8

990 62 108
                                        

Wejście do Czarnego Kota za pierwszym razem okazało się wcale nie być takie proste, jak sądził Elliott, zanim znalazł się w tej sytuacji. Szybko zrozumiał, że nie da rady. Pokręcił głową, obrócił się i poszedł byle jak najdalej od tego miejsca. James stał obok, patrzył jak chłopak idzie w swoją stronę i nie rozumiał, co się dzieje. Zaledwie minutę temu Anderson zarzekał się, że tam wejdzie, bo co trudnego może być w przekroczeniu progu baru. Okazało się, że faktycznie przekroczenie progu tego konkretnego baru stanowiło ogromne wyzwanie przede wszystkim psychiczne, na które nie był jeszcze gotowy.

— Elliott! — zawołał za nim James, ale Elliott nie zareagował, więc Merrick podbiegł do niego i złapał go za ramię, zmuszając go tym samym do zatrzymania się i uniemożliwiając mu dalszą ucieczkę. — Co ty wyprawiasz?

— Nie wejdę tam — powiedział stanowczo.

James westchnął i opuścił głowę.

— Stałem tu kilka razy i nigdy nie udało mi się tam wejść. Ale teraz jesteśmy tu razem. Spróbujmy jeszcze raz.

Elliott pokręcił głową, bo nie miał zamiaru wracać pod tamten bar. Strach przejął nad nim kontrolę i zrozumiał, że to nie ma sensu. To wszystko nie miało sensu. Za bardzo narażał ich obu.

— Przepraszam, Jimmy, ale niezależnie od tego czy tam wejdziemy, czy nie i niezależnie od tego co tam usłyszymy, moja decyzja odnośnie naszej relacji będzie taka sama.

Próbował się uwolnić i iść dalej, ale James złapał go mocno, skutecznie mu to uniemożliwiając.

— Czyli jaka? — spytał Merrick.

— Czyli taka, że idę do cholernego kościoła pomodlić się o powrót do normalności dla nas obu — niemalże krzyknął, wyrywając się zdezorientowanemu Jamesowi i ruszając pewnym krokiem w stronę świątyni.

Merrick przez moment stał tam sam, kompletnie osłupiały. Po tym jak razem spędzili dzisiejszy dzień, spodziewał się zupełnie innej decyzji. Odkąd Elliott zaczął płakać praktycznie cały czas się przytulali, przerywając to jedynie na czas pójścia do baru na posiłek, który mogli chyba nazwać obiadem. Owszem, nie całowali się, ale był wręcz pewien, że to niedługo nastąpi. A tymczasem Anderson znowu zaczął się wszystkiego wypierać. Czemu on mu to robił? Czemu znowu dał mu nadzieję i od razu ją zmiażdżył? Czemu za wszelką cenę chciał z tym walczyć? Przecież w ten sposób krzywdził ich obu.

— Elliott, ty idioto... — wymamrotał wściekle James, po czym zirytowany ruszył w stronę wejścia do Czarnego Kota. Nie miał zamiaru tracić czasu na Andersona, dopóki ten sam nie zrozumie tego, że zachowuje się jak małe dziecko i nie będzie w stanie powiedzieć, czego chce. Uznał, że szkoda mu nerwów na to, aby co chwila znosić zmiany zdanie Elliotta. Ale może jednak powinien za nim pobiec? Tylko, z drugiej strony, po co mu awantura na środku ulicy? I to właśnie obawa przed awanturą w sporej mierze przyczyniła się do tego, że zamiast w dowodzie miłości pobiec za Andersonem, znowu znalazł się pod Czarny Kotem.


Elliott odetchnął z ulgą, odkrywając, że James za nim nie poszedł. Wiedział, że go rani, ale wiedział też, że tak będzie lepiej. Nie rozumiał tego, co stało się między nimi w ciągu ostatniej doby. Przerażało go to. Nie chciał tego. Zakochał się w Jamesie? Możliwe, ale był pewien, że to nie jest prawdziwa miłość, że po prostu jego serce gdzieś się pogubiło, że pomyliło się w doborze osoby, którą miałby pokochać. Chciał naprowadzić je na właściwie tory. Uważał, że to jedyna słuszna opcja, a już na pewno jedyna, która go uratuje i nie zniszczy jego rodziny. Po prostu nie mógł zaryzykować wszystkiego dla chłopaka, którego znał miesiąc. Owszem, przy Jamesie czuł się na swoim miejscu i jeszcze rano chciał o to walczyć i gdy tulił się do Jamesa też chciał o nich walczyć, ale zrozumiał, że Robert miał rację. Zrozumiał, że to nie ma sensu. Skończy w końcu z dziewczyną, tego był pewien. Wiedział, że po drodze skrzywdzi przynajmniej jedną osobę, ale wolał skrzywdzić jedną osobę niż wszystkich dookoła. Miał nadzieję, że James mu to wybaczy. Potrzebował z kimś porozmawiać - zrozumiał to stojąc pod Czarnym Kotem. Uznał, że zamiast z homoseksualistami, woli rozmawiać z księdzem. Matka zawsze mu powtarzała, że ksiądz jest najlepszym doradcą w kwestiach moralnych, więc postanowił to sprawdzić, szczególnie, że nie miał nic do stracenia tą rozmową.

Sąsiad z naprzeciwkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz