OWCZE WYSPY.
Taemir otrzymał kolejny raport od jednego z oficerów – kolejne niepowodzenie, tym razem na wyspie, na której aktualnie przebywali.
Minął już ponad miesiąc, od kiedy wyruszył z Samir z oddziałem generała Rutra, a po Astrid wciąż nie było ani śladu. Tak samo działo się w przypadku reszty generałów, którzy starali się dostarczać mu raporty, co tydzień ze swoich wypraw w poszukiwaniu bratanicy wodza.
Jednak mimo wszystko, młody wojownik nie tracił nadziei. Wciąż wierzył, że gdzieś tam, głęboko w nieznanym miejscu, jest jego Astrid i czeka na niego, aż przybędzie, żeby ją uratować i bezpiecznie sprowadzić do domu.
Choć żywił nadzieję na odnalezienie księżniczki Samir, nie wiedział, że po ich rodzinnej wyspie została tylko martwa skała, pozbawiona mieszkańców i zwierząt, splądrowana i zniszczona za sprawą wikingów z Berk.
- Taemirze, co zamierzasz dalej? – zapytał go generał Rutr, gdy chłopak zmiął żółty pergamin od Wurrala, jasno mówiący, że niestety nie poszczęściło się im na południowych wyspach od Samir – Nie możemy pływać po świecie w nieskończoność. Nasi ludzie są zmęczeni tą nieustanną wyprawą, a jak chyba doskonale zdajesz sobie sprawę, nie ma żadnych postępów. Wciąż nikt jej jeszcze nie znalazł, dlatego wydaję mi się, że powinniśmy...
- Jeszcze się nie poddałem – wymamrotał pod nosem, nie spuszczając wzroku z pomiętego raportu, którym miał ochotę rzucić prosto w stojącego przed nim mężczyznę. Po chwili podniósł głowę i rzucił wikingowi twarde spojrzenie – Jeszcze się nie poddałem, dlatego nie obchodzi mnie, co uważasz, generale. Obiecałem wodzowi, że ją odnajdę, i to zrobię. Choćbym nie wiem ile czasu miał spędzić na morzu, krążąc od jednej wyspy do drugiej, zrobię to bez wahania i ją odnajdę – dokończył twardo, wstając od stołu, zapełnionego papierami i mapami.
Taemir podszedł do niewielkiego okna, które wychodziło na spokojne, aczkolwiek kryjące w sobie wiele niebezpieczeństw, morze i oparł się łokciem o jego futrynę.
- Nie poddam się jeszcze. Nie mogę.
- Rozumiem, jednakże patrząc na wszystkie okoliczności...
- Czego nie zrozumiałeś?! – krzyknął w końcu, tracąc wszelką cierpliwość do starszego wojownika. Miał już gdzieś maniery i szacunek do tego człowieka, który nie potrafił przyswoić jednej, prostej informacji, że jeszcze się nie poddają, że dalej będą próbować, bez względu na wszystko – Nie odwołuję ekspedycji. Dałem słowo, że ją sprowadzę do domu. Nie zamierzam go złamać! – dodał, spuszczając odrobinę z tonu, ponieważ nie chciał się niepotrzebnie denerwować i kłócić - Zbierz ludzi, wypływamy za godzinę.
Rutr westchnął głośno, zastanawiając się, czy nie spróbować jeszcze raz jakimś argumentem przekonać szatyna do zmiany decyzji. Otworzył usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk, ponieważ młody chłopak znów mu przerwał.
- To był rozkaz, generale – powiedział lodowatym głosem, co ostatecznie sprawiło, że wiking musiał zamilknąć i posłusznie skinąć głową. Chcąc nie chcąc, musiał się podporządkować temu, że to Taemir dowodził całą ekspedycją i że musiał słuchać jego rozkazów.
Wyszedł z kajuty kapitana, głośno stawiając kolejne kroki.
Taemir w ogóle nie przejmował się zachowaniem mężczyzny ani tym, że był on niechętny do dalszego kontynuowania wyprawy. Złożył obietnice, z której nie zamierzał rezygnować. Wódz Godryt gdzieś tam liczył na niego, że odnajdzie jego ukochaną córkę i sprowadzi ją całą i zdrową na Samir.
Przeczytawszy resztę raportów, wyszedł na pokład, żeby sprawdzić jak żołnierze przygotowują się do odpłynięcia.
CZYTASZ
there was berk, when i was a boy || httyd
FanfictionBerk. Wspaniała wyspa otoczona lazurowym morzem z wieloma gatunkami wyśmienitych ryb w swoich głębinach. Pełna urodzajnych pól i lasów wypełnionych dorodną zwierzyną. Wolna od wszelkich klęsk, wojen i kataklizmów. Dumna, dostojna o niezwykłym kszta...