FORTY-FIFTH CHAPTER: Joy

359 35 10
                                    

Po tym, co się stało, tym bardziej nie miał ochoty wracać do chaty.

Mimo, iż słońce już na dobre wyłoniło się zza odległego horyzontu i nieśmiało zaczynało wbijać się w szpary pomiędzy liśćmi czy deskami w ścianach domów i Czkawka powinien przynajmniej znajdować się w okolicach wioski, to on nie miał na razie takiego zamiaru.

Chłopak, jak nigdy wcześniej, chciał zostać przy czarnym stworzeniu i dowiedzieć się, co się z nim samym dzieje. Bo był pewny, że coś się dzieje. Coś, czego na ten moment nie potrafił wytłumaczyć, ale to wiedział. Tak po prostu.

To uczucie, gdy patrzył na wyszczerzonego w jego stronę smoka.

Radość.

- Co się ze mną dzieje? – zapytał, kierując to pytanie do Nocnej Furii, bo tylko on tu z nim był i wiking poniekąd oczekiwał, że może dzięki niemu da radę cokolwiek zrozumieć. Jednak smok tylko przekrzywił zaciekawiony głowę, a jego nieporadny uśmiech znikł, zastąpiony jakby zmartwieniem.

Poruszył lekko swoimi uszami, starając się zbliżyć do siedzącego na ziemi bruneta, ale jednak w ostatniej chwili zrezygnował, jeszcze odczuwając lęk przed człowiekiem.

- Najwyraźniej ty również nie możesz mi pomóc – powiedział Czkawka, przeczesując gęste włosy palcami. Wzniósł zielone spojrzenie ku niebu, zastanawiając się, czego tak naprawdę bogowie od niego chcą. Przecież ostatnim razem oddał wszystko.

Ostatnim razem.

Haddock potrząsnął głową, ponownie skupiając uwagę na smoku, który mu się przyglądał. Nocna Furia po kilku sekundach znów powoli rozwarła swoją bezzębną paszczę w ułomnym uśmiechu, a Czkawka znowu to poczuł.

Poczuł radość.

A wszystko to, o czym myślał jeszcze przed chwilą, uciekło w głęboką otchłań zapomnienia.


Do wioski wrócił przed południem.

Kilka godzin w towarzystwie największego wroga ludzi pozwoliło mu na całkowite wyzbycie się uporczywych myśli i ponowne puste wnętrze, które tym razem wypełniło się czystą, niczym nieposkromioną radością.

Siedzieli od siebie w znacznej odległości, ale nie przeszkadzało to czarnemu smokowi na wygłupy, które sprawiały, że chłopak czuł się, tak jak nigdy wcześniej. Nocna Furia robił to wszystko, bo czuł całym ciałem, że to pomaga młodemu wojownikowi. Choć powinien był go zabić już dawno, nie chciał. Chciał mu jakoś pomóc, mimo iż był jego śmiertelnym wrogiem.

Najbardziej zadowolony był z siebie, gdy zakrył skrzydłami swoje ciało, zostawiając odkrytą głowę. Wykonał kilka podskoków w prawo i w lewo, przy tym poruszając na boki czarnym łbem, wydając z siebie ciche bulgoty. Po tym sam zaśmiał się ze swoich wyczynów i ponownie uśmiechnął się w stronę wikinga. A wtedy Czkawka, mimowolnie podążając za ruchami smoka, również wygiął delikatnie swoje usta w niewielkim uśmiechu.

To był pierwszy raz. Pierwszy raz od tamtego pamiętnego dnia. Pierwszy raz od kilku lat, kiedy poczuł radość i uśmiechnął się do drugiej istoty.

Nie wiedział tylko dlaczego.

Dlaczego to wszystko dzieje się akurat teraz.

Wróciwszy z lasu, zastał pracujących już w pocie czoła niewolników, a także Wandali oraz Huliganów, którzy ich pilnowali i wydawali rozkazy. Większość jednak też oddawała się pomniejszym obowiązkom czy pracom, żeby nuda zupełnie ich nie zabiła.

Ojca zastał na głównym placu, jak rozmawiał z Sączyślinem.

- Nie obchodzi mnie to, że nie mają siły – mówił rozgorączkowanym tonem wódz, ręką wskazując na pracujących – Zmuś ich, bo powoli brakuje pożywienia w spichlerzach. Zima za pasem. Musimy być gotowi nawet na kilka miesięcy pod śniegiem. Nie możemy ryzykować, że nagle zabraknie nam jedzenia.

- Rozumiem wodzu – odparł Jorgerson, drapiąc się po karku – Ale ostatnie słabe zbiory nie były wynikiem ich słabej pracy. Gruby widział ślady po smoczym ataku na północnych polach. Nie wyglądało to dobrze.

- W porządku. Trzeba będzie się również zająć możliwymi smoczymi atakami – przerwał na moment, żeby się rozejrzeć, a gdy dostrzegł stojącego nieopodal swojego syna, przywołał go dłonią – Czkawka! Dobrze, że jesteś. Mam dla ciebie i twojej drużyny zadanie. Weźmiecie kilka losowych, takich słabszych oczywiście, dzieciaków od niewolników i po jednym najmłodszym z każdej rodziny Wandali i wszystkie zaprowadzicie na skraj pól. Niech smoki wezmą je zamiast naszych cennych upraw. Zrozumiano?

Wszystko to, o czym mówił Stoik, spowodowało, że chłopakowi na powrót było wszystko jedno. Radość z jego serca wyparowała zupełnie, zostawiając jedynie pustkę, otchłań, nicość. Już nie widział uśmiechniętego smoka, widział jedynie krew, śmierć, ponowne odebranie życia przez zwykłe polecenie. Jego myśli były wolne. Znów był maszyną do zabijania.

Młody Haddock popatrzył na ojca pustym spojrzeniem i kiwnął jedynie głową, odchodząc w stronę klifów w poszukiwaniu swojej drużyny, aby wypełnić kolejny nieludzki rozkaz wodza.

Młody Haddock popatrzył na ojca pustym spojrzeniem i kiwnął jedynie głową, odchodząc w stronę klifów w poszukiwaniu swojej drużyny, aby wypełnić kolejny nieludzki rozkaz wodza

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

jest ledwo po północy, ale udajmy, że to jeszcze sobota, okej? okej!


pierwszy po wattpadowej sytuacji kryzysowej, ale ruszamy na spokojnie dalej. mam nadzieję, że tak samo jak ja nie możecie się doczekać dalszych przygód na berk, a powiem wam, że zacznie się robić naprawdę ciekawie!

stay tuned :)

there was berk, when i was a boy || httydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz