50

624 27 13
                                    

— Przypominam panu, że zeznania muszą być zgodne z prawdą.

— Nie zamierzam już więcej kłamać, panie władzo — odparł Robert, który był pewny siebie jak nigdy wcześniej. Wszystkiego dopilnował i wiedział, że jego ojciec nie wyjdzie z więzienia przez długie lata, nawet jeśli sędzia i ława przysięgłych będą mu przychylni.

Policjant przyjrzał się uważnie młodemu mężczyźnie i przystąpił do przesłuchania, na które byli dzisiaj umówieni.

— Czy coś łączy pana brata, Elliotta, z Jamesem Merrickiem?

— Przyjaźń, taka braterska przyjaźń — odpowiedział bez zawahania.

Plan Roberta był prosty - przekonać wszystkich do zeznawania, że Elliotta i Jamesa łączy tylko braterska przyjaźń (co było proste), przekonanie do tego policji (co też nie wydawało się być ciężkie) i udowodnienie, że Joshua Williams nie był homoseksualny, aby jego ojciec odpowiedział za jego morderstwo (co też było proste, bo szybko znalazł dowody na to, że ich zamordowany sąsiad był co najwyżej biseksualny, bo miał narzeczoną, do której chciał wrócić i z którą był umówiony w dniu swojej śmierci). Robert domyślał się, że Joshua mimo wszystko mógł być homoseksualny i wybrać takie życie jakie wybrał William, czyli ukrywanie się przez długie lata i założenie rodziny, ale nie chodziło o stuprocentową prawdę, a o przekonanie sądu - ten w Chicago wznowił sprawę zamordowania Joshui Williamsa za inicjatywą przyjaciela Roberta, który był tamtejszym prokuratorem. Wcześniej prokuratura nie dotarła do narzeczonej Joshui, co oznaczało nieprawidłowości przy poprzednim śledztwie. Kobieta nie wiedziała o śmierci Williamsa dopóki Robert się z nią nie skontaktował - myślała, że uciekł.

— A czyny sodomickie? — spytał policjant. Joseph oczywiście zeznał, że powodem jego napaści było to, że między Jamesem i Elliottem doszło do nieprzyzwoitego zachowania.

— Nic mi na ten temat nie wiadomo — stwierdził, na co policjant zmarszczył brwi i odszukał zeznania Josepha wraz z dokumentacją syna mężczyzny z ośrodka.

— Pana brat przebywał w ośrodku, w którym leczy się takie zachowania — poinformował go. — Jak pan to wytłumaczy?

Robert westchnął i kontynuował swoją wersję wydarzeń.

— Nieporozumieniem.

Policjant widocznie nie wierzył w słowa Andersona i spojrzał na niego podejrzliwie, po czym zerknął na dokumenty i kontynuował.

— Lekarze ośrodka zeznali, że Elliott był ich pacjentem przez niespełna rok i opierał się prowadzonej przez nich terapii, przez co nie przebiegła ona w jego przypadku skutecznie. Ponadto pana brat sprawiał problemy natury etycznej i buntował pozostałych pacjentów. Jak pan to wyjaśni?

Robert zaśmiał się cicho. Przed tą rozmową Elliott dał mu kilka krótkich lekcji z gry aktorskiej, więc miał nadzieję, że wypadnie na tyle naturalnie, aby policjant uwierzył w jego scenariusz, bo naprawdę wszystkim wyszłoby to na dobre... no może poza jego ojcem.

— Mój ojciec ma firmę, dobrze zarabia. Zapłacił im, żeby nieco wyolbrzymili zeznania. Terapia nie mogła zadziałać na mojego brata, bo nigdy nie powinien się tam znaleźć, nie jest taki i ci lekarze musieli to wiedzieć.

Policjant przyjrzał mu się uważnie.

— To poważne oskarżenia — zauważył.

— Niestety prawdziwe — odparł Robert.

Stróż prawa znowu na moment zamilkł, przeglądając zeznania Josepha Andersona.

— Pana ojciec zeznał, że to pan poinformował go o takich skłonnościach pana brata.

Sąsiad z naprzeciwkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz