35

304 26 6
                                        

Fakt błędu James odczuł na własnej skórze już następnego dnia. Najpierw John i Joe kompletnie zignorowali go przed wejściem do szkoły, a potem było już coraz gorzej. Ludzie pokazywali na niego palcami, szeptali coś między sobą. Na lekcjach rzucali w niego różnymi rzeczami, w tym kartkami z groźbami. Nie miał pojęcia co się dzieje, był przerażony. Dopiero podczas przerwy na lunch George uświadomił mu, co się stało.

— Ci debile rozpowiedzieli co łączyło cię z Elliottem — poinformował go z wyraźnym współczuciem. — Przepraszam, że wczoraj cię sprowokowałem...

— Nie sprowokowałeś mnie do powiedzenia wam prawdy — stwierdził, chcąc uspokoić przyjaciela. — To był mój wybór. Jedyny jesteś bez winy w tym wszystkim.

— Żałujesz?

James westchnął.

— Tylko tego, że Joe i John wiedzą. Tego, że między nami nie ma już tajemnic nie. Ale przynajmniej wiem, kto naprawdę był moim przyjacielem przez to wszystkie lata. To byłeś ty, George.

George przytulił go, co szybko poskutkowało różnymi niezbyt przychylnymi efektami dźwiękowymi ze strony reszty uczniów i niecenzuralnymi określeniami. George nie wytrzymał i odsunął się od Jamesa, po czym wykorzystał fakt, że ustawiono tu stoły i wszedł na jeden z nich, aby zwrócić na siebie uwagę.

— Nie będę wygłaszał wielkiej przemowy, powiem krótko — stwierdził. — Jesteście tu wszyscy cholernymi hipokrytami. Nienawidzicie Hitlera, a przy tym atakujecie Jamesa za to, że ktoś okazał się na tyle bezczelny, aby wyjawić jego sekret. Sekret, za który jeszcze cztery lata temu w Europie wysłano by go do obozu śmierci. Bo to właśnie robił Hitler z ludźmi queer - skazywał ich na pozbawienie godności, odczłowieczenie i w efekcie końcowym na śmierć w tych okropnych miejscach. Atakując Jamesa i życząc mu śmierci tylko przez to, że nie potrafi zakochać się w kobiecie, okazujcie swoje poparcie dla poglądów Hitlera. Pamiętajcie o tym zanim znowu postanowicie go obrazić.

Po tych słowach George zeskoczył na ziemię i usiadł przy stole, zapraszając tam Jamesa. Merrick przysiadł się do niego w niezręcznej i niespotykanej do tej pory jak na szkolny gwar ciszy.

— Nie musiałeś tego robić — powiedział szeptem James.

— Owszem, musiałem — odparł George. — Tylko ja ci zostałem, więc zamierzam się tobą zaopiekować. Musiałem zainterweniować zanim ktoś zrobiłby ci krzywdę.

— Dziękuję.

— Nie masz za co.

Po chwili do stolika Jamesa i George'a zaczęły dosiadać się pojedyncze osoby, chcąc w ten sposób wyrazić swoje wsparcie. James wyłapał wśród nich Shirley i Betty, uśmiechając się do nich smutno. Z czasem te pojedyncze osoby zamieniły się w grupki zbierające się wokół niego.

— Stając po jego stronie wybieracie Szatana nad Bogiem! — krzyknął ktoś, a tym razem to James odważył się wstać, aby wypowiedzieć się w swojej własnej obronie.

— Wciąż wierzę w Boga — zaczął. — Boga, który mówił, że mamy miłować się wzajemnie i Boga, który już wystarczająco mnie ukarał odbierając mi kogoś, kogo kochałem i wciąż kocham tak bardzo, że mógłbym dla niego umrzeć. To dla mnie ciężkie chwile i tylko wiara w Boga trzyma mnie przy życiu, więc nie musicie mi tego wszystkiego utrudniać. Nie licytujmy się proszę kto stoi po stronie Boga, a kto po stronie Szatana, bo to nie ma sensu. Po prostu nie wchodźmy sobie w drogę i szanujmy się wzajemnie. Jeśli ktoś nie może zaakceptować tego jaki jestem, naprawdę to rozumiem i nie zmuszę nikogo, żeby mnie akceptował, ale uwierzcie mi, że nie dacie rady mnie w ten sposób zmienić, bo naprawdę przez lata robiłem wszystko, aby jednak być normalnym. Efekt znacie.

To zakończyło słowne przepychanki. Nie zakończyło to jednak nietolerancyjnych wybryków części uczniów. Owszem, spora grupa młodzieży po słowach George'a i Jamesa postanowiła odpuścić gnębienie Merricka, ale nie wszyscy. James wiedział doskonale,  że będzie musiał nauczyć się z tym żyć. Tylko, że przyszło zmierzyć mu się z tym w najgorszym możliwym okresie jego życia.

Tęsknił za Elliottem i wiedział, że nigdy o nim nie zapomni, ale George dźwigał go do góry, motywując go do funkcjonowania każdego kolejnego dnia. Motywował go do walki ze swoimi demonami, które wręcz krzyczały Jamesowi, że powinien się zabić i przerwać ten cały teatrzyk. James nie mówił tego otwarcie, ale gdyby nie George, już by go tu nie było.

Jasne, mógł mówić, że ma Shirley i Betty, ale to było coś innego. Miał wrażenie, że Shirley obwinia go o śmierć Elliotta i żałuje, że to nie James zginął tamtego poranka (Merrick też tego żałował - dlatego chciał się zabić). Z kolei Betty powtarzała, że bez Elliotta będzie mu lepiej i że jeszcze wszystko się ułoży, co poskutkowało tym, że James przestał z nią rozmawiać.

No i miał jeszcze ojca, ale to jeszcze coś innego, bo wiedział, że tak naprawdę obecnie jest dla niego tylko ciężarem.

— Elliott nie chciałby, żebym taki był, prawda? — spytał któregoś dnia George'a, który spojrzał na niego nieco zdezorientowany.

— Taki, czyli jaki?

— Marny. Chciałby, żebym ruszył dalej. Zawiódłby się widząc mnie w takim stanie.

Rudowłosy chłopak spojrzał poważnie na przyjaciela. Zrozumienie tego oczywistego faktu zajęło Merrickowi cztery miesiące. Długo, ale lepiej, że zrozumiał to później niż miałby nie zrozumieć tego wcale.

— Jeśli cię kochał, a jestem pewien, że cię kochał i jeśli patrzy teraz na ciebie z góry to wciąż cię kocha, zdecydowanie chciałby, żebyś był szczęśliwy mimo to, co was spotkało — powiedział łagodnie. — Chciałby, żebyś z czasem ułożył sobie życie z kimś innym...

— Nie chcę nikogo innego. On był tym jedynym, George. Każdy inny byłby tylko zastępstwem za niego. To byłoby nie fair.

— Jeśli cię kochał, nie chciałby żebyś był do końca życia sam. To wszystko.

— Może coś w tym jest — przyznał. — Ale nie jestem na to gotowy i nie wiem czy kiedykolwiek będę.

Rudowłosy westchnął. James robił postępy i powoli zaczynał jeść dobrowolnie, ale przed nimi wciąż pozostawała długa droga do tego, żeby Merrick chociaż po części zachowywał się tak, jak przed feralnym pierwszym stycznia.

— Daj sobie czas — powiedział łagodnie. — Nic na siłę.

James przytaknął i przyjrzał się przyjacielowi uważnie.

— Wcale nie przestałeś mnie kochać, prawda?

George przez moment zastanawiał się, czy zrobił coś nie tak. A jeśli tak to co? Zastanawiał się też czy powinien dalej okłamywać Jamesa, ale co by mu to dawało?

— Co mnie zdradziło?

— To jak mówisz o miłości. Trzeba to w danym momencie przeżywać, żeby móc tak mówić.

Brown przejechał dłonią po twarzy. To wciąż nie był dobry moment, ale być może ostatni, w którym mógł mu powiedzieć.

— James — zaczął poważnym tonem. — Tak, to prawda, że nigdy nie przestałem cię kochać, ale wciąż jesteś w żałobie i nie patrzysz na mnie w ten sposób, więc nawet o tym nie myślę. Wystarcza mi, że dopuszczasz mnie do siebie jako przyjaciela. Niczego więcej nie chcę.

— Nie rani cię to?

— Jeśli coś mnie rani to to, że jesteś wrakiem człowieka. Nic więcej.

James westchnął. Musiał się wziąć w garść. Wiedział, że tylko w ten sposób przestanie ranić tych, na których mu zależało.

A/N

Next o ludzkiej porze.

Sąsiad z naprzeciwkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz