TWENTY-FIFTH CHAPTER: Hope

458 46 11
                                    

MARATON "WŚRÓD SMOCZEJ EGZYSTENCJI" - cz. 4


- Stój! 

Krzyk Astrid zawisł w powietrzu i był ostatnim dźwiękiem, który Czkawka spodziewał się usłyszeć przed swoją śmiercią. Jednak gama fioletowych odcieni znikła tak szybko, jak się pojawiła, a potwór zwrócił swoją paszczę w stronę małej dziewczynki. Hofferson stała na drżących nogach, trzymając przed sobą obiema rękami kawałek gałęzi, który służył jej za broń, a którym chciała walczyć ze smokiem w obronie syna wodza.

Haddock był trochę zdziwiony jej niezwykłym aktem odwagi i dzięki nieuwadze Nocnej Furii, udało mu się wyswobodzić nogę i z całej siły kopnąć bestię w tułów. Czarny gad nie spodziewał się ataku od spodu, dlatego też opuścił gardę i uwolnił ciało chłopaka z własnych pazurów, co wiking od razu wykorzystał i przeturlał się w bok, łapiąc za porzuconą, ognistą broń.

Astrid od razu podbiegła w jego stronę, żeby w razie niebezpieczeństwa walczyć u boku chłopaka, lecz on wyciągnął rękę w bok, dając jej znak, aby się zatrzymała. 

Nie miał zamiaru dawać jej walczyć z Nocną Furią.

Smok obnażył swoje ostre zębiska, przez chwilę skanując ich przymrużonym spojrzeniem. Zastanawiał się, która droga będzie lepsza. Zabić dziewczynkę, stojącą kilkanaście stóp za chłopakiem, czy chłopaka, który niestety miał się czym bronić. W obydwu przypadkach istniało ryzyko, że chłopak postanowi odparować atak i sam zaatakuje.

Czkawka zerknął do tyłu na blondwłosą, po czym podszedł o krok do nieprawego pomiotu burzy.

- Na co czekasz? - zapytał, choć w ogóle nie spodziewał się, że bestia zrozumie. Jednak to, że potwór nie atakował, wydawało mu się dziwne i podejrzane. 

Podpalił Piekło, rzucając smokowi puste, żelazne spojrzenie, które było swoistym wyzwaniem.

Nocna Furia skupił na nim swój zielony wzrok, a zobaczywszy żółto-pomarańczowy płomień, spokojnie liżący kawałek żelastwa w ręce wikinga, na ułamek sekundy jego źrenice zrobiły się większe, bardziej okrągłe i takie ludzkie. 

Młody Haddock otworzył szerzej oczy i zatrzymał się, wpatrując się w bestię, która w mig straciła swój przyjemniejszy wygląd i na powrót zaczęła cicho warczeć, wystawiając białe zęby. Jego źrenice znów wyglądały jak chude źdźbła trawy. 

Trwało to tylko chwilkę, bo smok, jakby straciwszy cały zapał i chęć mordu, fuknął, otrzepał się i odbijając się silnymi łapami od powierzchni, wzbił się w niebo. Jednak jego lot trwał tylko moment, gdyż wylądował po kilku sekundach za małym jeziorem, ponieważ brak lotki w ogonie skutecznie uniemożliwiał mu wydostanie się z kotliny.

Czkawka wpatrywał się w niego przez dłuższy czas, dopóki Astrid do niego nie podeszła i nie złapała go za ramię.

- Co zamierzasz z nim zrobić? - zapytała, kiedy odwrócił wzrok od czarnego gada, chociaż nadal jej nie słuchał. Gdy machnęła mu dłonią przed oczami, popatrzył na nią, jakby dopiero w tej sekundzie zdał sobie sprawę, że ona również tutaj jest i o coś go pyta.

- Co ty tu robisz? - powiedział twardo, natychmiast pociągając ją w stronę wyjścia z kotliny. Astrid wyszarpnęła rękę, za którą ją złapał.

- Zadałam ci pytanie!

- To nie twoja sprawa - odparł chłodno, wznawiając marsz.

- Chyba jednak moja, bo jakby nie patrzeć, to mnie zaatakował.

- W takim razie niepotrzebnie cię ratowałem - powiedział, odwracając się gwałtownie w jej stronę, przez co niechcący na niego wpadła - Jak chcesz, możesz do niego iść, teraz na pewno cię zje.

there was berk, when i was a boy || httydOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz