41

307 24 1
                                        

Tak naprawdę James nie kochał George'a w sposób romantyczny i miał wrażenie, że popełnia błąd decydując się na ten krok, ale prawda była taka, że po prostu musiał mieć kogo blisko, bo tego potrzebował, a w obecnej sytuacji to George był najbliżej - tata nie żył, Elliott prawdopodobnie też nie, a jeśli jakimś cudem żył to Bóg jeden wie gdzie teraz był. Prawda była taka że gdyby Elliott tu był, polegałby teraz na nim i James był pewien, że Anderson zrobiłby wszystko, aby go wesprzeć. Ale Elliotta nie było, a przy Jamesie zostały tylko cztery osoby - pani Anderson, Shirley, Kevin i George. Pierwsze dwie opcje odpadały z przyczyn oczywistych. Kevina James wykluczył, bo czułby się źle gdyby chociaż pomyślał o nim w ten sposób. Metodą eliminacji został więc George.

James próbował się przekonać do tego, aby jednak się przełamać, ale nie potrafił. Gdy czasem zasypiał przy George'u, był praktycznie pewien, że gdy otworzy oczy, zobaczy tam Elliotta. Ale Elliotta tam nie było i za każdym razem powodowało to mocne ukłucie w sercu, które raniło go jeszcze bardziej. Nie radził sobie.

George zdawał sobie sprawę z powodów decyzji Jamesa, ale nie chciał z nim o tym rozmawiać - wystarczyło mu, że wie o tym, że jest jedynie zastępstwem. W normalnych okolicznościach porozmawiałby o tym z Jamesem i wytłumaczyłby mu dlaczego nie uważa tego za dobry pomysł, ale w tych okolicznościach dość oczywiste było, że James po prostu tego potrzebuje i dlatego też George postanowił nie poruszać tego tematu dopóki z Jamesem nie będzie lepiej. Postanowił też momentami hamować Jamesa, aby nie wykraczać poza pocałunki, żeby niczego potem nie żałowali. Nie chciał w przyszłości go stracić, a uznał, że jeśli nie przekroczą pewnej granicy, łatwiej będzie w przyszłości wrócić im do przyjaźni. Bo jedno George wiedział na pewno - nie ważne ile razy James powie "kocham cię", za każdym razem mówił to po to, aby przekonać do tego samego siebie, a nie po to, aby powiedzieć to, co czuje. Prawda była taka, że James nigdy go nie pokocha, nie prawdziwie - jego serce wciąż należało do Elliotta i prawdopodobnie już zawsze będzie do niego należało. A zdając sobie z tego sprawę postanowił nie rezygnować z poszukiwań Elliotta. Jednak gdy do końca wakacji wciąż niczego nie znaleźli i nie było nawet najmniejszego tropu, James dał mu jasno do zrozumienia, że dla niego to koniec. George z trudem odpuścił, ale z jeszcze większym trudem obserwował w jaki sposób Merrick przechodził przez ten "koniec". Prawie nie rozmawiali, ale już nie tylko o ich relacji, a o niczym - gdy byli razem przez większość czasu milczeli, bo James tak bardzo zamknął się w sobie, że miał problem z rozmową z kimkolwiek.

W szkole też było gorzej. Gdy James zostawał proszony do odpowiedzi, mówił cokolwiek, byleby dano mu spokój. Na sprawdzianach nie pisał, a rysował. Jego matka była wzywana do szkoły, ale jedyne co mówiła to to, że syn już z nią nie mieszka i nie obchodzi ją co się z nim dzieje. W końcu dyrektor postanowił wezwać chłopaka do siebie, aby porozmawiać z nim osobiście. James szedł tam jak na skazanie, będąc pewnym, że go wyrzucą. Potrzebował pomocy, nie kolejnego powodu, aby jeszcze bardziej się nad sobą użalać.

— Twoje oceny są marne — podsumował dyrektor, a przynajmniej tyle James usłyszał, bo dotarło do niego, że to koniec wypowiedzi . — Wszyscy się na ciebie skarżą, James. Rozumiem, że ten rok był ciężki...

— Nie ma pan pojęcia jak bardzo ciężki — wtrącił James.

— Największy niepokój budzi pana ostatnie wypracowanie — stwierdził, wyjmując z szuflady biurka ostatnio oddaną przez Merricka pracę. — A właściwie poezja zamiast niego.

James odebrał swoją pracę i był w niemałym szoku, bo był pewien, że napisał ten wiersz w swoim notesie. Naprawdę było z nim coraz gorzej, skoro nie zdawał sobie sprawy z tego, gdzie co pisze.

Pewności nikt mi nie da, że Cię nie zobaczę
Bo widzę Cię za każdym razem, gdy zamykam oczy
Czuję, że tam jesteś, dlatego wciąż walczę
Chociaż czuję, że śmierć mi na ramieniu kroczy

Chciałbym wiedzieć czy to możliwe, że patrzysz teraz na mnie z góry
Że serce twe wrażliwe zasiliło anielskie chóry
Proszę daj znak, gdzie jesteś, kochanie i zaprowadź mnie do siebie
Bo, przysięgam na Boga, każdego dnia umieram bez ciebie

Każdego dnia umieram jakby coraz bardziej
Każdego dnia wyglądam coraz bladziej
Chcę tylko wiedzieć, że śpisz spokojnie
Bez tego czuję się, jakbyś zginął na wojnie

Jesteś moją wieczną miłością, tą, która nigdy nie zgaśnie
Mam nadzieję, że wiesz, że umarłbym zamiast ciebie
Że mógłbym płonąć w Piekle, bylebyś był w Niebie
Teraz modlę się, by to nie skończyło się niebezgłośnie

— Jeden z gorszych jakie napisałem — stwierdził James.

Była to prawda - od zaginięcia Eliiotta, Merrick pisał dużo, ale były to wiersze, z których nie potrafił być zadowolony. Wydawały mu się sztuczne, wymuszone, nawet sylaby i rymy mu nie pasowały. I nie chodziło o to, że bał się przelewać swoje uczucia na papier, a bał się przyznać samemu przed sobą do tego jak bardzo jest rozbity, bo wiedział, że najpewniej tego nie przeżyje, a nie chciał zostawiać George'a ze świadomością, że ten go nie uratował, bo prawda była taka, że aktualnie tylko Brown go ratował.

— Nie chodzi o jego jakość, a o treść — odparł mężczyzna, patrząc na chłopaka poważnie. — Domyślam się do kogo pisałeś i niepokoi mnie to, ale ostatni wers niepokoi mnie jeszcze bardziej. Chcesz wszczynać rewolucję? 

James uśmiechnął się, ale nie był to uśmiech radości, czy smutku, a raczej pełen ironii i politowania. Za kogo on go miał? 

— Nie wiem jak pan to wyczytał, ale nie — powiedział, chcąc już stąd wyjść. — Nie mam siły żyć, więc jak miałbym mieć siłę na coś takiego?

— Wszyscy tu się o ciebie martwimy. Nie obchodzi nas kim jesteś poza tym, że jesteś naszym uczniem. Zrozumieliśmy twoją sytuację pod koniec poprzedniego roku szkolnego, ale minęły dwa miesiące twojego ostatniego roku i nie masz ani jednej pozytywnej oceny. Twoja mama mówiła, że z nią nie mieszkasz...

— Wyrzuciła mnie po śmierci ojca — odparł, bo poniekąd była to prawda - powiedziała przecież George'owi, aby przekazał mu, że ma się wynosić - słyszał to mimo zamkniętych drzwi. — Nie chciałbym o tym rozmawiać.

— Potrzebujesz pomocy. Są terapie...

— Nie chcę! — krzyknął, bo prawda była taka, że się bał. Bał się, że po terapii jednak da radę się zmienić i okaże się, że Elliott zginął tylko i wyłącznie przez jego brak asertywności, gdy sugerował, że podda się leczeniu, wyznając Andersonowi swoje uczucia. Nie chciał dochodzić do takiego wniosku, bo zdawał sobie sprawę co by to z nim zrobiło. Z nim i z tymi, którzy jeszcze przy nim byli.

— Musisz żyć normalnie — stwierdził dyrektor. — A szkoła ma swoje zasady, więc przekażę ci to, co wczoraj przekazałem twojej matce. Dam ci miesiąc na poprawienie ocen, jeśli się nie poprawisz, zostaniesz skreślony z listy uczniów. Rozumiesz?

— Tak — odpowiedział cicho. 

Nie wiedział jak ma sobie z tym poradzić, ale wiedział, że musi dać radę - jeśli wyrzucą go ze szkoły wszyscy zaczną się martwić jeszcze bardziej niż teraz, a on naprawdę nie chciał nikogo martwić. 

A/N

Myślę, że jutro pojawią się 2-3 rozdziały. Postaram się dodać jeszcze jeden rozdział przed północą.

Sąsiad z naprzeciwkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz