Rozdział 1

4.2K 247 138
                                    

Rinkeby, Szwecja

18 listopada 2010r., godz. 19:44

— To właśnie wtedy dziewczynka zrozumiała swoje złe zachowanie, które okazywała w ciągu ostatnich kilku dni i postanowiła przeprosić bliskich, którym sprawiła przykrość — szepcze pod nosem, a jej dłonie same wystukują wspominane słowa. Pisanie książek to jej pasja niemalże od samego dzieciństwa. Ciągle stara się rozwijać swoje umiejętności i stawiać czoła nowym wyzwaniom. Napisała już tak wiele utworów, lecz dla żadnego z nich nie znalazł się kupiec, redakcja, która przyjęłaby prace. Wzdycha przeciągle w geście zawiedzenia i zerka na szare miasto za oknem.

Może faktycznie to we mnie tkwi problem? Może to ja nie potrafię pisać na szeroką skalę... — W jej głowie pojawia się setka myśli, które są jedynie powodem jej przygnębienia.

— Cornelio, dziecko, a ty wciąż siedzisz przed tym ustrojstwem. — Pospiesznie odwraca głowę na starszą kobietę, do której należy to małe mieszkanko. Staruszka zdejmuje z siebie ogromny szal i równie duży płaszcz, który wiesza na drewnianym wieszaku.

— Nie słyszałam, kiedy przyszłaś... przepraszam — tłumaczy się żałośnie, a w jej głosie słychać skruchę i poczucie winy.

— Nic nie szkodzi. Tylko skończ już to pisanie, a ja ugotuję coś do zjedzenia. — Na ustach kobiety widnieje maleńki uśmiech, choć młoda dziewczyna wie dobrze, że nie jest on spowodowany radością czy szczęściem. W tych czasach niewiele ludzi wie, co oznacza słowo „szczęście". Poniekąd jest już to wymarłym odczuciem, które nie ma miejsca wśród społeczności. Teraz liczy się jedynie własne dobro, potrzeby, ale one w żadnym stopniu nie sprawiają, że człowiek jest szczęśliwy. I choć idąc ulicą, można dostrzec ludzi, uśmiechających się „od ucha do ucha", to podążają oni samotnie. Szczęście dają nam przede wszystkim inne osoby, więc dlaczego ci ludzie wydają się tak bardzo szczęśliwi, idąc w pojedynkę?

Ponownie wzdycha, zerkając na okno. Śnieg sypie tak mocno, że wychodząc na zewnątrz, można spokojnie martwić się o widoczność na prostym odcinku. Na jej ciele zawitała gęsia skórka, przez co pociera zmarznięte ramiona, jakby miało to w jakiś sposób pomóc. Już od dawna nie czuła przyjemnego ciepła, rozchodzącego się po ciele. Niestety, nie stać jej na ogrzewanie ani nawet ciepłe koce. Lidia, staruszka, u której mieszka, stara się, jak może, lecz i to nie wystarcza. Dziewczyna naciąga na siebie stary, wyniszczony koc i wyłącza komputer, ówcześnie zapisując tekst książki. W głębi duszy cieszy się, że choć ten „stary jak świat" komputer stacjonarny przetrwał tak wiele i wciąż hasa jak szalony, a tnie się jedynie raz na pół godziny! To duże pudło, to jedyna jej nadzieja.

Wstaje z fotela i podchodzi do Lidii, która stara się przygotować cokolwiek do jedzenia, z tego, co udało im się zdobyć. To maleńkie mieszkanko nie posiada osobnej kuchni, a jedynie miejsce w przedpokoju, gdzie znajduje się niska lodówka oraz kuchenka z małym blatem. Prawda jest taka, że rzadko kiedy korzystają z gazu. Po prostu nie mają czego gotować...

Wzrok Cornelii pada na kobietę, która spokojnie miesza coś w obszernej misce.

— Pomóc ci? — pyta, gdyż uważa, że tak wypada. Nie lubi przychodzić na gotowe, a pomoc to żaden problem. I tak już bardzo wiele zawdzięcza Lidii. Zdaje sobie sprawę, że gdyby nie ona... pewnie spałaby pod jakimś zasypanym śniegiem mostem, a jadła to, co ludzie wrzucą do kapelusza. Choć, co do jedzenia, to i teraz czasem tak się zdarza.

