dala od Berk.
Kiedyś kochał Berk.
Kochał tą wyspę całym swoim wrażliwym sercem. Wszystkich ludzi, których mijał na swojej drodze, a którzy radośnie do niego machali, czasami też zamieniając z nim kilka słów. Wszystkie miejsca na wyspie, które udało mu się znaleźć. Wszystkie zwierzęta i rośliny. Kochał swoich rodziców i przyjaciół. A najbardziej kochał zachody słońca, którymi zawsze się rozkoszował po dniu pełnym wrażeń.
Kiedyś.
Uderzenia i kopniaki nasilały się z każdą sekundą, a Czkawka pomyślał, że odpływa. Odpływa pustymi myślami gdzieś daleko, głęboko, poza krawędź świata i wszystkiego, co istnieje. Nie słyszał już tego, co się działo. W uszach mu szumiało. Krew jakby zwolniła swój bieg, a serce wybijało coraz wolniejszy rytm. Obraz powoli zaczął mu się zamazywać, przejmując na swoje miejsce niczym nieograniczoną pustkę, czerń i nicość.
- Kiedyś, kiedyś, kiedyś... - wyszeptał ostatnimi siły, zanim jego ciało zupełnie przestało się ruszać.
707 słów hih prawie jak bond 007
okey, never mind
módlcie się do thora za czkawkę
do następnego!
p.s. nfkanfw ten tytuł xDDDD moje serce bangtan krzyczy
CZYTASZ
there was berk, when i was a boy || httyd
FanfictionBerk. Wspaniała wyspa otoczona lazurowym morzem z wieloma gatunkami wyśmienitych ryb w swoich głębinach. Pełna urodzajnych pól i lasów wypełnionych dorodną zwierzyną. Wolna od wszelkich klęsk, wojen i kataklizmów. Dumna, dostojna o niezwykłym kszta...