— Nie trzeba, dziecko. Usiądź do stołu, a ja zaraz przyjdę. — Staruszka ponownie obdarowuje młodą kobietę pięknym uśmiechem, po czym wraca do mieszania składników. Dziewczyna wraca do pokoju Lidii, a zarazem jedynego pokoju w tym mieszkaniu. Zimą jest najgorzej o jedzenie. W lecie to można łowić ryby, zbierać owoce z pobliskich sadów, a nawet pracy jest więcej! Oczywiście w polu, z którego także można podebrać co nieco.

Długo nie trzeba czekać na przybycie Lidii, gdyż zjawia się ona bardzo szybko. W jej rękach spoczywa miska oraz dwa, małe talerzyki. Kiedy kładzie naczynie na stole, Cornelia orientuje się, że w środku znajduje się zwyczajna sałatka. Uśmiecha się do niej miło, aby nie wyczuła zawiedzenia. To już kolejny dzień, w którym na obiad jedzą jedynie sałatkę z warzyw.

Aby zachować pozory oraz nakarmić swój wycieńczony organizm, dziewczyna nakłada niewielką jej ilość na talerzyk i zaczyna jeść. Jej brzuch już od dawna prosił się o jedzenie, ale dopiero teraz może mu je zapewnić.

— Cornelio, kiedy ty pójdziesz do jakiejś pracy? — Spogląda na kobietę, lecz tym razem wyraz jej twarzy jest zmartwiony. Młoda mieszkanka przełyka ślinę, która ciężko przechodzi przez gardło i ponownie zerka na staruszkę.

— Wiesz dobrze, że ciągle próbuję... — odpiera równie zrezygnowana, jak i ona. Czy to moja wina, że ten świat jest tak okrutny i dają stanowiska pracy jedynie osobą, wyglądającym dobrze, schludnie i, które wykształcenie mają wyższe niż piętra w największym wieżowcu stolicy? Myśli same wpadają jej do głowy.

— Słyszałam, że tu, za rogiem, szukają kogoś, jako kelnerki... myślę, że możesz spróbować — proponuje Lidia, a jej podopieczna bierze kolejny kęs sałatki.

— I myślisz, że mam jakiekolwiek szanse? — odpiera z wyrzutem, ale widocznie zbyt oschle, gdyż kobieta patrzy na nią, nie dowierzając.

— Jeśli nie spróbujesz, to nigdy nie dowiesz się, czy było warto. — I z tą właśnie sentencją zostawia ją samą na pastwę przeróżnych myśli.

Dziewczyna kończy jeść swoje „danie", po czym zabiera naczynia do mycia i wykonuje tę czynność. Ciągle stara się pomagać w obowiązkach domowych. Przynajmniej w ten sposób może wynagrodzić jej ciągłe opóźnienia z płaceniem czynszu. Co prawda i tak płaci same grosze, ale dla niej to wciąż wiele. Po skończonej pracy przy naczyniach bierze do rąk szorstką szmatkę i wyciera w nią mokre dłonie.

Na zewnątrz panuje już mrok, a mieszkanki starej kamienicy stają się senne. W pokoju Lidii nie świeci się już żadne światło. Cornelia zdejmuje z siebie koc, który do tej pory miała zarzucony na siebie, i kładzie go na starym, wyniszczonym materacu, na którym chwilę później sama odpoczywa. Nie ma własnego pokoju, w mieszkaniu Lidii, dlatego musi zadowolić się spaniem na gąbce, z której wszystkie sprężyny już dawno wyleciały, co więcej spanie znajduje się w przedpokoju, tuż obok „kuchni". Pomimo sytuacji i warunków, w jakich żyje, nigdy nie miała czelności na cokolwiek narzekać. Cieszy się, że choć tyle dał jej Bóg. Nakrywa swoje zmarznięte ciało kocem, mając nadzieję, że zapewni to minimalne ciepło. W natłoku myśli i przeróżnych pomysłów na nowe jutro, oddaje się w objęcia Morfeusza.

Szaty ubóstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz